Większość ludzi nie przywiązuje najmniejszej wagi do wypowiadanych przez siebie słów. W najlepszym amerykańskim stylu najpierw mówią, a dopiero potem – i to rzadko – nachodzi ich refleksja odnośnie tego, co wypowiedziane przez nich słowa znaczą. Jednym z powodów tej tak bolesnej niefrasobliwości wobec słów jest moim zdaniem nieodróżnianie siebie od wewnętrznego głosu, który cały czas generuje rozmaite myśli w naszej głowie. Każdemu może się zdarzyć, że zapomni o tym podstawowym rozróżnieniu, na przykład w chwili emocjonalnego podniecenia. Spotykałem jednak ludzi, którzy mówili mi, że nie czują takiego rozróżnienia. Zapewne utożsamiają się oni całkowicie z tym głosem, są nim i działają jak jego marionetki. A ja pamiętam do dziś chwilę, gdy jako bardzo nastolatek uświadomiłem sobie, że w mej głowie ciągle odzywa się jakiś głos, który niby komentator sportowy niestrudzenie snuje swe opowieści. Poczułem wtedy, że ten głos i ja to dwie różne rzeczy, że ja sobie go tylko uświadamiam i niby nie muszę go słuchać, ale cóż, owo gadatliwe bydle ciągle wtrącało swoje trzy grosze w każdej sytuacji. Obecnie, po kilkudziesięciu latach, ten głos dalej się odzywa, ale już mnie najczęściej nuży, nie ma nic ciekawego do powiedzenia, niczym zadarta płyta powtarza frazesy znane mi od lat. Ciekawsza jest dla mnie teraz cisza, która wybrzmiewa pomiędzy jego słowami.

To będzie dobra książka.
PolubieniePolubienie