Tydzień temu napisałem, że jednym ratunkiem przed pochłaniającym bagnem przeszłości jest dotknięcie teraźniejszości i zatracenie się w niej bez końca. Zabrzmiało tak jak jakbyśmy musieli dokonywać specjalnego aktu woli, by chwytać się teraźniejszości. Nie jest tak, bo samo słowo ją określające odkrywa to, czym ona jest. To te-raź-niejszość. To ona nas razi, poraża, bierze w swoje posiadanie, uderza niczym piorun, jest jedyną rzeczą, jakiej tak naprawdę doświadczamy. Nasze myślenie od niej ucieka, pogrąża się w przeszłości albo wybiega w przyszłość. Obydwa te kierunki są iluzją, wspominaniem albo planowaniem. Jedynym co istnieje jest tylko po-rażająca nas teraźniejszość. W dotyku, w ogarniającej wszystko emocji, w pochłaniającym przepływie fascynacji, w namiętnym skupieniu, gdy nie ma nic poza tu i teraz, tylko wtedy wiemy, że żyjemy. Poza chwilą teraźniejszą nie ma nic.
O teraźniejszości
Dodaj komentarz
