Jak w początkach naszej ery gnoza koniecznie chciała być religią, tak obecnie chce być nauką – vide Jung, Koestler, Bohm, Capra, Sheldrake i wielu innych. Głębinowe przeżycie psychiczne zawsze chce się wyrazić językiem maksymalnie obiektywnym, akceptowalnym w ramach aktualnego paradygmatu kulturowego, po to by móc zakorzenić się w rzeczywistości i ją przemienić. Gnostycy jednak nie są naukowcami ani ludźmi religii, przybierają się tylko ich szaty, są niczym wilki między owcami.
Czym bowiem jest nauka? Jej podstawowym postulatem jest twierdzenie, że to, co może stać się przedmiotem jednej świadomości może także stać się przedmiotem innych świadomości. Eksperyment naukowy jest powtarzalny, obliczenia są zrozumiałe dla każdego, kto zna matematykę. Kartezjański ideał świadomości jest bezosobowy, fakty naukowe mają tworzyć świat, w którym indywidualność nie istnieje. Ex definitione poza granicami nauki znajdują się więc emocje i to, co nieświadome.
Czy na tak wrogim sobie gruncie może zakorzenić się gnoza ? Oczywiście nie, dlatego też ci, którzy jej sprzyjają stoją na „ziemi niczyjej”, najczęściej eksplorując rejony nieuczęszczane czy to przez umysł naukowy, czy też religijny, albo i filozoficzny. Robią rzeczy dziwne – tezy metafizyczne próbują uzasadnić argumentami ze sfery nauki (Jung); odrzucają logiczne myślenie wzywając do odkrycia ducha poezji (Graves); łączą fizykę z taoizmem (Capra) itd. itp. Idą pod prąd, stosując w praktyce tezę o jedności przeciwieństw, starając się zaleczyć rozdarcie w świadomości współczesnego człowieka.
Gnoza to szukanie nieskończoności w głębi własnego serca – formuła ta brzmi jak poetycka analogia, ściśle wszelako ujmuje najważniejszą zasadę gnozy. Zaczynamy od skończonego ja, a szukamy tego, co je przerasta. Na początku są to emocje i myślimy, że rozum może zapanować nad emocjami. Dopiero dotarłszy do głębi serca rozumiemy czym jest owo „panowanie” – jest to poznanie, że prawdziwą mądrość zyskujemy wtedy, gdy idziemy za głosem naszych najgłębszych podszeptów. Odkrywa się wtedy przed nami otchłań, nieskończoność, droga, której końca nie sposób przewidzieć, jednak podążanie nią daje nam wszystko to, czego pragnęliśmy. Aż do momentu osiągnięcia „zdumiewającej błogości”, o której pisał Mikołaj z Kuzy. Warto przy tym pamiętać, że ową błogość osiąga się przez „zwymiotowanie obrazów i pojęć”, jak o tym Kuzańczyk pisał w swoim dziele O oświeconej niewiedzy.