Archiwa miesięczne: Marzec 2022

O mądrości

Według C.G. Junga: „Paradoks życia ludzkiego polega na tym, że akurat to, co wyzwala w człowieku największy lęk, jest też źródłem największej mądrości”. Uciekając od lęku nie pozwalamy, by najwyższa mądrość wkroczyła nasze życie. Wolimy się ograniczyć do nędznego mędrkowania, z którego słynie ego. Ono zawsze uzasadni naszą ucieczkę, zawsze usprawiedliwi tchórzostwo. To dobrze znamy. Ale na czym polega mądrość, którą możemy zdobyć, jeśli nie uciekniemy od lęku? Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Spójrzmy jednak na te momenty, w których jednak wykazaliśmy się odwagą i pokonaliśmy lęk. Wtedy coś wkroczyło w nasze życie, coś czego się nie spodziewaliśmy. Doświadczenie przekroczenia lęku ukazało nam, jacy naprawdę jesteśmy, uświadomiło nam, że jest w nas coś więcej, coś szerszego i większego niż nasze małe „ja”. To coś możemy różnie nazywać. Jung nazywał to jaźnią, pełnią, której częścią jesteśmy. William James nazywał to po prostu more. Dopiero wtedy, gdy doświadczymy, że jesteśmy czymś więcej (more) osiągamy mądrość.

A odbywa się to bardzo konkretnie. To te momenty, gdy uważając się za zwykłego, niezbyt odważnego człowieka zdobywamy się na akt odwagi. Gdy nagle czujemy, że musimy bez względu na wszystko wyznać naszą miłość osobie, która być może nas odrzuci. Gdy zostawiając wszystko na boku pomagamy komuś, nie zważając na własny interes. Gdy odrzucimy jakieś zakorzenione przekonanie i uznajemy rację innego człowieka. Gdy zrobimy coś, czego dotąd nie robiliśmy, czy to będzie skok do basenu, którego baliśmy się, pomimo iż umiemy pływać, czy też przeciwstawienie się osobie dotąd będącej dla nas autorytetem. W tych i w wielu innych przypadkach zyskujemy mądrość, mądrość płynącą z przekraczanie siebie. Bo nie ma innej. Ja zawsze mówię: Moja nieświadomość jest mądrzejsza ode mnie. Znaczy to: Możemy żyć tylko spoza siebie. A poza mną mieszka mój największy lęk – i moja największa mądrość.

O poczuciu winy

Zawsze nazywałem poczucie winy najbardziej bezużytecznym uczuciem we wszechświecie. Bo cóż dla drugiego człowieka z tego, że czuję się winny wobec niego, z tego lub innego powodu? Czyż poczucie winy nie zastępuje właściwego działania, które mogłem podjąć, ale go zaniechałem? Moje spojrzenie było jednak ograniczone, bo skupione na osobie, wobec której czuję się winny. Uświadomił mi to Gabor Maté, który w swej książce Kiedy ciało mówi nie napisał: „Dla wielu ludzi poczucie winy jest sygnałem, że zdecydowali się zrobić coś dla siebie”. Jeśli ktoś nie odczuwa poczucia winy to może znaczyć, że „stawia własne potrzeby, emocje i zainteresowania na ostatnim miejscu”. Tak, poczucie winy owocniej jest rozpatrywać z punktu widzenia czującego je człowieka. Bo dla wielu ludzi poczucie winy jest jednym sygnałem, że w końcu mniej lub bardziej asertywnie postawili siebie przed tym, czego pragną od nich inni. Oczywiście, najlepiej by było gdyby nie spoczęli tylko na samym poczuciu winy, a poszli dalej, by zobaczyć czego tak naprawdę chcą, w czym poświęcają się dla innych. A gdy to zobaczą, zrobią milowy krok w osobistym rozwoju. Tak więc poczucie winy jest rzeczywiście bezużyteczne, ale tylko wtedy gdy je zignorujemy, gdy nie odbierzemy go jako wskazówki do tego, by zadbać o siebie. Gdy mówię: „Czuję się winny, że tego dla ciebie nie zrobiłem” to znak, że nie chciałem tego zrobić, że odczułem to jako obce mi wymaganie. I tym samym afirmuję swój wybór, swoje działanie. A to jest dobre.

O miłości i sacrum

Ireneusz Kania w jednym ze swoich esejów pisze: „Sytuacją prowadzącą do przeżycia sacrum z rozlicznymi jego konsekwencjami (przełamanie poziomów, zanik granicy pomiędzy podmiotem a przedmiotem doświadczenia) może być na przykład miłość – jedna z ostatnich enklaw przeżycia sacrum, jakie jeszcze pozostały współczesnemu człowiekowi, żyjącemu we wspólnotach na ogół zsekularyzowanych”. Tak, doświadczenie miłości daje współczesnemu człowiekowi posmak tego, co nazywa się doświadczeniem religijnym. Czyni to w sposób specyficzny, wiążąc w unikalnej diadzie wcześniej sobie obojętne istoty ludzkie. Tak pojęta miłość nie jest wszelako wymysłem ostatnich dwu wieków, jak niektórzy twierdzą. Od zawsze ludzie jej doświadczali i w najlepszych tekstach dawnych epok znajdujemy jej ślady. To nie miłość się zmieniła, ale czasy. Dziś bardziej niż kiedyś szukamy i pragniemy doświadczać miłości, gdyż żyjemy w świecie obojętnym, zimnym, pseudoracjonalnym, odartym z tajemnicy i niezwykłości, w którym miłość została uznana za fakt fizjologiczny polegający na sekrecji hormonów.

A tymczasem to wszystko, co nadaje sens naszemu życiu, jego głębię i konsystencję możemy odnaleźć w oczach ukochanej osoby. Szukamy tam przebłysków tego, co przekracza realny świat. Oczywiście, często mylimy się, biorąc za miłość to, co nią nie jest. Ale czyż tak samo nie było zawsze z doświadczeniem sacrum? Gdyby było ono każdorazowo autentyczne, historia religii nie byłaby historią cierpień i przemocy. Nieliczni doświadczają sacrum, nieliczni doświadczają miłości. Ale ci, którym jest to dane, doświadczają czegoś bezcennego – owej koniecznej dla życia dawki niesamowitości, mysterium tremendum et fascinans, nieredukowalnego do niczego innego uczucia, pełnego ambiwalencji, ale zarazem powodującego, że życie odkrywa przed nami swoją podszewkę. I o to w tym wszystkim chodzi – tylko gdy kochając w pełni oddamy się drugiej osobie, doświadczymy tego, na czym polega życie.

Idźmy jednak dalej. Mistyczna diada tworzona przez akt miłości nie jest symbiotycznym lgnięciem do siebie, ale wzajemnym wyzwalaniem się. Doświadczenie sacrum czy też doświadczenie miłości to nic innego jak doświadczenie wolności – wolności od wszelkich uwarunkowań tego świata. To tylko pozorny paradoks, że w połączeniu między dwoma osobami można odnaleźć prawdziwą wolność. Kochać to dawać wolność osobie kochanej w swoim oddaniu. W miłości dwie osoby dają sobie wzajemnie wolność, a dzieje się to poprzez uznanie ograniczeń kochanej osoby. Tak, to jest to, co dobrze znamy. To powiedzenie: „Kocham Cię taką, jaka jesteś”. Banał, acz najtrudniejszy do zrealizowania.

To sprawia trudność, bo doświadczenie sacrum, podobnie jak doświadczenie miłości, jest doświadczeniem zbieżności przeciwieństw (coincidentia oppositorum). Tak się objawia nam sacrum i miłość – jako jakości ambiwalentne, dające zarazem największą rozkosz, jak i najwyższe cierpienie. Nie dajcie się jednak zwieść pięknym łacińskim słowom. Miłość to ostatecznie tylko zrobienie herbaty dla ukochanej, i przytulenie jej, gdy jest pogrążona w złym humorze i burczy na nas.

O fajerwerkach

Gdy przyrównamy dzieje wszechświata do jednego roku, to wielki wybuch zaistniał 1 stycznia, a homo sapiens pojawia się tak około minuty przed północą. Ułamki sekundy przed północą to zatem takie pomysły naszego gatunku jak cywilizacja techniczna, przeludnienie, kryzys klimatyczny, niekontrolowana agresja wewnątrzgatunkowa, owocująca nieustannymi wojnami. Trudno tego nie porównać do fajerwerków, które odpalamy tuż przed nastaniem nowego roku i które okraszają koniec starego. Zwłaszcza odnosi się to do wojny atomowej, ultymatywnego fajerwerku. Gdy 1 stycznia tego roku miałem okazję podziwiać spektakl fajerwerków nad gęsto zaludnionym terenem Zagłębia, nie spodziewałem się że ten widok tak szybko posłuży mi do tej niebyt wesołej metafory. Czy wymienione przez mnie fajerwerki zwiastują początek nowego czy też są efektowną manifestacją końca wszystkiego? Skłaniam się ku tej drugiej opcji. Homo sapiens odejdzie ze sceny życia przy huku petard i w blasku fajerwerków, bo taka jest jego natura.