Ludzie zapomnieli o Bogu. Mimo to cały czas o nim mówią. Niektórzy szukają go w kościołach, inni w księgach, jeszcze inni w zatraceniu się w ludziach. Ale nie tędy droga. Najłatwiej znaleźć go w sobie. I najtrudniej to odnalezienie wytrzymać. Bo gdy Bóg jest bezpośrednim doświadczeniem to najczęściej jest tym, czego najbardziej nie chcemy. Dobrze to doświadczenie wyraził C.G. Jung: „Wspominam Go, wzywam Go, kiedykolwiek używam Jego imienia ogarnięty gniewem czy lękiem, kiedykolwiek bezwiednie powiem: ‚O Boże’. Zdarza się tak, gdy spotykam kogoś lub coś potężniejszego od samego siebie. Jest to adekwatne imię nadane wszelkim zawartym we mnie emocjom, które biorą górę i podporządkowują sobie moją świadomą wolę i uzurpują sobie prawo do kontroli nade mną. Mianem tym określam wszystkie rzeczy, które gwałtownie i w sposób bezwzględny, stają na drodze mojej własnej woli, wszystkie rzeczy będące w niezgodzie z moimi subiektywnymi poglądami, planami i intencjami i zmieniające bieg mojego życia na lepsze lub gorsze. Zgodnie z tradycją nazywam potęgę losu – zarówno w jej pozytywnym jak i negatywnym aspekcie, o ile tylko jej źródło znajduje się poza moją kontrolą – ‚bogiem’, ‚osobistym bogiem’, ponieważ los ten wiele dla mnie znaczy, zwłaszcza gdy pojawia się w formie sumienia jako vox Dei, z którym mogę nawet rozmawiać oraz dyskutować”.
Jung, zgodnie ze swoim charakterem i chrześcijańskim wychowaniem, podkreśla gwałtowność swego doświadczenia i jego przemożność. Ponadto wielu jego czytelników podkłada pod jego słowa swoje własne, infantylne i dualistyczne rozumienie Boga jako jakiegoś pozaświatowego bytu. To powoduje najzabawniejsze nieporozumienia. Tacy czytelnicy są dobrym towarzystwie, bo na przykład taki Buber czy Frankl nie mogli też zrozumieć o co chodzi Jungowi. Prawie nikt nie pojmuje, że próbuje on temu tak obciążanemu kulturowo słowu przywrócić jego pierwotny sens. Dopiero gdy zapomnimy o tym obciążeniu, może dotrzeć do nas znaczenie jego słów: „Droga do poznania Boga rozpoczyna się od poznania siebie”.
Wracając do doświadczenia, u mnie jest trochę inaczej. Tak, ścieżkę mojego życia co chwila przecinają rzeczy, których nie chcę albo te, które sycą moje pragnienie. Owoce jednych i drugich są mi nieznane. Mogę jak Grek Zorba zakrzyknąć; „Bóg i diabeł to jedno!” Patrzę i zdumiewam się. Życie jest cudem i jednocześnie straszliwym cierpieniem. Nie wiem co robię i to nie-wiedzenie jest esencją mojego życia. Radośnie popełniam coraz większe błędy, ale cieszę się, bo wszystkie idą na mój własny rachunek. Nabijają kabzę mojego życia. Im jestem starszy, tym większe robię głupstwa. Wszystko przemija, ale też wszystko się rodzi. A ja gdzieś pośrodku, niesiony meandrami losu, obserwuję ptaka szybującego po niebie. Mój Bóg jest taoistą.
