I ja kiedyś byłem cenzorem. Dawno dawno temu, w 1992 roku, podjąłem się nauczania etyki w moim macierzystym liceum. Bibliotekarka zaprosiła mnie pewnego dnia do swego matecznika i poprosiła bym przejrzał półkę z filozofią. Wiadomo, nowe czasy nastały i trzeba dokonać czystki, także w dziedzinie książek dostępnych dla uczniów, by nie stykali się z „niewłaściwą” literaturą, jak to ujęła. Cóż, podjąłem się tego zadania, skrupulatnie przeglądając z dwie setki książek i odkładając te, które prezentowały owe „niewłaściwe” poglądy, charakterystyczne dla minionej epoki. Większość z nich zresztą nie była czytana od dziesiątek lat. Jako nagrodę za wykonane zadanie poprosiłem bibliotekarkę, by podarowała mi pewien dialog Platona, też nie czytany od 30 lat.
Tak to wyglądało niegdyś, przed epoką internetu. Dziś zalewa nas ogromna ilość informacji, ale nie wiemy, która z nich zasługuje na uwagę, która jest bliższa prawdy, cokolwiek by pod tym pojęciem rozumieć. Ten natłok także jest swego rodzaju formą cenzury. Dawnymi czasy cenzorzy usuwali informacje, by nie przedostawały się do oficjalnego obiegu, tak jak ja to zrobiłem w moim skromnym wymiarze. Dziś wprost odwrotnie – „informacje” są produkowane i tworzą gęstą mgłę, przez którą już nic nie można dostrzec. To najbardziej perfidna forma cenzury, a właściwie prania mózgu, jak to obserwuję po pewnej znajomej mi osobie, która straciwszy pracę, zatopiła się w filmikach na YouTube. Bombarduje mnie linkami i wpada w coraz większy chaos mentalny, choć dla niej samej proces „edukowania się” tymi filmikami oznacza wyzwolenie, otwarcie oczu na „prawdę”. Witaj, Nowy Wspaniały Świecie, w którym ludzie sami z siebie się okłamują i z radością oddają się zbiorowej iluzji.