Archiwa miesięczne: Kwiecień 2019

O pisaniu dziennika

Carl Gustav Jung tak niegdyś napisał do swojej uczennicy: „Dam ci radę – zapisz to wszystko tak pięknie, jak potrafisz – w jakiejś pięknie oprawionej księdze. Będzie ona twoim kościołem, katedrą, cichym miejscem twojego ducha, gdzie odnajdziesz odrodzenie”. Bez wątpienia nawiązywał do prowadzonych przez siebie zapisków, znanych obecnie pod tytułem „Czerwona księga”. Zarazem jednak pokazywał, że zajmowanie się psychologią to zajmowanie się przede wszystkim sobą, bo bez poznania siebie samego bycie psychologiem to tylko komedia. Psycholog w czasie studiów poznaje rozmaite koncepcje i wciska potem swoich pacjentów w ich prokrustowe łoża. Tymczasem tyle powinno istnieć podręczników psychologii, ilu jest ludzi na Ziemi, bo każdy nowy przypadek to nowa teoria. Nie starczyłoby wszystkich psychologów świata, by tyle napisać, ale przecież każdy z nas może to zrobić sam. Mogę prowadzić dziennik, w którym będę opisywał wszelkie rzeczy wewnętrzne i zewnętrzne, które mnie spotykają, wszystkie uczucia, przemyślenia i zdarzenia. Podstawą takiego dziennika jest szczerość, będąca istotą wszelkiej autentycznej psychologii: szczerość wobec siebie samego. Bez tego psycholog jest tylko marionetką kultury i funkcjonariuszem systemu. Każdy psycholog powinien pisać dziennik, by móc naprawdę pomóc swoim pacjentom. A każdy potencjalny pacjent tym bardziej powinien pisać swój dziennik, by pomóc samemu sobie i dać światu odpocząć.

Dzisiaj wiele sposobów pracy nad samym sobą jest nastawionych wyłącznie na doświadczanie, najczęściej somatyczne i pozawerbalne. Nie ma w tym nic złego, wydzielanie endorfin jest w końcu czymś przyjemnym, a kontakt z ciałem jest fundamentem dobrego samopoczucia i zdrowia psychicznego. Pisanie dziennika daje jednak dodatkowe możliwości, pozwala poszerzyć pole doświadczenia poza wąskie ramy teraźniejszości. Gdy, dajmy na to, po trzydziestu latach powrócimy do swoich zapisków, możemy wreszcie spojrzeć na siebie bardziej obiektywnie. Pamięć bowiem nie jest swego rodzaju twardym dyskiem, na którym zapisują się wspomnienia. Jest raczej maszyną narracyjną, tworzącą historię naszego życia, acz nie zawsze zgodną z tym, kim naprawdę byliśmy. Zatem, nawet jeśli pisząc nie zawsze dokładnie dochowywaliśmy wierności regule szczerości, to po tak długim czasie już widzimy, gdzie unikaliśmy siebie i gdzie pozostawiliśmy poza sobą jakieś cząstki siebie. Dzięki dziennikowi możemy je scalić z naszym obecnym ja, wybawić od zapomnienia i zyskać dzięki nim nowe siły do życia. Dlatego pisanie dziennika jest podstawowym sposobem na poznanie samego siebie, na zintegrowanie naszych rozmaitych „ja”.

O śmierci

Człowiek to zapewne jedyne zwierzę, które ma rozciągającą się na całe jego życie zdolność antycypowania swojej śmierci. Jest to możliwe dzięki myśleniu, które polega na tworzeniu wewnętrznych obrazów tego, co jeszcze nie istnieje. To wspaniała zdolność, podstawa całej kultury, z której człowiek jest tak dumny, a która stanowi środowisko kształtujące jego psychikę. Jednak owa zdolność tworzenia i antycypacji przyszłości poza granice wyznaczone przez bezpośrednie doznanie ma swoją ogromną cenę. Jest nią lęk przed śmiercią. Przejmująco wyraziła go Simone de Beauvoir, jako „oszałamiające uczucie przerażenia, myśl o tym unicestwieniu wszystkiego, które będzie moim nieistnieniem nigdzie, na zawsze, od pewnego dnia.” Nie dziwi zatem, że na ten porażający lęk zostało wynalezione antidotum, wywodzące się – a jakżeby inaczej – ze sfery kulturowych wyobrażeń. To religijne obrazy mające na celu zwalczyć lęk przed śmiercią, takie jak na przykład zmartwychwstanie.

Cała kultura, wszystkie sposoby życia ludzkiego są w swej zasadniczej części protestem wytworzonym przeciwko naturalnej rzeczywistości, są zaprzeczeniem prawdy kondycji ludzkiej, próbą zapomnienia o tym, jak nieszczęsnym stworzeniem jest człowiek. A co kultura proponuje w zamian? Ano przebogate imaginarium konstruktów kulturowych, zestawy pocieszających obrazów, konglomeraty apotropaicznych zaklęć. Człowiek tworząc je wykrawa posłuszny dla siebie świat i zaczyna istnieć w jego wyobrażonej niezawodności. Wyzbywa się w ten sposób siebie, zadaje kłam swej naturze. Przecież jedynym, co bardziej przeraża niż sama śmierć, jest myśl o niej. Jak pisał Fernando Pessoa: „Uważam życie za gospodę, w której muszę czekać na dyliżans z otchłani.” Śmierć jest przereklamowana. Wystarczy mieć porządek w papierach i wspomnieć sobie we właściwym momencie słowa Fridy Kahlo: „Mam nadzieję, że wyjście jest radosne. Mam nadzieję, że nigdy tu nie wrócę.” Oto naprawdę radosne słowa, słowa człowieka, który wychodzi z tego świata bez żalu, zostawiając go za sobą, jak nie budzący najmniejszych pragnień ślad kilwatera na wodzie. Podobnie Wolter w liście do markizy du Deffand zauważył nader trzeźwo: „Kocha się życie, ale nicość też ma swe dobre strony.”

Mnogość użytych przez mnie cytatów jawnie wykazuje, że człowiek nie może w pojedynkę zmagać się ze śmiercią – albo też raczej, z myślą o niej – poza sferą kultury. Bez kultury jesteśmy tylko żałosnymi małpami, wyzutymi ze swoich instynktów, pozbawionymi wrodzonych sposobów reakcji na wszelkie naturalne zdarzenia, takie jak śmierć. To nasza ludzka ułomność, bo zwierzęta wydają się mieć z nią mniej problemów. Nic dziwnego zatem, że do oswojenia śmierci człowiek powołał do istnienia religię, absolutną monopolistkę w tej kwestii. Zakończę więc kolejnym cytatem, tym razem z Leszka Kołakowskiego: „Religia jest sposobem, w jaki człowiek akceptuje swoje życie jako nieuchronną porażkę.” Jak dobrze, że śmierć kładzie kres tej porażce, a religia dalej służy żywym, otaczając paliatywną opieką ich terminalnie chore dusze. A tym przebywającym poza sferą religii warto przypomnieć, że śmierć is nothing personal.

O trzech reakcjach na kryzys klimatyczny

W obliczu zagrożenia organizm zwierzęcy ma trzy podstawowe sposoby reakcji, będące automatycznymi działaniami samozachowawczymi. Dwa pierwsze to walka albo ucieczka. Gdy jednak ani pierwsza ani druga nie są możliwe, wybierany jest trzeci sposób – znieruchomienie. Zwane fachowo tonicznym bezruchem, znieruchomienie jest ostatnią deską ratunku. Czyni tak na przykład mysz pochwycona przez kota. Udając martwą powoduje, że drapieżnik traci nią zainteresowanie. Koty nie jedzą padliny, więc mysz ma szansę przeżyć. Ważną funkcja tonicznego bezruchu jest także analgezja, powodująca utratę czucia. Czas zwalnia, a strach czy ból przestają istnieć. Gdyby mimo wszystko kot zjadł mysz, to jej ból i cierpienie dzięki temu będą mniejsze. W sytuacji bez wyjścia udawanie martwego jest wypróbowaną strategią ewolucyjną.

Te trzy wzorce zachowania można odnieść do ludzkości postawionej dziś przed groźbą zagłady spowodowanej przez globalny kryzys klimatyczny. Obserwujemy je w różnym natężeniu w całej populacji. Niektórzy walczą, zamieniając swoje zwyczaje konsumpcyjne i szerząc wiedzę o zmianach klimatu. Inni, zwani denialistami, uciekają od problemu, negują dane naukowe, twierdzą, że kryzys klimatyczny to nic innego jak spisek naukowców. Trudno mi jednak uciec od wrażenia, że większość ludzi wybiera trzeci sposób. Trwają niczym mysz w kłach kota mając nadzieję, że wszystko się ułoży. Mają niejaką świadomość tego, co ich czeka, wszelako wybierają trwanie przy status quo kompulsywnej produkcji i konsumpcji. Wybierają business as usual, kontynuując zachowawczo swe dotychczasowe działania, pomimo ich niszczącego wpływu na planetę.

Ten trójpodział wskazuje, jak głęboko w naszej zwierzęcej naturze są zakorzenione reakcje nawet na najstraszniejsze zagrożenia. Człowiek jest centaurycznym zlepkiem twórczej świadomości, ulokowanej w korze nowej, i odwiecznych odruchów płynących z głębszych partii mózgu. Ta mózgowa prowizorka, typowa dla pracy procesów ewolucyjnych, okazuje się dziś zabójcza dla homo sapiens. Świadomość człowieka jest osadzona na pierwotnych podstawach, które dobrze funkcjonowały w realiach świata zwierzęcego. Sięga wprawdzie ogólności niedostępnej dla zwierząt, ale zarazem nie może się wyzwolić z tak dla nich charakterystycznej partykularności. Dzięki swoim zdolnościom intelektualnym rozwinęliśmy cywilizację, jednak nasze emocje nie nadążają za postępem technicznym. Przekształcamy świat zewnętrzny, zapominamy o wewnętrznym. Jesteśmy najbardziej inteligentnym gatunkiem w historii Ziemi i zarazem najbardziej destrukcyjnym.

Emil Cioran

Gderliwy rumuński frustrat pomieszkujący na koszt państwa w paryskich hotelikach. Jeżeli można z dolegliwości fizjologicznej uczynić pogląd na świat, to Cioran jest mistrzem tej sztuki. Przekuł swoją bezsenność w widzenie świata być może charakteryzujące ułomną krzyżówkę Buddy i Pirrona. Cioran nie jest filozofem, albowiem filozof dąży do poznania ostatecznej rzeczywistości, a on chce się z niej wyzwolić. Absolutna prawda to ostateczna pułapka dla ludzkiego ducha, tak jak nasze bycie w świecie to pułapka dla ciała. Zwierzęta żyją w bezpośredniości chwili teraźniejszej, a człowiek rozciąga swoją agonię na kilkadziesiąt lat, tylko po to, aby w ostatnim błysku świadomości stwierdzić, że aktualne „teraz” i „teraz” sprzed kilkudziesięciu lat równie dobrze mogłoby następować zaraz po sobie. W naszym życiu słodycz ust kochanki i gorycz w ustach po antyrakowej chemioterapii są sobie tak bliskie, jak jednojajowe bliźnięta. Ludzie uciekają od zbawczego uczucia rozpaczy, od gorzko-słodkiego poczucia bezsensu, chwytając się tradycji, religii i ideologii, czepiając się klanu, rasy i państwa po tylko, by uciec od siebie, by móc zrzucić z siebie nieznośny ciężar swego istnienia. Bezlitosna pragmatyka Ciorana głosi tezę, że prawda jest tylko wtedy prawdą, gdy znosi i niweczy istnienie. Głosi on radykalne wyzwolenie osiągane przez odzyskanie stanu pierwotnego, stanu najdoskonalszego, stanu sprzed narodzin. Prawda to proces wyzwalania się od złudzeń iluzji i pragnień – i poza tym procesem prawdy nie ma. Ewangelia według Ciorana zapewnia: prawda was wyzwoli, albowiem was zabije.

Powyższe słowa napisałem jako czterdziestolatek, gdy byłem świeżo po lekturze jego „Zeszytów”. Dziś widzę, że tym, co u Ciorana najciekawsze jest jego spojrzenie na świadomość, przedmiot chluby człowieka. Świadomość to wedle niego nic jak tylko dodatkowa warstwa cierpienia, nałożona na tkankę życia, które już samo w sobie jest samą wrażliwością i bólem. Dzięki świadomości staje się możliwe jeszcze bardziej bolesne doświadczanie cierpienia, jak również – i to jest najgorsze – intencjonalne go zadawanie. Będąc świadomą istotą mogę innej świadomej istocie przysporzyć największego cierpienia, właśnie dzięki temu, że dysponujemy świadomością. Ten wyższy rodzaj zła, a właściwie jedyne zło w tym świecie – bo nie jest ono spotykane u zwierząt – jest wynikiem tego, co budzi zwykle ogromny podziw badaczy, czyli ewolucji. Ewolucja, z materii nieożywionej wywodząca materię żywą, a z tej z kolei czującą świadomość, nie jest więc postępem ku doskonałości, jak uważają jej piewcy, ale regresem ku coraz większemu złu. Zatem także czas, w którym odbywa się proces narastania ewolucyjnej złożoności, jest procesem upadku. Czyż są bardziej pocieszające myśli dla kogoś, kto jest uważnym obserwatorem tego świata? Takim obserwatorem był Cioran, advocatus diaboli ludzkiej egzystencji, jej najbystrzejszy krytyk i przeciwnik.