Amerykański psychiatra sądowy Marc Sageman przebadał życiorysy pięciuset terrorystów islamskich. Byli to zamachowcy, którzy zniszczyli WTC oraz osoby, które ich wspomagały. Tylko jedna czwarta miała tradycyjne wykształcenie koraniczne. Pozostali byli neofitami, którzy wstąpienie do Al Kaidy utożsamiali z mniej lub bardziej głęboką konwersją na islam. Ponadto wielu z nich miało wykształcenie techniczne, korzystne w przygotowywaniu zamachów, lecz stanowiące przeszkodę w przyswajaniu sobie symbolicznej i religijnej wizji świata oferowanej tak przez islam, jak i każdą inną religię. Sprzyjało ono dosłownemu odczytywaniu nauk Koranu, oferowanemu im przez fundamentalistycznie nastawionych imamów. Sageman twierdzi, że gdyby otrzymali oni normalną edukację religijną, a nie jej fundamentalistyczny ersatz, nie dokonaliby tych zamachów. Niezależnie od tego, czy przyznamy mu rację w tej kwestii, możemy przypuszczać, że problemem jest nie religia jako taka, ale to jak jest ona implementowana w umysłach ludzi, a także to, do jakiego rodzaju umysłów trafia. Najgorzej jest wtedy, gdy fundamentalistyczne idee religijne trafiają do umysłu wyedukowanego wedle laickich standardów. Jest to częsta sytuacja w przypadku dzieci emigrantów z krajów islamskich, które urodziły się już w krajach Zachodu. Otrzymujemy wtedy mieszankę wybuchową – jak wiemy dosłownie wybuchową – w której immanentna dla mentalności Zachodu dezorientacja co do celów życia i egzystencjalna pustka spotyka się z konkretystyczną aż do bólu interpretacją przekazu religijnego. Efektem może być tylko autodestrukcja.
Wykorzystanie ideologii religijnej dla politycznych, egoistycznych celów to oczywiście nic nowego. W historii ludzkości mariaż polityki i religii był regułą. Nowa jest skala tego zjawiska i nowe jest to, że okrojone, fundamentalistyczne ideologie religijne są wykorzystywane do walki ze współczesną cywilizacją. Według psychologii ewolucyjnej religia rozwinęła się jako kulturowe narzędzie adaptacji homo sapiens do otoczenia. Dawniej spełniała całkiem dobrze swoją rolę, dostarczając społecznościom i jednostkom pewnych ogólnych ram, w obrębie których możliwe było prowadzenie dobrego życia. Obecnie jednak rozwój cywilizacji technicznej tak dalece wyobcował ludzi zarówno z otoczenia społecznego, jak i przyrodniczego, że ideologia religijna stała się w oczach fundamentalistów jedynym sposobem mogącym doprowadzić do powrotu tych „starych, dobrych czasów”. Fundamentalistyczna edukacja „religijna” jest w tej perspektywie tylko reakcją na procesy, które doprowadzają współczesne społeczeństwa do rozpadu. I reakcja ta będzie bez wątpienia narastać, wzmacniana przez prowadzoną pod różnymi płaszczykami wojnę z terroryzmem, która jest równie absurdalna jak wojna z narkotykami. Obydwie są absolutnie nieskuteczne, gdyż skupiają się wyłącznie na zwalczaniu symptomów, a nie przyczyn obecnego stanu rzeczy.
Proponuję by spojrzeć na uzależnienie od wszelkiego rodzaju narkotyków i na fundamentalizm religijny jako na dwie równie absurdalne próby samouleczenia podejmowane przez udręczonych współczesną cywilizacją ludzi. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że sporo je różni. Gdy jednak spojrzymy bliżej zobaczymy przerażającą symetrię. Ci, którzy się uzależniają chcą płynąć z przyśpieszającym coraz bardziej nurtem współczesnej cywilizacji, chcą za nią nadążyć. To korposzczury. Oczywiście są też ludzie chcący uciec od świata stworzonego przez współczesną cywilizację i odpłynąć w niebyt dzięki narkotykom. Jedni i drudzy czynią to niszcząc siebie. Terroryści walczą z cywilizacją chcąc ją powstrzymać, ale także niszczą siebie. Niezależnie od tego czy jestem korposzczurem, słuchającym swego CEO, ćpunem gnijącym w pustostanie na przedmieściach, którego bogiem jest hera, czy też młodym islamistą, posłusznym swemu imamowi – jedynym wyjściem jest zawsze autodestrukcja.