Archiwa miesięczne: Marzec 2023

O dzieci wychowywaniu

Wedle opowieści biblijnej do poznania dobra i zła konieczna była konsumpcja owocu z drzewa wiadomości. Efektem było, o dziwo, skażenie natury ludzkiej i wynikająca stąd konieczność edukacji moralnej opartej o religię. Tako rzecze chrześcijaństwo, opierając swe zdanie na tej mitycznej opowieści. Mity są wprawdzie mądrością odwieczną, ale całe szczęście korygowalną. Współczesne badania pokazują, że ludzkich dzieci nie trzeba uczyć zasad odróżniania dobra od zła. Zaobserwowano, że nawet półtoraroczne dzieci są skłonne pomagać obcym dorosłym. A niespełna roczne dzieci wybierały do zabawy lalkę, która nie była aspołeczna, atakująca inne lalki, ale taką, która bawiła się z innymi lalkami. Jeśli reguły dobra i zła utożsamimy z regułami życia społecznego, to dzieci nie trzeba ich uczyć, bo zachowania moralne są efektem emocji obecnych już u początków naszego życia, a których nie można wytłumaczyć doborem krewniaczym czy zasadą wzajemności. Zatem chrześcijaństwo myli się co do dzieci, dobra i zła i koniecznej edukacji moralnej – i w paru innych sprawach również.

Jednak edukacja moralna dzieci jest najczęstszą, o ile nie jedyną, obsesją dorosłych. Nie jest ona wszelako nakierowana na uczynienie z dzieci dobrych dorosłych. Tym, czego uczy dzieci edukacja prowadzona przez dorosłych jest to, jak zostać złym człowiekiem, dokładnie takim jak wychowujący je dorośli. Cały popęd wychowawczy skierowany na biedne dzieci prowadzi bowiem najczęściej do efektów przeciwnych do zamierzonych. Na przykład dzieci wychowywane w religijnych rodzinach przejawiają mniejszą skłonność do altruizmu. To skutek uczenia tego, by nie ufały własnym intuicjom moralnym, własnym uczuciom. Powiedzmy to wprost – najlepsze co mogliby zrobić dorośli, to przestać wychować i edukować moralnie dzieci, a zamiast tego zacząć wreszcie uczyć się od nich. „Stańcie się jako dzieci” to odwieczne wyzwanie moralne ludzkości, któremu ona jak dotąd niestety nie sprostała.

Dlatego kreatywny dorosły to nader rzadki okaz, gdyż jest on niczym innym jak ocalałym dzieckiem, które jakimś cudem nie zostało przemielone przez wychowawcze zabiegi dorosłych. Wychowanie bowiem tylko temu służy, by wytworzyć człowieka, który potem będzie wychowywał kolejne pokolenie w takim zakłamaniu, w jakim sam żył. Zwykli, nieszczęśliwi dorośli pragną, by dzieci także były nieszczęśliwe i zrobią wszystko, aby to osiągnąć. Tak, trudno to przyjąć, ale pragnieniem prawie wszystkich rodziców jest to, by ich dzieci cierpiały tak jak oni. Robią to całkowicie nieświadomie, przekazując traumę, jakiej sami doświadczyli. Nie można ich winić za ich traumę, ale cóż, trudno nie zauważyć, że prawie nigdy nie poczynili ani próby najmniejszej osiągnięcia świadomości tego, jakim życiem żyją. Ponadto do przekazu traumy indywidualnej dodają jeszcze wpajanie dzieciom norm kulturowych, najczęściej takich, których sami nie przestrzegają. Wynik takiego „wychowania” najczęściej jest opłakany. To właśnie największe nieszczęście, gdy ktoś z typowo ludzką zdolnością do całkowitej akceptacji warunków w jakich żyje, daje się im całkowicie uwarunkować i potem to uwarunkowanie przenosi na swoje dzieci jako swoją „wiedzę o życiu”. Tak pojęte wychowanie to tylko pokoleniowy przekaz traumy i kulturowych obron przed nią.

Aby coś wiedzieć o życiu trzeba je przerosnąć, wznieść się ponad to, co dane, ponad biografię, historię rodzinną, wpływy otoczenia społecznego i kulturowe normy, zwieńczające obręb całego wymienionego przez mnie systemu, który kształtuje to, co nazywamy swoim życiem. Życie to koan, którego praktycznie nikt z żyjących nie umie rozwiązać. Tylko jeśli nam się to uda, to tylko wtedy możemy wziąć za nie odpowiedzialność, a nie poprzestawać na realizowaniu nieświadomych uwarunkowań narzuconych przez rodziców i społeczeństwo. Nie biorąc odpowiedzialności za swoje życie nie powinniśmy się nawet ważyć wychowywać swoich dzieci. Rzekłbym każdemu tylko tyle – wpierw dorośnij, stań się twórcą swojego życia, a dopiero potem myśl o dzieciach i ich wychowywaniu. Jeśli nie rozwiążesz koanu życia, wyprodukujesz tylko swoje nędze kserokopie, które spędzą swoje jeszcze bardziej nędzne życie na poszukiwaniu sensu, którego ty nigdy nie odnalazłeś.

O miłosnym dotyku

Psychologię miłości winni uprawiać tylko Francuzi. Lepiej im to wychodzi niż Niemcom, Polakom czy Amerykanom. Dlaczego tak sądzę? Otóż chodzi o finezję. A oto jej przykład: grupa badaczy z Francji postanowiła ustalić, w jaki sposób mężczyzna może zdobyć przychylność kobiety. W tym celu wymyślili następujący eksperyment społeczny. Wyobraźmy sobie ciepły letni dzień na ulicy pewnego letniskowego miasta. Trzech przystojnych Francuzów miało następujące zadanie: podejść do jakiejś spacerującej kobiety (w sumie spotkań tych było dwieście czterdzieści) i zaprosić ją na randkę. Każdy z nich przedstawiał się, wyrażał zachwyt nad urodą spotkanej kobiety, a następnie mówił, że chce się umówić i prosił o numer telefonu. W przypadku odmowy grzecznie dziękował. A jeśli zaproszenie zostało przyjęte, to tłumaczył, że to w imię nauki (czym wywoływał śmiech większości kobiet). Ale istotą badania było to, że w połowie spotkań delikatnie (ach, ci Francuzi!) muskali ramię kobiety w trakcie rozmowy. Jakie zatem nasi pomysłowi chercheurs d’amour otrzymali wyniki?

Okazało się, że gdy mężczyźni nie dotykali kobiet otrzymywali numery telefonu tylko w dziesięciu procentach spotkań. Gdy jednak dotykali ich ramion, odsetek ten wzrastał do dwudziestu procent! A więc, przelotne, ledwie zauważone przez kobietę muśnięcie (bo tylko jedna trzecia z nich w ogóle uświadamiała sobie, że do dotyku doszło!) zwiększało szansę mężczyzn aż dwukrotnie. Jakie było wyjaśnienie tego efektu przez francuskich badaczy? Ich zdaniem taki subtelny dotyk jest mocnym, acz nieświadomym, czyli działającym podprogowo sygnałem, który daje kobiecie ważny komunikat: „Zależy mi na tobie i troszczę się o ciebie”. Krótkie, trwające mniej niż sekundę dotknięcie było dla kobiety oznaką głębszego i – co najważniejsze – bardziej troskliwego zainteresowania mężczyzny.

Przeprowadzono jeszcze potem wiele innych eksperymentów, które – już w mniej romantycznych sytuacjach – potwierdziły skuteczność i wagę dotyku w relacjach międzyludzkich. Zapewne były, wracając na chwilę do naszego francuskiego eksperymentu, kobiety, które reagowały negatywnie, odskakiwały i uciekały, ale ich reakcje ginęły w przeważającej liczbie reakcji pozytywnych. Tak, dotyk jest tym, czego potrzebujemy od innych ludzi. Dotyk miłosny, stanowiący lepiszcze związku między partnerami, ale też dotyk między rodzicem i dzieckiem, każdy dotyk daje obietnicę uwagi i obecności. Jest silniejszym niż słowa dowodem miłości, czułości i opieki. Przez pierwszy rok naszego życia dotyk matki jest podstawowym sposobem w jaki niemowlę dowiaduje się, że ona je kocha.

Jakie możemy wyciągnąć wnioski z omówionego eksperymentu, szczególnie ważne dla mężczyzn? Otóż, spotykając kobietę w czasie pierwszych randek, warto być delikatnym, muskać dłonią równie subtelnie jak słowem, czy to ramię, czy zewnętrzną stronę jej uda, ale muskać lekko, wręcz niezauważalnie. Kobieta to zapamięta, bo im subtelniejszy dotyk, tym mocniejszy przekaz, mówiący o tym, że zyskuje od nas troskę i uwagę, a to jest trwalszą zapowiedzią miłości niż tylko zainteresowanie seksualne. A gdy już będziemy w związku, wtedy nawet po latach jego trwania, nie zapominajmy o tej subtelnej, francuskiej sztuce miłości, w której mniej znaczy więcej.

O strategiach mężczyzn i kobiet

Dla samców sukces reprodukcyjny sprowadza się właściwie do nieustannej rywalizacji z innymi samcami o względy samicy. Oczywiście nie spoczywają w swych wysiłkach na jednej, lecz zawsze w ich centrum zainteresowania jest wiele samic. Dlatego samce rzadko nawiązują silne więzi społeczne w płaszczyźnie horyzontalnej, a zamiast tego tworzą wertykalne, hierarchiczne koalicje, przesycone agresją i dominacją, a nie współpracą. W przeciwieństwie do tego samice dążą do jak najściślejszych więzi społecznych, do tworzenia grup opartych o pomoc wzajemną i wsparcie psychiczne, tak ważne w procesie wychowania potomstwa. I to właśnie dzięki temu mogą odnieść sukces reprodukcyjny.

Te dwie strategie nie mogą być bardziej od siebie odmienne, ale zarazem stanowią dopełniające się przeciwieństwa, niczym yin i yang w taoizmie. I podobnie jak mężczyzn pociągają kobiety, które nawet swoją figurą niosą obietnicę płodności, tak kobiety pociągają mężczyźni zdolni do rywalizacji i sukcesu. Jednak tym co najważniejsze jest utrzymywanie harmonii pomiędzy tymi przeciwieństwami, bez której żadna społeczność nie może prosperować. Niestety, obecnie żyjemy w epoce patriarchalnej, która jest trwającym od tysięcy lat zaburzeniem tej równowagi, grożącym zagładą cywilizacji. Zatem hasło na dziś brzmi: Mniej testosteronu, więcej oksytocyny!

O wojnie

Wojna stanowi dla zwykłego człowieka odpocznienie. Odrywa go od bezsensownej egzystencji, od trudu konsumpcji i związanej z nią bierności. Daje życiu okrutną, ale jakże pożądaną aktywność. Nagle stają się ważne podstawowe dla życia wartości, nagle życie nabiera sensu, a cele stają się zatrważająco jasne. Wszystko staje się prostsze, a silne uczucia nadają smak nieznośnej codzienności. Tak, wojna rodzi strach, ból, nienawiść, rozpacz – i wszystkie te uczucia wzbudza w natężeniu najwyższym. Nikt jej nie chce, ale podskórnie większość pragnie. Oferuje bowiem sposoby życia niedostępne w zwykłym życiu, umożliwiając by ktoś, kto jest nikim poczuł się kimś. Opłacone jest to ogromnym cierpieniem i zniszczeniami, ale daje, przerażonemu tym faktem człowiekowi, możliwość odejścia od iluzyjnego posiadania świata do realnej ofiary z siebie. Z wojną jest tak, jak z życiem samym – nic bardziej gorszego ani nic bardziej dobrego się człowiekowi nie przytrafia.

Jest to okrutne, co napisałem, i sam tego nie rozumiem i nie chcę by tak było. Jednak z tego co wiem na temat świata, w którym żyję, właśnie tak się to odbywa. Ludzie w przerażającej większości reagują nieświadomie na okoliczności życia. Rzadko który próbuje świadomie żyć, obojętnie czy jest ubogim robotnikiem, marzącym o bogactwie, czy opływającym w dobra oligarchą. Ten brak świadomości mści się tym, że masy podlegają procesom grupowym, realizując swoje przeznaczenie. Niegdyś wojna byłą walką wojowników, dziś jest najczęściej bezosobowym, mechanicznym barbarzyństwem. Ale mimo tego pociąg do niej dalej tkwi w naturze człowieka. Jest tak dlatego, że wojna ma nieodparty urok. Jednoczy ludzi, którzy czują siłę gromady i razem walczą z wrogiem. Już nie są samotni i wyobcowani. Problemy życiowe nie są już banalnymi sprawami osobistymi, nudnym poraniem się z trudnościami zwykłego życia.

Jak to mawiają, pierwszą ofiarą wojny jest prawda. Teraz są tylko dobrzy i źli. Ta prostota jest kusząca. Niweluje banalność, pustkę i powierzchowność naszej trywialnej egzystencji. Czyni wybory oczywistymi. Wojna jest irracjonalna – i to czyni ją tak atrakcyjną w obliczu racjonalizacji przenikających naszą cywilizację. I będzie ona atrakcyjna dopóty, dopóki nie wniesiemy sensu do naszego życia, indywidualnie i na własną odpowiedzialność, gdy odrzucimy zbiorowe racjonalizacje naszego istnienia. Dopóty, dopóki nie staniemy się czymś więcej niż tylko bezwładnym atomem w tłumie, wojny będą trwać. Wojna jest odpowiedzią na fundamentalny brak sensu, którym jest nasze ego. By uciec od pustki, jaka zieje w samym sercu naszej egzystencji, projektujemy ją na naszych wrogów. Widzimy w nich to zagrożenie i chęć destrukcji, które tak naprawdę mieszkają w nas.