Archiwa miesięczne: Maj 2023

O plemienności

Neurobiolog David Eagelman stosując technikę fMRI przeanalizował aktywność mózgową osób oglądających filmy, na których widoczne były dłonie ludzi nakłuwane igłą. Kiedy nakłuwana była dłoń osoby będącej tego samego wyznania co badany, obszar mózgu odpowiedzialny za reakcję na ból był bardziej aktywny niż wtedy, gdy dłoń należała do osoby innego wyznania. Możemy to zrozumieć – „biją naszych”. Ale nawet gdy grupy tworzono w sposób całkowicie arbitralny, na przykład przez rzut monetą, na chwilę przed rozpoczęciem badania, reakcja mózgu na osobę z „mojej” grupy też była zdecydowanie silniejsza.

Psychologowie wyciągają z takich badań prosty wniosek – jesteśmy mniej empatyczni wobec osób nie należących do naszej grupy, których postrzegamy jako „innych”, choćby kryterium owej „inności” było banalne i wydumane. Uwielbiamy być częścią grupy i konkurować z inną grupą, jak to pokazują liczne eksperymenty z zakresu psychologii społecznej. Plemienność (trybalizm) wydaje się być genetycznie wdrukowana w ludzki umysł. W imię przynależności do grupy jesteśmy gotowi odpuścić sobie osobistą moralność i przestać myśleć samodzielnie, poddając się psychologii „my kontra oni”.

Eksperyment Eagelmana wskazuje na to, że pomimo tego, iż każdy nas jest odrębny, zamknięty we własnej kapsule ze skóry, to na najbardziej podstawowym, nieświadomym poziomie czujemy i stanowimy jedność z innymi ludźmi. To piękne, ale niestety owa jedność ogranicza się do grupy, plemienia, hordy. Czy jednak tak trudno sobie wyobrazić człowieka, który reaguje tak samo bez względu na to, czy ktoś przynależy do jego grupy czy nie? Chyba dopiero o kimś takim można by powiedzieć, że jest w pełni człowiekiem. Egoiczne trwanie w odrębności od innych to podstawowa iluzja ontologiczna, którą dane jest nam przekroczyć tylko w chwilach ekstazy. A wtedy wszechświat staje się naszym przyjacielem (socius), jak pisał William James, czego efektem jest także to, że czujemy każde ukłucie.

O zakochaniu

Co dzieje się wtedy, gdy się zakochujemy? Wymyślamy sobie osobę z którą jesteśmy, tworzymy jej obraz, czerpiąc inspirację z paru cech realnej osoby, będącej obiektem naszego zakochania. Technicznie nazywa się to projekcją. Zakochanie to proces twórczy, to wykreowanie czegoś dotąd nie istniejącego, co pojawia się dopiero w relacji. Zakochujemy się zatem w wytworzonym przez nas obrazie, nie zauważając tych cech osobowości kochanej przez nas osoby, które nie są zgodne z tym obrazem. Obrazy mają nas ogromny wpływ, praktycznie nigdy nie znamy drugiego człowieka jako takiego, zawsze widzimy w nim tylko coś, co pragniemy zobaczyć. Nic dziwnego, że gdy związek przejdzie do fazy bliższego i dłuższego obcowania z kimś, w kim się zakochaliśmy, najczęściej dochodzi do tego, że zakochanie się kończy. Rzeczywistość tej osoby wtedy do nas dociera i nie możemy już dłużej żyć iluzją jej wspaniałego obrazu.

Ciekawe, że psychologowie ewolucyjni zwrócili uwagę, iż okres zakochania trwa dwa, trzy lata. A to jest dokładnie tyle, ile trzeba by dziecko, częsty owoc zakochania, stało się w miarę samodzielne. Do tego czasu dobrze było, twierdzą oni, by para była zespojona mocnym uczuciem, by wspólnie je wychowywać. Nie wiem, czy to jest trafne spostrzeżenie, czy przypadkowa zbieżność. W każdym razie tak to się dzieje, też w naszym świecie, który tak dalece odbiega od realiów życia naszych przodków z paleolitu. Ponadto mężczyźni, zwłaszcza młodsi, częściej się zakochują niż kobiety, w czym też widać mądrość ewolucji. Co prawda zwykle biorą za zakochanie stan wzmożonego popędu seksualnego, ale nie przeszkadza im to w snuciu wizji wspólnego życia, czy też raczej pożycia.

Co zatem może nastąpić, gdy para się zwiąże? Mamy tu dwie możliwości. Pierwsza z nich polega na tym, że para żyje razem, dostosowując się do standardów ogólnie obowiązujących w danej społeczności, tworząc dosyć nudne i pozbawione bliższych relacji stadło, jak to jest w większości takich związków. To patologia, ale tak powszechna, że uznawana jest za normę. Druga możliwość to oczywiście rozstanie się. Ale jest jeszcze trzecia. Nazywana jest ona najczęściej miłością. Nie wiem, czym jest miłość. Wiem tylko, że jest możliwa jedynie wtedy, gdy poznamy osobę kochaną taką, jaka ona jest. I zaakceptujemy ją. To trudne, rzadkie, ale być może możliwe. A ponadto – jeśli zakochanie to szukanie w drugim człowieku zaspokojenia swoich potrzeb, to miłość jest czymś odwrotnym – to zaspokajanie potrzeb kochanej osoby. To taka skromna, funkcjonalna definicja miłości. Może jednak nieco nam pomóc, gdy szukamy odpowiedzi na pytanie: Czy kocham?

O zachwycie

Jedno z najsłynniejszych wielkich powiedzeń (mahawakja) Upaniszad brzmi: „Tat tvam asi” – ty tym jesteś. Gdy czytamy upaniszadę Czhandogja poruszają nas słowa: „To jest dusza całego świata, to rzeczywistość, to atman, ty jesteś tym, Świetaketu!”. Brzmią one dla niektórych jak filozofia panteistyczna, ale nie to autor upaniszady miał na myśli. Lepiej jego intencje oddają słowa pewnego współczesnego hinduskiego guru, który rzekł: „Bóg mieszka w tobie jako ty”. Podobnymi słowy Hindusi sprzed tysięcy lat starali się oddać swoją intuicję rzeczywistości. A brzmi ona tak: rzeczywistość jest świadomością (pradźmanam brahma – świadomość jest brahmanem, co jest kolejnym wielkim powiedzeniem z Upaniszad). To, że Bóg jest mną nie jest wyrazem inflacji psychicznej, jest natomiast próbą wyrażenia słowami tego co niewyrażalne – że bez świadomości człowieka ten świat byłby tylko nagromadzeniem martwych brył materii. Tak, świadomość jest tym, co odczuwamy jako boskość, świętość. I nie chodzi tu o figury świadomości, ale o nią samą, która nadaje wszystkiemu poblask istnienia.

Badacz mitologii Joseph Campbell pisze:„W upaniszadach powiedziane jest, że gdy zachód słońca powoduje, iż zamierasz w zachwycie i mówisz ‘Ach!’, jest to rozpoznanie boskości. A kiedy mówisz ‘Ach!’ stojąc przed dziełem sztuki, to także jest rozpoznanie boskości. Czym jest ta boskość? To twoja boskość, jedyna istniejąca boskość. Wszyscy jesteśmy zjawiskowymi manifestacjami boskiej woli życia, a ta wola i świadomość życia jest w każdym z nas identyczna, i tą jedność właśnie wyraża dzieło sztuki”. W momencie zachwytu doświadczamy cudowności istnienia i to uczucie jest matrycą wszelkich doświadczeń mistycznych. Jest ono dostępne w nieznanym nam bliżej stopniu także naszym zwierzęcym kuzynom. Pewien badacz opisał stado pawianów, które w ciszy, przez ponad kwadrans, kontemplowało zachód Słońca. Gdy Słońce zaszło, nie przerywając ciszy, pawiany położyły się spać.

Narodziny świadomości, kiedyś u naszych zwierzęcych przodków, a potem w naszym gatunku to były narodziny zachwytu, uczucia stanowiącego pierwszą intuicję boskości. Zachwyt narodził się wcześniej niż nasze ego, i za każdym razem gdy go doświadczamy czujemy, że jesteśmy nieważni i nic nie znaczący wobec majestatu świata i jego piękna (oraz grozy). W momencie zachwytu już nic nie przeszkadza w podziwianiu świata, bo usuwa on ego. Jednak ludzie lgną do doświadczeń, pragną je zatrzymać i ponownie wywoływać. Zabrali się więc do tworzenia wyobrażeń, które by im udostępniały doświadczenie zachwytu na co dzień, na zawołanie. Powstały więc obrazy bogów, wyrafinowane koncepty, koany i modlitwy, świątynie i monastery – a wszystko po to, by mieć doświadczenie cudowności istnienia pod ręką.

Czy naprawdę się dziwimy, że pragnienia te spełzły na niczym, że wszelkie twory ludzkiej ręki i umysłu są tylko marnym ersatzem cudowności istnienia? Boskości w chwili zachwytu możemy doświadczyć tylko poza tym, co ludzkie. Campbell widzi ją także w sztuce, ale dla mnie jest to boskość wtórna, zapośredniczona przez naszą ludzką naturę. Sztuka jest bowiem zbyt ludzka, by zachwycać naprawdę. Świat sam w sobie odsłania się przed ludzką świadomością, czy ona tego chce czy nie chce, w sposób najdoskonalszy. Chmura na nieboskłonie wywołuje we mnie zachwyt, podobnie szum strumienia czy szafirowy połysk morza. Im dalej od tego co ludzkie, tym lepiej.

O wyobrażeniach religijnych

Świat wyobrażeń religijnych, symboli, bóstw, duchów i demonów wydaje się nieskończenie złożony. Jest jednak ograniczany przez struktury naszej wyobraźni, co powoduje że wszelkie postaci religijne są, jak mawiają badacze, minimalnie tylko kontrintuicyjne. Podstawową cechą wyobrażeń religijnych jest bowiem to, że są one wyznaczone przez kategorie ontologiczne naszego umysłu, takie jak osoba, rzecz, roślina, artefakt. Wyobraźnia religijna dodaje do nich pewne cechy specyficzne, wyróżniające je, ale nie niszczące kategorii ontologicznej do której przynależą. Bardzo dobrze to ujął mój syn, który w wieku pięciu lat tak scharakteryzował ducha: „Powietrze, a krzyczy”. Mamy tu zachowaną kategorię osoby, zmodyfikowaną minimalnie przez dodanie cechy niewidzialności. Podobnie święte drzewo jest drzewem (zachowana jest tu kategoria ontologiczna roślina), ale dodana jest pewna niezwykła cecha, na przykład wysłuchiwanie i spełnianie życzeń. Podobnie bogowie – są osobami, wyposażonymi jednak w dodatkowe kontrintuicyjne cechy, takie jak wszechwiedza.

Takie rozważania o naturze wierzeń religijnych spotykamy współcześnie w opracowaniach poświęconych kognitywistycznemu paradygmatowi w badaniach nad religią. To współczesne ujęcie tego, co od zawsze dobrze wiedzieli mistycy i filozofowie – że religia i jej bogowie są tworem ludzkiego umysłu. Wiara w coś transcendentnego, tak wielbiona przez teistów, jest najbardziej immanentnym stanem ludzkiego umysłu. Bóg czy też bogowie są niczym innym jak jedynie sposobem organizacji naszego doświadczenia. Przekonanie, że Bóg istnieje wypływa z określonego sposobu postrzegania świata, manifestującego się jako wiara mocno wpływająca na zachowania wierzącego. Jedni dzięki tej wierze kochają bliźnich, inni ich mordują – to chyba najlepszy dowód na to, że owa wiara jest jeno epifenomenem funkcjonowania ludzkiego umysłu.

Głębszą tajemnicą niż wszyscy bogowie i religie jest bowiem tajemnica ludzkiego umysłu. Z materialistycznego punktu widzenia umysł jest tożsamy z mózgiem, będącym porcją materii o najbardziej złożonej strukturze w znanym nam wszechświecie. Nie wiemy i zapewne nigdy nie będziemy wiedzieć jak w tym kawałku materii pojawiła się świadomość – ani czym ona jest. Wiemy tylko, że od setek tysięcy lat tworzy ona rozmaite wyobrażenia, które określa się mianem religijnych. A najbardziej intrygującym ze wszystkich tych wyobrażeń jest to o istnieniu świata niewidzialnego, świata duchów i bogów. W swych początkach było owo wyobrażenie niewinne, a może nawet pożyteczne ewolucyjnie – bo zawsze warto zważać na to, czego nasze zmysły nie dostrzegają – ale z czasem przekształciło się, głównie pod wpływem judaizmu i chrześcijaństwa, w wyobrażenie transcendentnego Boga, istoty całkowicie niezależnej od tego świata. To moim zdaniem największy błąd w historii ludzkości, polegający na wyrzuceniu doświadczenia niezwykłości (fascinosum) i cudowności tego świata poza jego obręb.

Tego błędu nie popełnili taoiści, którzy tao ujęli jako paradoksalny, bo konkretny i wewnątrzświatowy absolut. I dobrze wiedzieli, że wyobrażenia religijne są jak „psy ze słomy”, użyteczne w czasie rytuałów, ale nie posiadające żadnej świętości zaczerpniętej spoza nich. Wyobrażeń religijnych potrzebuje nasz zwierzęcy umysł, bo tylko w ten sposób może on przyswoić sobie to, co mu się odsłania jako świat, a czego niezwykłości nie może znieść. Tworzy więc obrazy i postaci, obdarzając je aurą niesamowitości i wyposażając je w „minimalnie kontrintuicyjne” cechy, bo po prostu inaczej nie umie zasymilować faktu cudowności istnienia. Postawieni wobec tego faktu ludzie wolą wierzyć w stworzone przez siebie wyobrażenia, bo jest to łatwiejsze niż poznanie swojego umysłu, dzięki któremu jest im dana cudowność istnienia. Poznanie to wymaga wysiłku, praktyki medytacyjnej najczęściej, albo chociaż głębokiej introspekcji i refleksji. Wiara jest prostsza, a już najprostsza jest wiara w to, że się w coś wierzy – a ten stan umysłu jest charakterystyczny dla prawie wszystkich wierzących, którzy zadowalają się „łatwym sacrum” bogów, świętych i całego tego mitologicznego panteonu, który zapośrednicza ich doświadczanie świata. Umysł religijny nawet Laozi uczynił z czasem Panem Lao. bóstwem i władcą kosmosu. No cóż, jak twierdzą kognitywiści, ludzki mózg jest tak zbudowany, że zawsze będzie tworzył wyobrażenia religijne.