O zniweczeniu siebie i poczuciu humoru

Karl Jaspers napisał kiedyś: „Człowiek jest zawsze czymś więcej, niż wie o sobie”. To nie jest tylko gładka fraza wygłoszona przez filozofa. To wskazówka mówiąca jak żyć. By wcielić ją w życie, musi być uzupełniona o wymóg praktyczny – masz unicestwić wszystko, co twoim zdaniem wiesz o życiu. To wszystko, co wiemy o życiu jest bowiem niczym innym jak ukrytą wiedzą o sobie. Spoczywamy w samozadowoleniu, uważając, że wiemy wszystko o wszystkim, a to pozwala nam pędzić swoje życie w sposób bezrefleksyjny. Nawet w obliczu systematycznych porażek, znaczących konfliktów i nierozwiązywalnych problemów dalej utrzymujemy swój pogląd na życie. Co najwyżej uzupełniamy go o parę inwektyw pod adresem samego życia, bliźnich lub – najrzadziej – swoim własnym.

Jest niezwykle trudno poddać w wątpliwość to wszystko, co wiemy na swój temat. Dla wielu to byłoby tożsame ze zniszczeniem samego siebie. A tymczasem wątpiąc w siebie po prostu przestajemy być śmieszni, by czy nie jest śmieszny człowiek stawiający siebie w centrum całego istnienia? Wymyślający religie, w których sam Bóg się wciela w człowieka? Albo takie, jak buddyzm, w którym „cenne ludzkie ciało” otrzymujemy raz na eony trwania? Należałoby się z tego wszystkiego porządnie pośmiać. Niestety większość ludzi cierpi na brak poczucia humoru, i są – jako śmiertelnicy – śmiertelnie poważni, gdy tylko tematem są oni sami. Czasem owocem praktyki duchowej jest poczucie humoru. Jest to jednak dosyć rzadkie zjawisko, bo mi na myśli przychodzą tylko koany mistrzów zen, którzy wyraźnie nabijali się ze swoich uczniów. Uczyli ich w ten sposób dystansu do samych siebie, rozpoznania, że życie to gra.

Nie ma bowiem większego zagrożenia dla życia duchowego człowieka niż śmiertelnie poważne traktowanie samego siebie. Taka postawa owocuje kurczowym przylgnięciem do siebie i do własnego światopoglądu. Taki człowiek staje się po prostu nudny i przyciąga do siebie podobnie nudne egzemplarze homo sapiens. Wtedy w grupie zakładają nudną religię albo filozofię, i prowadzą swoje nudne życie, bez blasku, bez iskry radości, wyprute z cudownego, absurdalnego humoru, który przecież charakteryzuje ludzką egzystencję. Jak mawiał Jung, ludzie pozbawieni poczucia humoru są trudni w leczeniu. A przecież dana jest człowiekowi możliwość śmiania się z samego siebie. Jeśli ją odkryje, odkryje też, że ten świat to kosmiczny żart, platoński żart bogów, hinduska lila, czy też boska komedia Dantego. I wtedy wybuchnie niepohamowanym, gargantuicznym śmiechem, niwecząc wszelką powagę tego świata i samego siebie.

Nigdy nie mogłem pojąć dlaczego istnieje opinia, że śmiech i radość nie może prowadzić do przeżyć mistycznych. Być może ponurzy ludzie boży, jak Kalwin czy Mahatma Gandhi, transformujący swoje własne kompleksy w religię, przyczynili się do powstania tego przekonania, głoszącego iż sprawy duchowe wymagają absolutnej powagi i marsowej miny. Ale zostawiam ich przekonania przy nich. Ja jestem inny i dla mnie życie duchowe jest ścieżką pełną humoru, często absurdalnego i prowokatywnego, ale zawsze wyzwalającego. Jak to ujął Leszek Kołakowski: „Jako że świat nie jest naprawdę nam przyjazny, lecz raczej wrogi, trzeba wrogość jego stępiać humorem”. Rzekłbym jednak więcej: nie tylko stępiać jego wrogość ale i przenikać jego trzewia, wywracać je na nice i radować się nieustannie. Albowiem największy śmiech rodzi się wtedy, gdy rozpoznamy, że rzeczywistość jest dokładnie odwrotnością tego, za co ją uważaliśmy.

2 komentarze do “O zniweczeniu siebie i poczuciu humoru

  1. GregPast

    Wydaje mi się to możliwe chyba jedynie na najwyższym poziomie rozwoju duchowego. Zdystansowanie do siebie to rozumiem, choć dla wielu też jest trudne. Ale umieć się „życzliwie śmiać” w tym sensie jak opisany, w obliczu tylu nieszczęść nękających świat? Trudne. Trzeba naprawdę widzieć rzeczy głęboko….

    Polubienie

    Odpowiedz

Dodaj komentarz