Archiwa miesięczne: Kwiecień 2020

O cenzurze

I ja kiedyś byłem cenzorem. Dawno dawno temu, w 1992 roku, podjąłem się nauczania etyki w moim macierzystym liceum. Bibliotekarka zaprosiła mnie pewnego dnia do swego matecznika i poprosiła bym przejrzał półkę z filozofią. Wiadomo, nowe czasy nastały i trzeba dokonać czystki, także w dziedzinie książek dostępnych dla uczniów, by nie stykali się z „niewłaściwą” literaturą, jak to ujęła. Cóż, podjąłem się tego zadania, skrupulatnie przeglądając z dwie setki książek i odkładając te, które prezentowały owe „niewłaściwe” poglądy, charakterystyczne dla minionej epoki. Większość z nich zresztą nie była czytana od dziesiątek lat. Jako nagrodę za wykonane zadanie poprosiłem bibliotekarkę, by podarowała mi pewien dialog Platona, też nie czytany od 30 lat.

Tak to wyglądało niegdyś, przed epoką internetu. Dziś zalewa nas ogromna ilość informacji, ale nie wiemy, która z nich zasługuje na uwagę, która jest bliższa prawdy, cokolwiek by pod tym pojęciem rozumieć. Ten natłok także jest swego rodzaju formą cenzury. Dawnymi czasy cenzorzy usuwali informacje, by nie przedostawały się do oficjalnego obiegu, tak jak ja to zrobiłem w moim skromnym wymiarze. Dziś wprost odwrotnie – „informacje” są produkowane i tworzą gęstą mgłę, przez którą już nic nie można dostrzec. To najbardziej perfidna forma cenzury, a właściwie prania mózgu, jak to obserwuję po pewnej znajomej mi osobie, która straciwszy pracę, zatopiła się w filmikach na YouTube. Bombarduje mnie linkami i wpada w coraz większy chaos mentalny, choć dla niej samej proces „edukowania się” tymi filmikami oznacza wyzwolenie, otwarcie oczu na „prawdę”. Witaj, Nowy Wspaniały Świecie, w którym ludzie sami z siebie się okłamują i z radością oddają się zbiorowej iluzji.

O reakcjach pandemicznych

Zwierzęta mają do wyboru różne rodzaje reakcji na stres spowodowany przez zagrożenie. Zwykle jest to wybór pomiędzy reakcją „walcz” albo reakcją „uciekaj”. Ale jest jeszcze jedna – to zamrożenie, udawanie martwego. Ta reakcja jest często spotykana w świecie zwierząt, ale też obserwujemy ją u ludzi. Bardzo dobrze to widać w czasach pandemii. Gdy nie możemy walczyć, no bo jak zwykły człowiek może walczyć z niewidzialnym wirusem; gdy nie możemy uciekać, bo gdzie mamy uciec, gdy musimy iść do pracy albo po zakupy, wtedy wybieramy ową trzecią reakcję czyli zobojętnienie, apatię. To pełne rezygnacji pogodzenie się z istniejącą sytuacją i nie możemy mieć pretensji do osób, które ją wybierają, bo w mej ocenie jest to najpowszechniejszy sposób zachowania się w trudnych sytuacjach.

Stąd zapewne owa powszechna akceptacja absurdalnych nieraz wymogów, stąd stanie karnie w kolejkach do supermarketów (tu dobrze widać poziom strachu, bo niektórzy stoją nie przepisowe dwa metry ale pięć), stąd duszenie się maseczkach, nawet gdy obok nie ma nikogo. Okazuje się, że Polacy to nagle bardzo owczy naród, gdzieś zapodziała się przysłowiowa rogata dusza słowiańska i dziś mamy tylko stada baranów na ulicach. Może nie tyle udajemy martwych ile nimi jesteśmy?

To jeszcze nie wszystkie sposoby reakcji. Psycholożka Shelley Taylor uważa, że reakcja „walcz lub uciekaj” to dominująca strategia radzenia sobie z zagrożeniem, ale tylko u samców. Według niej może to wyglądać zgoła inaczej u samic, które u większości gatunków są mniej agresywne, a konieczność opieki nad potomstwem często wyklucza ucieczkę. Jej zdaniem żeńska reakcja na stres jest raczej reakcją „opiekuj się albo zaprzyjaźnij”. Gdyby miała rację, to owa żeńska reakcja byłaby najbardziej odpowiednią w tych trudnych czasach. Bo ten chory świat wymaga takich reakcji, nie konfliktów, ale więcej współczucia i mądrości relacji.

Ćwiczenia z eschatonu

Trudno się oprzeć wrażeniu, że to, co dzieje się obecnie w tak wielu państwach świata, to swego rodzaju ćwiczenia poligonowe. Oto bowiem okazuje się, że można, dzięki decyzjom administracyjnym, często nie umocowanym w prawie, zatrzymać młyny napędzające naszą cywilizację, że możliwy jest prawie całkowity lockdown. Ludzie siedzą w domach, miliony tracą pracę, gospodarka siada. Od lat ekonomiści zapowiadali kryzys, ale kto mógł się spodziewać, że będzie on spowodowany przez decyzje rządów, przy pokornej aprobacie mas? Ludzkość zawsze oczekiwała eschatonu, zapowiadały go mitologie i religie. Okazaliśmy się jednak niecierpliwi i sami go sprowadzamy na siebie, nie czekając na bogów.

Jak na razie sytuacja, na przykład w Polsce, nie jest jeszcze całkiem eschatologiczna. Dlatego nazywam to ćwiczeniami z eschatonu. Dzięki ćwiczeniom żołnierz na poligonie oswaja się z realiami pola walki. Przysłowie mówi: „Im więcej potu na ćwiczeniach, tym mniej krwi w walce”. Pocimy się dziś na potęgę. Kolaps obecnej formy cywilizacyjnej w najbliższej przyszłości jest oczywisty, zatem takie ćwiczenia są przydatne. Tyle że, niestety, same są elementem owego kolapsu, jego preparacją, zapowiedzią.

Olga Tokarczuk mówi w najnowszym wywiadzie: „Coś nas testuje. Nie wiem, czy to fatum, demon, Natura, Bóg, coś bezosobowego, przypadek? Testuje nas i to na bardzo wielu poziomach.” Po części ma rację, ale nie musimy przywoływać jakiś bytów metafizycznych po to, by zrozumieć naturę tego testu. Po prostu testujemy sami siebie. W bezmyślnym pędzie konsumpcji – i to nie tylko na mokrych targach w Chinach – doprowadziliśmy do tego, co nieuniknione. To nie Natura czy cokolwiek innego, to autodestrukcyjna, immanentnie suicydalna logika naszej cywilizacji doprowadza do jej końca.

O stratach ubocznych

Olga Tokarczuk w ostatnich słowach swojego najnowszego eseju pisze proroczym głosem: „Na naszych oczach rozwiewa się jak dym paradygmat cywilizacyjny, który nas kształtował przez ostatnie dwieście lat: że jesteśmy panami stworzenia, możemy wszystko i świat należy do nas. Nadchodzą nowe czasy”. Noblistka nie wartościuje, raczej konstatuje. Ma rację, bo nie obudzimy się za rok czy dwa w takim świecie jak dziś. Jak napisał dwa tysiące lat temu św. Paweł : „Przemija bowiem postać tego świata”. Już nic nie będzie takie samo. Dawny świat wyparuje, a jaki będzie nowy? Moim zdaniem niezbyt wesoły.

Niektórzy jednak widzą pandemię nieco inaczej, jako szansę na restart naszej cywilizacji na nowych zasadach. Czasem czytam elukubracje dogmatycznych wyznawców ekologii ogłaszających koronawirusa nową nadzieją, głoszących iż obecna pandemia jest szansą na lepszy świat i lepsze życie. Nie biorą jednak pod uwagę tego, że będą tak zwane straty uboczne. W wojskowym języku angielskim istnieje piękny termin collateral damage, oznaczający niezamierzone ofiary śmiertelne działań wojennych. Podobnie będzie i teraz, będą straty uboczne, śmierć milionów ludzi. Będą to nie tyle ofiary pandemii, ile przede wszystkim katastrofy ekonomicznej i zaraz potem – klimatycznej. Ofiar walki z koronawirusem na pewno będzie więcej niż ofiar samego wirusa. Tak, może nastąpi restart, ale nie dla wszystkich.

Dziwi mnie takie stanowisko, wyzbyte współczucia, świadczące raczej o deficytach emocjonalnych osób je głoszących, niż o jakiś buddyjsko-taoistyczno-szamańskich inspiracjach do których się przyznają. Współczesna cywilizacja charakteryzuje się totalnym brakiem empatii i współczucia, i dotyczy to niestety wszystkich. Także jej krytyków, zamkniętych w swoich światach mentalnych i fizycznych. Zauważyłem, że osoby żyjące w środowisku wiejskim, z dala od skupisk miejskich nie przejmują się tym, co może zadzi się w miastach. A jeśli jeszcze te osoby są wyposażone w dogmatyczny, „ekologiczny” światopogląd to ich wypowiedzi bliskie są stwierdzenia après nous, le déluge. Prezentują zatem coś, co można tylko nazwać ekologicznym narcyzmem, takiego rodzaju egoistycznym myśleniem, które jest też istotą neoliberalnego kapitalizmu. Poddają się tym samym bezwiednie trwającemu obecnie zbiorowemu procesowi atomizacji społeczeństwa, w którym czy to ekolog, czy kapitalista, każdy sobie rzepkę skrobie. A to nie budzi nadziei na przyszłość.