Archiwa miesięczne: Grudzień 2020

O zawiązkach

Słowa Otto Kernberga z jego książki „Związki miłosne” można właściwie pozostawić bez komentarza: „Być zdolnym do sadystycznego ataku na partnera, a zarazem doświadczyć przetrwania jego lub jej miłości; umieć przeżyć przekształcenie własnych uczuć od bezwzględnej wściekłości i dewaluacji, poprzez poczucie winy, żałoby aż do pragnienia naprawienia szkód – to niezwykle istotne doświadczenia dla związku dwojga ludzi”. Ale dodałbym jeszcze jedno – w związku należy być gotowym na takie doświadczenia każdego dnia, niezależenie od jego stażu, niezależnie od tego jak jesteśmy sobie bliscy. Miłość, podobnie jak wszystko, ma swoją ciemną stronę. Jest jak nieustanny taniec, ale czasem jak walka. Para spiera się, każde chce postawić na swoim, kochają się, ale wymieniają też ciężkie słowa. Zarzucają sobie najgorsze rzeczy, ale potem rzucają się sobie w objęcia. Warto zawsze w tej sytuacji pamiętać o jednej zasadzie rządzącej związkami, którą podał Paweł z Tarsu: „Niechaj słońce nie zachodzi na zagniewanie wasze”.

O lgnięciu do pojęć

William James stwierdził kiedyś, że można prawdę absolutną ująć w słowa. Wedle niego możemy ją wyrazić banalnym zdaniem: „Istnieje prawda absolutna”. Cóż, treściowo to zdanie nic nam nie mówi. Ale, gdy przemyślimy głębiej propozycję Jamesa, możemy dojść do wniosku, że to zdanie nie jest takie bezpłodne. Pamiętam, że kiedyś pewna licealistka zarzuciła mi, że filozofia, skupiając się tylko na zapytywaniu, jest bezpłodna, bo nie daje odpowiedzi, tylko nieustannie pyta. Przyjęcie, że istnieje prawda nie oznacza jej uchwycenia – co rodziłoby pychę – lecz tylko wyznacza pewien pułap, „szklany dach”, do którego dobija się wszelkie filozofowanie. Filozof nie jest bowiem cynikiem, w potocznym sensie tego słowa. Filozof nawet jeśli twierdzi, że nic jest prawdziwe, używa słów jedynie jako narzędzi do oczyszczenia umysłu. „Nic nie jest prawdziwe, nawet to nie jest prawdziwe” napisał kiedyś Mutulali. Ta formuła, podobnie jak Sokratejskie „Wiem, że nic nie wiem” jest właśnie przykładem takiej przeczyszczającej pigułki, która uwalnia nasze umysły od lgnięcia do pojęć.

O filozofii raz jeszcze

Każdy z nas ma pod czaszką około półtora kilograma najbardziej złożonej materii, jaką znamy we wszechświecie. By praktykować filozofię trzeba umieć się posługiwać tym najbardziej złożonym narzędziem we wszechświecie. Oczywiście nie znaczy to, że mamy dążyć do kontrolowania mózgu, bo to jest po prostu niemożliwe. Świadomość jest tylko wyrazem małej cząstki jego możliwości. Tym, czego musimy się nauczyć, to raczej pozwalanie by świadomość płynęła, nietamowana przez nabyte w trakcie treningu kulturowego przesądy i opinie. Z mniemaniami walczył Sokrates, i dlatego, jak stwierdziła wyrocznia w Delfach, był najmądrzejszy z ludzi. Mniemania i opinie są niczym złogi martwej materii, zalęgające w naszych umysłach, tak jak resztki przetrawionego jedzenia zalegają w jelitach. Najwłaściwszym sposobem poradzenia sobie z nimi jest ich wydalenie. Oczyszczając nasz umysł wyrastamy ponad jego kulturowe ograniczenia. Stajemy się wtedy czymś więcej niż tylko egzemplarzami gatunku homo sapiens. Wszystkie tezy filozoficzne są niczym innym jak tylko lekarstwami. Aplikujemy je sobie aby zwymiotować pojęcia, jak pisze Mikołaj z Kuzy. I to jest właściwy użytek z filozofii. Tezy filozoficzne nie są pożywieniem naszego umysłu, to nie jest ich funkcja. To umysły religijne tworzą z tez filozoficznych „pokarm dla duszy”. Umysły filozoficzne wiedzą, że nie mogą się do niczego przywiązywać, że prawda nie jest dostępna ludzkiemu umysłowi. Najzdrowszą myślą jest ta, która stwierdza: Nic, co myślisz, nie jest prawdziwe.

O filozofii i licealistce

Praktykować filozofię to nieustannie wpatrywać się rzeczywistość i dostrzegać w niej ciągle nowe kształty, figury, sensy. Bowiem świat, życie, umysł mają strukturę fraktalną. Podobnie jak możemy nieskończenie długo wnikać w strukturę fraktala, tak możemy zgłębiać, analizować i odkrywać kolejne pokłady sensu, kolejne obrazy świata wyłaniające się pod naszym uważnym spojrzeniem. Ci, którzy satysfakcjonują się jakąś „prawdą”, zatrzymują się w tym procesie badania w pewnym momencie, chwytają się jakiejś cząstkowej konkluzji i lgną do niej jak zbłąkana dusza do zbawiciela. Mój umysł nigdy nie uchwycił się żadnej „prawdy”, od kilkudziesięciu lat szuka i bada, ciągle odkrywa. Ma to swoją dobrą stronę – zawsze bowiem czuję się w pewnym okresie mego życia mądry, by po 2-3 latach odkryć, żem był głupi. Cóż, umrę w słodkim złudzeniu, że jestem mądry…
Ale notoryczne przylgnięcie do „prawdy” mnie przeraża. Szczególnie mnie to przeraża w przypadku młodych ludzi, którzy postawieni przez mnie wobec perspektywy dożywotniego poszukiwania sensu odczuwają lęk. Pamiętam jedną z pierwszych rozmów w liceum, w którym od 1992 roku prowadziłem zajęcia z filozofii i etyki. 19-letnia maturzystka zatrzymała mnie po lekcji, stawiając pytania, których teraz nie pomnę, ale będące odzwierciedlaniem typowych rozterek tego wieku. Odpowiedziałem jej, że można zaleźć odpowiedź na jej problemy, ale zajmie to 10 lat. „Tak długo?!” zakrzyknęła przerażona. „I want it now, I want it all” – to motto młodych. A co stanie się z nami, pytają, jeśli nie uznamy jakiejś prawdy za ostateczną? Ale to pytanie wynik z lęku, a ten jest najgorszym doradcą. Trzeba puścić wszelkie oczekiwania i wyobrażenia. Życie zawsze nas wtedy zaskoczy, bo takie jest. Nigdy, aż do samej śmierci nie odpuszczajcie możliwości zaskoczenia.