Archiwa miesięczne: Sierpień 2023

O gnozie

Jak w początkach naszej ery gnoza koniecznie chciała być religią, tak obecnie chce być nauką – vide Jung, Koestler, Bohm, Capra, Sheldrake i wielu innych. Głębinowe przeżycie psychiczne zawsze chce się wyrazić językiem maksymalnie obiektywnym, akceptowalnym w ramach aktualnego paradygmatu kulturowego, po to by móc zakorzenić się w rzeczywistości i ją przemienić. Gnostycy jednak nie są naukowcami ani ludźmi religii, przybierają się tylko ich szaty, są niczym wilki między owcami.

Czym bowiem jest nauka? Jej podstawowym postulatem jest twierdzenie, że to, co może stać się przedmiotem jednej świadomości może także stać się przedmiotem innych świadomości. Eksperyment naukowy jest powtarzalny, obliczenia są zrozumiałe dla każdego, kto zna matematykę. Kartezjański ideał świadomości jest bezosobowy, fakty naukowe mają tworzyć świat, w którym indywidualność nie istnieje. Ex definitione poza granicami nauki znajdują się więc emocje i to, co nieświadome.

Czy na tak wrogim sobie gruncie może zakorzenić się gnoza ? Oczywiście nie, dlatego też ci, którzy jej sprzyjają stoją na „ziemi niczyjej”, najczęściej eksplorując rejony nieuczęszczane czy to przez umysł naukowy, czy też religijny, albo i filozoficzny. Robią rzeczy dziwne – tezy metafizyczne próbują uzasadnić argumentami ze sfery nauki (Jung); odrzucają logiczne myślenie wzywając do odkrycia ducha poezji (Graves); łączą fizykę z taoizmem (Capra) itd. itp. Idą pod prąd, stosując w praktyce tezę o jedności przeciwieństw, starając się zaleczyć rozdarcie w świadomości współczesnego człowieka.

Gnoza to szukanie nieskończoności w głębi własnego serca – formuła ta brzmi jak poetycka analogia, ściśle wszelako ujmuje najważniejszą zasadę gnozy. Zaczynamy od skończonego ja, a szukamy tego, co je przerasta. Na początku są to emocje i myślimy, że rozum może zapanować nad emocjami. Dopiero dotarłszy do głębi serca rozumiemy czym jest owo „panowanie” – jest to poznanie, że prawdziwą mądrość zyskujemy wtedy, gdy idziemy za głosem naszych najgłębszych podszeptów. Odkrywa się wtedy przed nami otchłań, nieskończoność, droga, której końca nie sposób przewidzieć, jednak podążanie nią daje nam wszystko to, czego pragnęliśmy. Aż do momentu osiągnięcia „zdumiewającej błogości”, o której pisał Mikołaj z Kuzy. Warto przy tym pamiętać, że ową błogość osiąga się przez „zwymiotowanie obrazów i pojęć”, jak o tym Kuzańczyk pisał w swoim dziele O oświeconej niewiedzy.

O pamięci transaktywnej i rozstaniu

Psycholog Daniel Wegner ukuł niegdyś pojęcie pamięci transaktywnej. Tak nazwał pamięć, która nie jest przechowywana w naszym mózgu, jak głosi obecny paradygmat, ale której treści są nam dostępne pośrednio, na nośnikach zewnętrznych, by tak rzec. Na przykład nie wiem jaka jest stolica Burundi, ale wiem gdzie stoi atlas geograficzny, w którym mogę ją znaleźć. Nie pamiętam numerów telefonów do dziesiątków moich znajomych, ale mam je zapisane w swoim telefonie. Najważniejsza jest jednak pamięć transaktywna przechowywana w umysłach znanych nam ludzi. Może tu chodzić o grupę współpracujących ludzi, ale bardzo dobrym przykładem jest rodzina. Nasi rodzice pamiętają wydarzenia w naszego dzieciństwa, które sobie sami ledwo przypominamy. Brat albo siostra, wujek, ciocia, dziadek czy babcia – to wspaniałe zasobniki pamięci transaktywnej. Kontakty międzyludzkie, nie tylko rodzinne, ale praktycznie wszystkie, są możliwe dzięki rozmaitym sieciom pamięci transaktywnej. Któż lepiej niż najbliższy przyjaciel przypomni mi po czterdziestu latach, co robiłem na pierwszym roku studiów?

Istnieje także pewien szczególny przypadek pamięci transaktywnej, który pojawia się wtedy, gdy dwoje ludzi poznaje się i zakochuje się w sobie. Wraz z upływem czasu i z rozwojem relacji pomiędzy kochankami pamięć ta krzepnie, obrasta w zdjęcia i filmy na komórkach, pliki na komputerze, ale przede wszystkim w wiele bardzo intymnych wspomnień, które para opowiada sobie jedynie w cztery oczy wieczorami, by ożywić dawne namiętności. Pamięć transaktywna pary jest jednym z podstawowych elementów budujących intymność, bez której nie można sobie wyobrazić prawdziwego związku. Ona pamięta jedno, on coś innego, ich pamięci się uzupełniają i tworzą ponadindywidualną całość, będącą czymś więcej niż sumą części.

Jednak wszystko co ma swój początek, ma też swój koniec. Para się rozstaje, małżeństwo się rozwodzi. Przy rozstaniu tracimy zewnętrzny system pamięci, współdzielona niegdyś tkanka pamięci transaktywnej się rozpada. W moim doświadczeniu momentem, w którym związek ostatecznie się kończy jest chwila, gdy czuję, że nie mogę się już odwołać do zasobów pamięci transaktywnej mojej byłej partnerki. Kiedyś mogłem ją zapytać: „A pamiętasz jak to było, gdy byliśmy razem nad morzem tamtego lata?” albo „Czy możesz mi powiedzieć, dlaczego byłaś tak smutna przy naszym trzecim spotkaniu?” Jej odpowiedzi dawały wtedy poczucie pełnego zrozumienia i bliskości. Gdy jednak poczuję, że już takich pytań nie mogę zadawać, że już nie otrzymam na nie żadnej odpowiedzi oprócz wzruszenia ramion, wtedy wiem, że rozstanie się dokonało.

Przy każdym poznaniu coś zyskujemy, przy każdym rozstaniu coś tracimy. Czuję smutek, że nie mogę już zadawać pewnych pytań, mimo iż pozostaję w kontakcie z moją byłą partnerką. Jednak pamięć transaktywna już nie jest dostępna, intymność zanikła; nie można już rozmawiać o przeszłości, pozostaje tylko rzeczowa wymiana zdań o sprawach bieżących. Czasem ta niedostępność jest ostateczna, gdy bliska mi osoba nie żyje. Jednak w przypadku osób żyjących zawsze czuję pewien subtelny zawód, rozczarowanie i frustrację poznawczą. Bo zawsze jest jeszcze do zadania mnóstwo pytań, które nie uzyskały odpowiedzi nawet po długich latach związku; czasem wydaje mi się, że można jeszcze porozmawiać, dowiedzieć się czegoś. Ale to tylko przykre złudzenie, bo już nie nie mamy wspólnej pamięci, nasze linie czasu się rozdzieliły. Prymarna obcość wróciła na właściwe sobie miejsce.

O twórczości

Tworzenie to odciśnięcie kształtu (obrazu) w materii, w przestrzeni barw, w kamieniu, w dźwięku, słowie czy ruchu. Kształt jest elementem ducha, natomiast materia ( u człowieka jest to cielesność) jest elementem opozycyjnym wobec ducha, koniecznym oporem, dzięki któremu dochodzi do konkretyzacji aktu stworzenia. Stworzenie jest możliwe dzięki działaniu, cudownej mocy świadomej aktywności wypływającej z myślowych przedstawień, a realizującej się poprzez fizjologiczno-mięśniowy aparat człowieka. Do stworzenia dzieła tchnącego autentycznością dochodzi dopiero wtedy, gdy artysta pozwoli się prowadzić wewnętrznej, boskiej „myślotwórczości”, gdy jego ręka „wodzi” za tym, co dusza chce oddać w zmysłowych obrazach, gdy działanie nie jest niczym odrębnym od wizerunku kształtującego się w duszy. To piękno. Modelka, pędzel, farby, płótno i ręka Leonarda da Vinci współgrają w oddaniu wiecznego uśmiechu Giocondy, rysującego się w tle świadomości Leonarda. Odczytał on w swej głębi archetyp uśmiechu i dzięki swemu geniuszowi potrafił go utrwalić, w sposób doskonały dając się powodować (jak koń daje się powodować jeźdźcowi za pomocą uzdy w platońskiej metaforze) obrazowi wyłaniającemu się z nieświadomości.

Im bardziej świadome jest działanie, tym mniej twórcze. Sięgając po szklankę wody, możemy to zrobić z nieświadomą gracją, możemy też uronić parę kropel angażując naszą nieporadną świadomość w proces kontrolowania ruchu. W świadomości pojawiają się obrazy, ale aby przetransformować je w twórcze działanie potrzebna jest nieświadomość. Świadomość zainteresowana tylko w oglądaniu obrazów jest nader często brana mylnie za element duchowy w człowieku. Duchem jest dopiero świadomość wraz z nadającą jej niezbędną głębię nieświadomością. Inne pojmowanie tej sprawy prowadzi nas na przykład do rozpatrywania miłości jako pojęcia albo do tworzenia abstrakcyjnych „trzecich światów”. Tymczasem duch może objawić się w człowieku tylko w ścisłej syntezie z jego ciałem, które jest siedliskiem nieświadomości.

O indywiduacji

W dialogu Państwo Platon opisuje człowieka sprawiedliwego, takiego, który zharmonizował w sobie trzy cnoty: mądrość, męstwo i umiarkowanie. Tak o nim pisze: „Taki człowiek urządził sobie gospodarstwo wewnętrzne jak należy, panuje sam nad sobą, utrzymuje we własnym wnętrzu ład, jest dla samego siebie przyjacielem; zharmonizował swoje trzy czynniki wewnętrzne, jakby trzy struny dobrze współbrzmiące, wszystkie je związał i stał się ze wszech miar jednostką – a nie jakimś zbiorem wielu jednostek. Opanowany i zharmonizowany postępuje też tak samo, kiedy coś robi, czy to gdy majątek zdobywa, czy o własne ciało dba, albo i w jakimś wystąpieniu publicznym, albo w prywatnych umowach, we wszystkich tych sprawach i dziedzinach on uważa i nazywa sprawiedliwym i pięknym każdy taki czyn, który tę jego równowagę zachowuje i się do niej przyczynia.”

Ten opis człowieka sprawiedliwego jest moim zdaniem dobrym opisem człowieka, który przeszedł indywiduację w sensie jungowskim. Sam Jung odmawiał szczegółowego opisu tego, jakim jest człowiek, który urzeczywistnił archetyp jaźni. Jednak filozofowie są znani z tego, że odważają się oddawać słowami to, co nienazywalne. I tak też uczynił Platon. Jego słowa oddają to, co najważniejsze – że człowiek może być sobą, jednostką (indywiduum) w każdych okolicznościach i że może być przyjacielem samego siebie. To ostatnie określenie jest bardzo ważne. My wszyscy jesteśmy rozszczepieni, jesteśmy „zbiorem wielu jednostek” często wrogich wobec siebie, a człowiek, który osiągnął pełnię psychiczną jest spójny sam ze sobą. Nie jest ideałem, nie jest „dobry”, jest świadomy swoich wad, których ma tyle, co każdy śmiertelnik. I tylko tyle – i aż tyle – gdyż tylko ta świadomość daje mu pełnię.

Z filozoficznego punktu widzenia, ale tym razem trochę innego niż platoński, człowiek zindywiduowany to człowiek, który doświadczył tego, że jest tymczasowym domem dla transindywidualnej siły życiowej i wyraził to doświadczenie na swój specyficzny, w pełni indywidualny sposób. Przeżył do końca własną wyjątkowość i niepowtarzalność, zachowując zarazem pełną świadomość, że jest tylko jednostkową ekspresją czegoś wielkiego i nieznanego.