O pesymizmie

Nie tak dawno jeden z mych wpisów na blogu, w którym pesymistycznie oceniałem możliwości przetrwania ludzkości w czasach globalnego ocieplenia został nazwany optymistycznym. Podstawą tej oceny było stwierdzenie, że niezależnie od tego, co stanie się z ludzkością przyroda odrodzi się nawet po największych spowodowanych przez ludzi katastrofach. Zadałem sobie wtedy sprawę, że jestem jednak, w pewnym sensie, optymistą. Bo na czym polega prawdziwy optymizm? Na przekonaniu, że nawet po atomowej zagładzie ludzkości spadnie deszcz. Będzie to czarny, radioaktywny deszcz, taki jaki spadł na Hiroszimę, ale jednak deszcz. Tak, w tym sensie jestem optymistą. Jestem przekonany, że odwieczne cykle planetarne będą trwały dopóty, dopóki Ziemia nie sczeźnie, spalona przez Słońce przemieniające się w czerwonego olbrzyma. Kosmos będzie trwał kolejne miliardy lat, aż w końcu zniknie w grawitacyjnym kolapsie, po którym być może się odrodzi w kolejnym Big Bangu (tak twierdzą naukowcy, a to nałogowi optymiści). Pesymistą można być tylko wtedy, gdy ma się na uwadze ludzkość, ten żałosny gatunek, pokarany darem świadomości, którą wykorzystał jednak tylko do wytworzenia dobrej autoreklamy zwanej kulturą. Służy mu ona doskonale jako narzędzie ku pocieszeniu strapionych swą efemeryczną egzystencją samoświadomych istot. Gorzej wszelako się sprawuje jako środek służący przetrwaniu, szczególnie w naszych czasach. Kulturowe wzory myślenia nieustannie prowadzą ludzi do walk w obrębie własnego gatunku, rabunkowej eksploatacji planety i wszelkich innych zachowań, które nie wróżą dobrze przetrwaniu naszego gatunku. Tak więc, jeśli chodzi o ludzi, jestem pesymistą.

Dodaj komentarz