Archiwa miesięczne: Listopad 2018

Laozi

Opowiadają, że pod koniec swego życia Laozi, żyjący być może w VI wieku p.n.e. twórca taoizmu, zdegustowany rządami panującej dynastii, postanowił udać się na zachód. Strażnikowi pilnującemu granicznej przełęczy miał zostawić – jako swego rodzaju myto – zagadkowy i niezwykły tekst: Daodejing, czyli księgę drogi i cnoty. Księga ta doczekała się współcześnie setek przekładów – z których każdy jest inny! Jej pierwsze słowa wskazują na jedną z przyczyn tego stanu rzeczy: „Tao, które można wyrazić słowami, nie jest prawdziwym tao/ Nazwa, którą można je określić, nie jest prawdziwą nazwą.” Jak można przypuszczać, Laozi udał się na emigrację, by zrealizować stan wewnętrznego spokoju, taoistyczny ideał relacji między człowiekiem a światem, wyrażony w następujących słowach: „Osiągam pełnię wewnętrznej pustki, zachowuję w sercu całkowity spokój. Tysiące rzeczy rodzi się i rozwija, a ja przyglądam się jak powracają do swego źródła.” Jak sądzą badacze owa podróż do początków rzeczy stanowiła istotę taoistycznego doświadczenia, o ile oczywiście można w ogóle mówić, że cokolwiek posiada jakąkolwiek istotę. Dla taoisty bowiem wszystko jest przepływem, a życie człowieka to płynięcie z nurtem przemian. Dzięki temu płynięciu powracamy do źródła, osiągamy stan sprzed narodzin kultury, przed pojawieniem się języka, który szatkuje nasze doświadczenie na tarce pojęć. Warto pamiętać, że wedle taoistów wszystko, co najważniejsze, jest poza słowami. Bo najważniejsze jest to, by utwierdzić się poza słowami, które nie są niczym innym jak tylko drogowskazami do tego, czym może być nasze życie.

O desperacji klimatycznej

Najpierw kilka cytatów pochodzących od internautów, które zgromadziłem w ciągu ostatnich paru dni, będących reakcją na wieści o krytycznym stanie naszej planety spowodowanym działalnością człowieka:

„Wyginiemy a ziemia pewnie pozostanie i bez nas powoli środowisko się naprawi. Życie znów na niej zagości. Tylko lepiej byłoby gdyby już człowiek się na tej ziemi nie pojawił”.

„Jeśli istotnie zostaliśmy stworzeni przez Boga a Biblia głosi prawdę to możemy spać spokojnie. Ale jeśli jesteśmy tylko bardziej wyewoluowanym zwierzęciem to zgodnie z prawami natury wyginiemy jak dinozaury. Nie pierwsi i nie ostatni”.

„To ciekawa erupcja ucieczek umysłu przed smutną prawdą o ‘nas’ – takie mam wrażenie. Czytając niektóre posty przekonuję się kolejny raz: tu nic się nie zmieni , wszyscy zginiemy”.

„Jedyna postawa którą możemy teraz przybrać to amor fati. Zamiast wieszczyć katastrofę krzyknijmy wszyscy ‘Jaka piękna katastrofa!’”.

Mógłbym zapewne takich cytatów przytoczyć jeszcze tuziny. Cóż może napisać człowiek, który właśnie dowiedział się, że nie jest wesoło, jeśli chodzi o sytuację naszej planety i dalsze losy ludzkiej cywilizacji? Może zaprzeczyć temu, co do niego dociera, choć moim zdaniem z każdym rokiem coraz trudniej być denialistą klimatycznym. Drugą możliwością jest popadnięcie w desperację. Desperacja wedle słownikowej definicji SJP oznacza albo „utratę nadziei, rozpacz”, albo też „nieobliczalność w działaniu, spowodowana znalezieniem się w ekstremalnej sytuacji”. Z tych dwu opcji pierwsza oznacza zawinięcie się w koc i popadnięcie w apatię. Druga bardziej do mnie przemawia, bo w obecnej sytuacji tylko działania „nieobliczalne”, czyli wykraczające poza mentalne schematy obecnej cywilizacji mogą się okazać pomocne. Nasz obecny kryzys jest spowodowany wszakże tym, że bezwiednie kontynuujemy działania, które niegdyś doprowadziły do rozkwitu cywilizacji technicznej – i chcemy by kwitła ona dalej na dawnych warunkach, by było coraz więcej konsumpcji i energii. Brak nam desperacji, zdrowego instynktu, który by dał energię do zmian.

Przytoczone wypowiedzi nie są jednak wedle mnie wyrazem tej zdrowej desperacji, ale raczej najprostszym sposobem odsunięcia jej od siebie, czyli są najbardziej łatwym sposobem na prowadzenie „życia jak zwykle”. To typowe chowanie głowy w piasek, by móc nic nie zmieniać. Nie jest to też entuzjastyczne stawanie po stronie śmierci – bo i z taką opinią się spotkałem. Gdy ktoś jest prawdziwie zdesperowany, to zgodnie z rozumieniem tego słowa dąży do podjęcia jakichkolwiek działań. Może niektórzy zawiną się w koc, co nie jest w końcu takim złym wyjściem, bo leżąc pod kocem nie konsumuję zbyt wiele, a obniżenie poziomu konsumpcji jest moim zdaniem najlepszym sposobem na przeciwdziałanie obecnemu kryzysowi cywilizacyjnemu. Inni oczywiście podejmą wszelkiego rodzaju działania, wedle ich najlepszej wiedzy. Najbardziej zagraża ludzkości to, że wywoływane przez nią zmiany przerastają wyobraźnię pojedynczego człowieka. Nie dziwmy się się zatem, że ucieka on od przyjęcia do wiadomości informacji dotyczących wagi i zasięgu tych zmian. Zarazem jednak owo przyjęcie jest dla niego ostatnią szansą. Nie bójmy się zatem prawdziwej, zdrowej klimatycznej desperacji.

O odpowiedzialności

Prawie czterdzieści lat temu w książce Zasada odpowiedzialności Hans Jonas sformułował podstawową zasadę etyczną obwiązującą współczesną cywilizację: „Postępuj tak, aby skutki twoich czynów nie godziły w przyszłe istnienie gatunku ludzkiego na Ziemi”. Jonas przeciwstawia nieodpowiedzialnemu utopizmowi, tworzącemu wizję świetlanej przyszłości, swoją zasadę odpowiedzialności, której istotą jest utrzymanie przy życiu szczególnej formy życia, jaką jest człowiek. Podejście to narzuca zobowiązania zarówno wobec żyjących, jak i wobec mających nadejść pokoleń. Wynika z niego między innymi niechętnie traktowana przez wielu naukowców i inżynierów „precautionary principle”, czyli zasada ostrożności (zapobiegliwości) nakazująca unikania działań, jeśli mogą z nich wynikać stosunkowo niewielkie, lecz nieodwracalne zagrożenia dla przyszłości. Dziś wszelako ludzkość podejmuje działania, które nie tyle że w niewielkim stopniu zagrażają przyszłość, ile grożą jej całkowitą destrukcją. Jesteśmy najbardziej nieodpowiedzialnym pokoleniem w historii, do cna egoistycznym. Nie wykazujemy najmniejszej troski o przyszłe pokolenia – mamy po prostu swoje dzieci w dupie.

To, co możemy dziś zrobić w obecnej sytuacji kryzysu ekologicznego to odrzucenie tych systemów światopoglądowych i opcji politycznych, które opowiadają się za nieustanną ekspansją gatunku homo sapiens i pokładają zbyt dużą nadzieję w rozwoju technologicznym wyrażoną w micie postępu. Marzenia o projektach geoinżynieryjnych, mających ochronić ludzkość przed globalnym ociepleniem czy o tysiącach elektrowni jądrowych mających zapewnić „czystą” energię są wyrazem totalnego zadufania i pychy. W czasie gdy Jonas spisał swoją książkę, wizja zagłady cywilizacji ludzkiej nie była tak oczywista. Dziś jest już namacalna. Jesteśmy odpowiedzialni za przyszłe pokolenia, za nasze dzieci, za to by one także mogły żyć i podejmować decyzje o kolejnych pokoleniach. To podstawowe prawo życia, którego jedynym sensem jest przetrwanie, kontynuacja istnienia. Czasem do przetrwania konieczne jest samoograniczenie. Dziś nastał ten czas. Jak pisze Jonas : „Jeśli człowiek gotów jest poświęcić resztę przyrody dla swych rzekomych potrzeb, może się to zakończyć jedynie dehumanizacją człowieka, atrofią jego istoty, o ile nawet będzie miał szczęście przetrwać. Stoi to zatem w sprzeczności z głoszonym przezeń celem, ochroną siebie samego, usankcjonowaną przez godność jego istoty”.

To, że człowiek jako jedyny gatunek dysponuje świadomością, nakłada na niego obowiązek, ogromne zobowiązanie etyczne wobec życia, z którego, jak dotąd, zupełnie się nie wywiązuje. Nie strzeżemy i nie chronimy życia na tej planecie. Wprost przeciwnie – eksploatujemy wszelkie zasoby i żyjemy wedle zasady „po nas choćby potop”. I w dodatku zaprzeczamy naszemu wpływowi na klimat, albo produkujemy absurdalne teorie o tym, że za zmiany klimatu jest odpowiedzialne jądro Ziemi albo wpływ grawitacyjny Jowisza i Wenus (najnowsze bzdury jakie usłyszałem). Możemy bez końca zrzucać odpowiedzialność na wszystko poza nami, byle tylko zachować dobre mniemanie o sobie. Tylko – ile można?

O pszczołach

Tak jak pszczoła zbiera miód z kwiatu, nie niszcząc ani jego barwy, ani zapachu, tak mędrzec obchodzi wioskę prosząc o ofiary” (Dhammapada, 49). Ten piękny wers nie tylko wykłada podstawy buddyjskiej praktyki, ale opisuje też jedyny właściwy stosunek człowieka do życia. Słowo przełożone tu jako mędrzec to w oryginale muni, czyli „milczący”. Gdyby ludzie byli takimi „milczącymi”, mieliby szansę stać się homeostatem pomagającym dzięki swej świadomości utrzymać równowagę na Ziemi, nie niszcząc przy tym ani jej barwy, ani zapachu. Byliby niczym pszczoły, wtopieni w jedność ekosystemu, troszcząc się o całość, cicho bzycząc nad powierzchnią planety. Niestety, postępują wprost odwrotnie, prowadząc swoje życie w sposób, który dosadnie ujął Szekspir: „Życie to opowieść idioty, pełna wrzasku i wściekłości, lecz nic nie znacząca”. Ludzie głównie skupiają się na robieniu hałasu i zamieszania, nazywając to swoim życiem. Doprowadzili do tego, że wymarcie grozi nie tylko pszczołom, ale i im samym. Zamiast dbać o ziemski ogród, eksploatują go z okrutną bezwzględnością. Jako gatunek łamią fundamentalną zasadę etyczną, jaką jest troska o wszelkie życie. Nie ma w tym nic dziwnego, bo tylko życie może się troszczyć o inne życie, a ludzie wydumali sobie, że czymś wyjątkowym, czymś ponad życiem, jakimś boskim tworem. Nie wdzięczni życiu, mimo iż to ono ich zrodziło. Wprost przeciwnie, gardzą nim w imię głośnych, rozbuchanych i zbędnych potrzeb. Traktują Matkę Naturę jak sprzedajną dziwkę. Ale tylko do czasu, do tego czasu, w którym pszczoły wyginą.