Archiwa miesięczne: Sierpień 2021

O pamięci

Carl Gustav Jung pisząc o nieświadomości zbiorowej miał na myśli zbiorową pamięć pokoleń ludzkości, a nawet jej preludzkich przodków. Pamięć ta opiera się na archetypach, nieświadomych wzorach postrzegania i zachowania, ukształtowanych na podstawie powtarzających się doświadczeń. Dobrze znamy pamięć indywidualną, ale i tak nie wiemy czym ona jest. Hipoteza, że bazuje ona na śladach zapisanych w mózgu jest wątpliwa, choćby dlatego, że nikt nigdy takowych śladów (engramów) nie znalazł. Od zawsze używano tylko metafor – od tabliczki woskowej po twardy dysk komputera. Być może problemy z naszym zrozumieniem tego, czym jest pamięć wywodzą się z tego, że jest ona fenomenem pierwotnym, samą naturą wszechświata. Tak widzi to współczesny badacz, Rupert Sheldrake. Według niego pamięć jest naturze wrodzona, a całe funkcjonowanie rzeczywistości opiera się na nawykach, zwanych przez nas jej prawami. Działa ona na zasadzie rezonansu morficznego, który kształtuje i stabilizuje pola morficzne. Więcej o tym w głównym dziele Sheldrake’a zatytułownym „Obecność przeszłości” (wyd. pol. 2016).

Spinoza pisał Deus sive Natura, a Sheldrake mógłby stwierdzić Natura sive Memoria. Pamięć jest zatem pojęciem pierwotnym, swego rodzaju aksjomatem. Możemy też nazwać ją kreatywną matrycą, z której wyłania się teraźniejszość i przyszłość. Tak pojmował rolę nieświadomości zbiorowej Jung. Zajmował się on jednak głównie zjawiskami psychicznymi i nigdy nie rozwinął szerzej koncepcji wyjaśniającej dziedziczenie doświadczeń. Koncepcję taką, wywodzącą się z biologii, a obejmującą szeroki obszar od fizyki po badania nad kulturą podaje Sheldrake. Warto by ten, kogo fascynuje pamięć, czyli natura naszego wszechświata, przeczytał jego książki.

O rozkoszy

Bertrand Russell kiedyś napisał: „Zadawanie okrucieństwa z czystym sumieniem to rozkosz dla moralistów. Dlatego wymyślili piekło”. To doskonale się zgadza z psychologią wszystkich pseudoreligijnych ludzi, takich jak na przykład Tertulian, który pisał, że rozkoszą zbawionych w niebie będzie obserwowanie cierpień potępionych w piekle. Niebo jako balkon z widokiem na piekło – to dosyć żałosna wizja. Niestety oddaje ona w doskonały sposób przeżywanie religijności tak około 99 procent populacji tego żałosnego gatunku. Bo nie ma większej rozkoszy dla malutkiego człowieczka niż obserwowanie i potępianie prawdziwej rozkoszy u innych.

O młodości

Niedawno przeczytałem piękne zdanie: „Jedyną różnicą między tobą a kimś młodym jest to, że ty byłeś młody dłuższy czas”. Tak, młodzi nie mają świadomości tego, że są młodzi. Dla nich to coś oczywistego. Bo dla młodych młodość to naturalny stan bytu. Potrzeba zwykle dekady lub dwu, by pojęli, że jest inaczej. A często wtedy już jest za późno. Zwykle dwudziestoletnia, lub nawet młodsza osoba już uważa, że wie o co chodzi w życiu – ale to tylko odmiana efektu Krugera-Dunninga, gdyż kompetencje poznawcze dotyczące charakteru egzystencji człowieka opierają w jej przypadku jedynie na rudymentarnych doświadczeniach emocjonalnych. Dlatego tak piękne jest połączenie młodości ze starością. Ta pierwsza może jeszcze wszystko, jest czystą potencjalnością, szeregiem nic nie wiedzących obietnic, które może zostaną spełnione. Ta druga wie czym jest życie, jest zrealizowana i już sobie nic nie obiecuje nadmiarowo, nie łudzi się i pragnie tylko tego, co możliwe. Razem mogą stworzyć pełnię, zobrazowaną najdoskonalej w symbolu in-jang.

O narcyzmie. Z obserwacji obyczajowych

Wróciłem z wakacji nad Bałtykiem. O intymnych przyjemnościach tego czasu nie będę pisał. Natomiast nie mogę się powstrzymać przed małą refleksją egzystencjalną. Siłą rzeczy musiałem się ocierać – czasem dosłownie – o wielu ludzi. Czy to w pociągu, czy na plaży, czy też w restauracji. Dla introwertyka to istny horror. Zauważyłem jednak dzięki temu, że ludzie dzielą się na dwa podgatunki. Pierwszy wykazuje choćby śladowe współczucie i reaguje zgodą na propozycję negocjacji. Drugi, jakże powszechny, wypuszcza w przestrzeń społeczną pusty balon swojego ego. Ten podszyty strachem, niskim poczuciem wartości i niepewnością balon wpychają jako swój sposób istnienia między innych ludzi, by się od nich odgrodzić, odciąć i zadowolić w ten nędzny i żałosny sposób swoje egoistyczne, miałkie potrzeby.

Podobno nasze społeczeństwa stają się coraz bardziej narcystyczne, tak przynajmniej twierdzą psychologowie. Selfie staje się sposobem bycia, a istnieć to być postrzeganym, jak mawiał biskup Berkeley. Ale jeśli coś staje się coraz bardziej powszechne, zarazem traci na jakości, tak jak edukacja, która jest coraz bardziej powszechna i skutkiem tego produkuje idiotów z tytułami. Podobnie narcyzm – w wydaniu powszechnym staje się żałosny i godny współczucia. Z żalem i sentymentem wspominam wspaniałą postać narcyza z powieści Tomasza Manna „Czarodziejska góra”. Mynheer Peeperkorn był osobowością, jego narcyzm miał styl. Natomiast narcyzm bez stylu jest jak potrawa bez przypraw – budzi jedynie niesmak, o ile nie odruch wymiotny. Jak napisał T.S. Eliot: „Połowa zła w tym świecie wynika z tego, że ktoś chce się poczuć kimś ważnym”. A jeśli ktoś, kto jest nikim, chce się poczuć ważnym, to wtedy otrzymujemy kompletnie niestrawną osobę, od której najlepiej się trzymać na odległość co najmniej mili morskiej.