W książce T. Lairda „Opowieść o Tybecie. Rozmowy z Dalajlamą” znajdujemy tybetański mit o początkach ludzkości: „Mówi się, że mięsożerna rasa Tybetańczyków o czerwonych twarzach to potomkowie małpy i mieszkającej w skałach demonicy. Dzięki współczuciu bodhisattwy, który przemienił się w ową małpę i zjednoczył z mieszkającą w skałach demonicą, przyszło na świat sześcioro dzieci. Z biegiem czasu dzieci te dorosły, dając początek Tybetowi – królestwu ludzi”. Porównajmy ten tekst, mówiący o współczuciu i seksie, z neurotycznymi i wrogimi życiu fragmentami z Księgi Rodzaju: „Wtedy otworzyły im się oczy i poznali , że są nadzy (…) zląkłem się, gdyż jestem nagi, dlatego skryłem się (…) w bólach będziesz rodziła dzieci, mimo to (sic!) ku mężowi twemu pociągać cię będą pragnienia twoje(…)” (Rdz, 3, 7-16). Przez tysiące lat sycono umysły ludzi Zachodu takimi chorymi tekstami, cóż więc dziwnego w tym, że wszystko, co wiąże się z początkami życia, seks i poczęcie dziecka, narodziny i karmienie piersią, jest przeniknięte nienaturalnością, poczuciem winy i lękiem? To, co najważniejsze, początek każdego z nas, jest obciążone kompleksami autorów tych złowrogich słów z Księgi Rodzaju. Tymczasem Ina May Gaskin, autorka książki „Duchowe położnictwo. Intymność narodzin”, doula, która odebrała ponad 2000 porodów, twierdzi, że dla kobiety poród może być przeżyciem duchowym i orgazmicznym. Jej doświadczenie bardziej do mnie przemawia niż Księga Rodzaju. Narodziny są aktem natury i zarazem czymś głęboko duchowym, oczywiście nie w sensie duchowości biblijnej.
O narodzinach
Dodaj komentarz
