Archiwa miesięczne: Sierpień 2016

O pesymizmie

Nie tak dawno jeden z mych wpisów na blogu, w którym pesymistycznie oceniałem możliwości przetrwania ludzkości w czasach globalnego ocieplenia został nazwany optymistycznym. Podstawą tej oceny było stwierdzenie, że niezależnie od tego, co stanie się z ludzkością przyroda odrodzi się nawet po największych spowodowanych przez ludzi katastrofach. Zadałem sobie wtedy sprawę, że jestem jednak, w pewnym sensie, optymistą. Bo na czym polega prawdziwy optymizm? Na przekonaniu, że nawet po atomowej zagładzie ludzkości spadnie deszcz. Będzie to czarny, radioaktywny deszcz, taki jaki spadł na Hiroszimę, ale jednak deszcz. Tak, w tym sensie jestem optymistą. Jestem przekonany, że odwieczne cykle planetarne będą trwały dopóty, dopóki Ziemia nie sczeźnie, spalona przez Słońce przemieniające się w czerwonego olbrzyma. Kosmos będzie trwał kolejne miliardy lat, aż w końcu zniknie w grawitacyjnym kolapsie, po którym być może się odrodzi w kolejnym Big Bangu (tak twierdzą naukowcy, a to nałogowi optymiści). Pesymistą można być tylko wtedy, gdy ma się na uwadze ludzkość, ten żałosny gatunek, pokarany darem świadomości, którą wykorzystał jednak tylko do wytworzenia dobrej autoreklamy zwanej kulturą. Służy mu ona doskonale jako narzędzie ku pocieszeniu strapionych swą efemeryczną egzystencją samoświadomych istot. Gorzej wszelako się sprawuje jako środek służący przetrwaniu, szczególnie w naszych czasach. Kulturowe wzory myślenia nieustannie prowadzą ludzi do walk w obrębie własnego gatunku, rabunkowej eksploatacji planety i wszelkich innych zachowań, które nie wróżą dobrze przetrwaniu naszego gatunku. Tak więc, jeśli chodzi o ludzi, jestem pesymistą.

O związkach z męskiego punktu widzenia

Czym się różni związek kobiety i mężczyzny od jazdy samochodem? Kolejnością. Ucząc się jeździć samochodem, najpierw wykonujemy wszelkie czynności świadomie. Samochód jest czymś nowym, nieznanym, nie wiemy jak funkcjonuje i zapoznajemy się z jego reakcjami. Gdy zautomatyzujemy wszelkie czynności niezbędne do prowadzenia samochodu, staną się one nieświadomym nawykiem i będziemy mogli w czasie jazdy robić różne inne rzeczy, na przykład prowadzić konwersację z pasażerem. Wtedy samochód staje się kolejnym obiektem, nad którym uzyskaliśmy kontrolę. W związku jest odwrotnie, tu zaczynamy od stanu nieświadomości zwanego zakochaniem. Partnerka wydaje się nam być właśnie tą osobą, której szukaliśmy, mamy poczucie, że znamy ją bardzo dobrze, a wszelkie jej reakcje są takie, jak sobie wymarzyliśmy. Jednak z czasem owe odczucia się zmieniają, nasza partnerka pokazuje swe nieznane strony, pojawia się rutyna i niesnaski. Dlatego wtedy trzeba przejść do drugiego etapu, od zakochania przejść do związku i pracować nad nim świadomie, bo nieświadomy związek to oksymoron. Praca nad związkiem to niełatwe zadanie. Po pierwsze trzeba rozmawiać, rozmawiać i jeszcze raz rozmawiać. Ponadto nie zapominać o budowaniu przestrzeni wspólnych doświadczeń. A wreszcie dbać o siebie, we wszelkich tego słowa znaczeniach: o siebie samego, o partnerkę i o związek. Te trzy sposoby pracy nad związkiem mogą być szczególnie trudne dla mężczyzn, mają oni bowiem tendencję do postrzegania rzeczywistości jako zbioru odrębnych obiektów, nie powiązanych rozmową, doświadczeniami czy wzajemnym dbaniem o siebie, a w dodatku takich, które należy kontrolować. Zatem panowie, nie mylmy partnerki z samochodem i pamiętajmy przede wszystkim o wspomnianej na początku kolejności.

O pytaniach, na które nie ma odpowiedzi

Podobno filozofia słynie z tego, że stawia pytania, na które od tysiącleci nie znajduje odpowiedzi. Ja jednak nieustannie doświadczam, że takie pytania padają nader często ze strony osób nie będących filozofami. Są to ludzie, których nagle zaskoczyły jakieś kwestie, często bez ich winy, a tylko dlatego, że z kimś rozmawiały lub też coś się w ich życiu wydarzyło. Wtedy w ich dziewiczych umysłach pojawiają się owe pytania, które zawsze sobie stawiał umysł ludzki, ale też nigdy nie mógł na nie odpowiedzieć, jak słusznie zauważył Kant. Ostatnio otrzymałem właśnie taki zestaw pytań od pewnej nieskalanej myśleniem duszy: „A co Ty myślisz o rozwoju duszy, wnętrza? Kiedy ona [czyli dusza zwierzęca, jak wynikało z dyskusji] się stała podobna do naszej? Lub czy była taka zawsze? Co myślisz na ten temat?” Czy można w ogóle odpowiedzieć na takie pytania? Przecież nawet nie wiemy jak i kiedy powstał język, tak mocno odróżniający nas od zwierząt, wnioskujemy tylko na podstawie pośrednich przesłanek, np. odlewów wnętrza czaszek naszych przodków. A cóż dopiero z duszą, która nie jest przecież tylko ograniczona do naszej zdolności używania języka. I czym jest sama dusza? Tym, co przykuło moją uwagę był jednak nie przedmiot takich pytań, ale to, że są zadawane w nadziei uzyskania odpowiedzi. Ci, którzy je stawiają niepomni są ostrzeżenia Leśmiana: „Bo wszelkie pytanie jest wrogiem mimowolnym własnej odpowiedzi!” Zaiste przekonuję się coraz bardziej, że filozofia jest sztuką zadawania pytań, ale tylko takich, na które nie ma łatwej i jednoznacznej odpowiedzi. Bo pytanie ma budzić umysł, a odpowiedź go uspakaja, tak jak dziecko, które zadawszy pytanie satysfakcjonuje się jakimikolwiek słowami dorosłych. Dojrzały umysł nie spoczywa na łonie żadnej odpowiedzi, bowiem każda usypia umysł. Strzeżcie się więc odpowiedzi.

O głupocie

John Clesee w filmiku „On stupidity” z właściwym sobie poczuciem humoru nakreśla kwestię głupich ludzi: „Myślę, że problem z takimi ludźmi polega na tym, że są oni tak głupi, że nie mają najmniejszego pojęcia, jak bardzo są głupi. Widzisz, jeśli jesteś bardzo, bardzo głupi to jak w ogóle możesz sobie uświadomić, że jesteś bardzo, bardzo głupi? Musiałbyś być względnie inteligenty, by uświadomić sobie, jak głupi jesteś”. Jeśli kogoś te słowa nie przekonały, to w dalszej części swej wypowiedzi Clesee przytacza znany w psychologii efekt Krugera-Dunninga. Badacze ci stwierdzili, że osoby nie dysponujące żadną wiedzą czy kompetencjami przeceniają swoje umiejętności, a osoby będące ekspertami często nie doceniają swojej wiedzy. Dobrze, ale drążmy głębiej i zapytajmy dlaczego jednak ludzie głupi nie zauważają, że są głupi? Bowiem błyskotliwy argument Johna Cleese i uczone dywagacje amerykańskich psychologów stwierdzają niestety tylko jedno – ludzie głupi są głupi, bo są głupi. Najwidoczniej coś im nie pozwala przeprowadzić nawet tak minimalnego aktu introspekcji, który dałby im świadomość własnej głupoty. Zupełnie jakby coś im przeszkadzało w uzyskaniu owej świadomości. Najbardziej trafia do mnie następująca metafora: ludzie głupi mają umysł o tak małej objętości, że wystarczy tylko jedna myśl, by go zupełnie wypełnić. To dlatego ludzie głupi są tak pewni siebie – ta jedna myśl nie pozwala im rozpatrzyć innych opcji, wysyca całkowicie ich możliwości mentalne. Kruger i Dunning zainspirowali się przypadkiem pewnego mężczyzny, który postanowił obrabować bank. Ów mężczyzna zapamiętał z dzieciństwa ideę, że sok z cytryny jest „niewidzialnym atramentem”. Posmarował więc twarz sokiem z cytryny i napadł na bank, uważając że nie zostanie rozpoznany – jednak, jak można się było spodziewać, kamery zarejestrowały jego twarz i został uwięziony. To dla mnie jest istotą głupoty: opanowanie umysłu przez jedną myśl. Każdemu może się to zdarzyć, zwykle na chwilę, ale cechą ludzi głupich jest to, że pozostają w stanie monoideiczności permanentnie.