Archiwa miesięczne: Styczeń 2023

O kompleksach i powadze

Pojęcie kompleksu rozsławił C.G. Jung dzięki swoim badaniom nad testami skojarzeniowymi w pierwszej dekadzie XX wieku. Kompleks to obraz pewnej sytuacji psychicznej, silnie zabarwiony emocjonalnie. To zespół treści psychicznych oderwanych od świadomości, który funkcjonuje autonomicznie w nieświadomości. Jak pisze Jung: „Kompleksy stoją na przeszkodzie zamiarom woli i zakłócają osiągnięcia świadomości; wywołują zaburzenia pamięci, blokują przepływ skojarzeń; mogą czasowo prześladować świadomość lub też wpływać na język i działanie. Jednym słowem, kompleksy zachowują się jak istoty niezależne”. Kompleksy tworzą się pod wpływem traumy, szoku uczuciowego, każdego bolesnego zdarzenia, które odłamuje fragment psychiki, bo nie możemy zaakceptować tego, co nas spotyka. Posiadanie kompleksów oznacza, że istnieje w nas coś niższego, niezgodnego i antagonistycznego. Są przeszkodami, ale zarazem mogą stanowić bodźce do większego wysiłku i nowych osiągnięć. Kompleksy stają się negatywne tylko wtedy gdy uznajemy, że ich nie mamy, gdy nie chcemy afirmować całości naszej indywidualnej natury, gdy nie możemy się pogodzić z tym, co nam się przydarzyło. Uświadomiony kompleks stając się częścią naszej osobowości przyczynia się do jej pełni.

Mamy kompleksy matki, ojca, władzy, erotyczny, niższości czy wyższości, i liczne kompleksy związane z indywidualnymi traumami. Nasza osobowość jest niczym innym jak zbiorowiskiem kompleksów. Także nasze ego też jest tylko kompleksem, jednym z wielu, ale za to naszym ulubionym, czyli zestawem treści psychicznych, z którymi się utożsamiamy. Ego powstaje jako efekt interakcji z otoczeniem rodzicielskim we wczesnym dzieciństwie, jest tym wszystkim, co pozwolono nam zaakceptować w sobie.

Z mojego osobistego doświadczenia wiem dobrze, kiedy jakiś kompleks owłada moją świadomością. Staję się wtedy patologicznie poważny, wszystkie myśli podsuwane mi przez kompleks uważam za ostatecznie prawdziwe. Towarzyszą temu często silne emocje, złość, nienawiść, rozczarowanie i wiele innych. Głos w moim wnętrzu mówi: „Tak jest i nie może być inaczej, nie ma innej opcji”. A to znaczy, że przestaję być świadomy, bo świadomość to nic innego jak możliwość wyboru reakcji. Gdy jestem nieświadomy widzę tylko jedną stronę całej sytuacji, nie mam do niej żadnego dystansu. Jest to szczególnie przykre w relacjach partnerskich, bo wtedy aktywizują się kompleksy animy i animusa, jak również osobiste kompleksy wywodzące się z traum z poprzednich związków. Wtedy na poważnie oskarżamy partnera o rzeczy, które bolą tylko nas.

Zniekształcenie świadomości przez powagę to ważna cecha kompleksu, której Jung zbytnio nie akcentował. Świadomość zmieniona przez kompleks jest świadomością, która traktuje siebie w sposób absolutnie poważny, co samo w sobie jest śmieszne. Opanowuje nas bowiem przekonanie, że to, co nas drażni emocjonalnie jest absolutną prawdą. Nie jest możliwe inne spojrzenie na konstelującą kompleks sytuację, nikną wszelkie inne możliwości. Opętani przez kompleks przypominamy psa goniącego za własnym ogonem, tracimy możliwość świadomego działania, ulegamy natrętnemu myśleniu, słowem jesteśmy w stanie ograniczonej poczytalności. Weźmy kogoś z kompleksem wyższości. Człowiek ów zobaczywszy, że ktoś inny chwali się swoimi osiągnięciami, myśli sobie: „Jestem lepszy, ten ktoś to amator, nieudacznik nie znający się na rzeczy”. I bierze tę myśl na poważnie, opanowuje ona jego świadomość, bo jest przekonany, że tak jest naprawdę. Powaga tej myśli jest zabójcza, a wypływa ona tylko z tego, że właśnie zaktywizował się jego kompleks. Dlatego unikam jak ognia śmiertelnie poważnych ludzi, bo są to osobniki opętane przez kompleksy. Każdy, kto jest przekonany o prawdziwości swoich poglądów, jakiejkolwiek by one nie były natury, jest pod wpływem kompleksu.

Dobrym przykładem takich osobników są ludzie religijni, czy to opętani przez kompleks Boga czy też nawiedzeni przez jakąś bliżej nieokreśloną duchowość. Można ich rozpoznać po tym, że gdy tylko pojawi się przedmiot ich kompleksu, natychmiast piorunują wzrokiem i słowem, wzywając do absolutnej powagi. Stają się drażliwi, wzbiera w nich gniew boży czy też duchowy, albowiem znają prawdę. Ja nie znam i nie rozumiem dlaczego drogą do absolutu nie może być śmiech, radość, dezynwoltura i brak wszelkiej powagi. Śmiech jest przecież oznaką wyzwolenia, doświadczenia wolności, czegoś najcenniejszego w naszym życiu.

Ucieczka od miłości

Tydzień temu pisałem o tym, że tym, co tak naprawdę kochamy jest potencjał obecny w kochanej osobie. Pewien mężczyzna zapytał wtedy: A co się dzieje, gdy ten potencjał umiera? Gdy już nie możemy stać się lustrem dla kochanej osoby? Albo gdy ona nie może odzwierciedlić uczucia? Cóż, mogę tylko powiedzieć, że gdy potencjał umiera, to taka osoba staje się niekochalna. Tak, to ogromny problem naszych czasów. Ów mężczyzna napisał, że widzi tysiące umierających potencjałów. Tak, już nie ma miłości, nawet przyjaźń niknie, mężczyźni i kobiety zostają friends with benefits albo singlami, czy też uskuteczniają situationship, czy jak to jeszcze najnowsza moda każe nazywać kolejny rodzaj ucieczki od miłości, który chwytliwą nazwą przykrywa całkowitą pustkę ich pseudorelacji.

Tak, gdy spotkają się dwie osoby niekochalne to pomiędzy nimi nic się nie może narodzić. Uciekają razem od miłości, prowadząc bezsensowną egzystencję, która daje im schronienie przed tym, co najistotniejsze w życiu, przed prawdziwym i głębokim spotkaniem z drugim człowiekiem. Miłość to nie jest łatwy kawałek chleba, to ciężka praca. O ileż łatwiej spoczywać spokojnie w swoim egoizmie, męczyć drugą osobę, by zaspokajała nasze pragnienia i żądze, a gdy już tego nie robi, to ją zostawić. Zapytajmy, kto nie miał w swoim życiu toksycznego związku? Gdy, gnany własnymi pragnieniami, zgodził się na wiele – by nie osiągnąć nic poza postraumatycznym rozczarowaniem.

Uciekając od miłości uciekamy od świata. Patrząc na współczesny świat nie dziwę się temu totalnemu eskapizmowi. Już bardzo młodzi ludzie jedynie pozorują relacje, a i starsi do nich nie lgną. Ten świat nikomu nie oferuje nic oprócz marnych ersatzów. Tak, gdy potencjał umiera, pozostaje nam tylko ucieczka od miłości, by już nigdy nie poczuć bólu bycia z kimś, bólu, który jako jedyny daje sens istnienia.

Co kochamy, gdy kochamy

Viktor Frankl pisze w Bogu ukrytym: „Obiektem miłości jest jedyny w swoim rodzaju uśpiony potencjał kochanej osoby. Co więcej miłość i tylko miłość, pozwala temu kto kocha, dostrzec wyjątkowość kochanej osoby”. Pozwolę sobie odczytać pierwsze zdanie w sposób pozbawiony osobowych naleciałości, wydobywając z niego coś, czego by chyba sam Frankl się nie spodziewał. Powiem tak – gdy mówimy: „Kocham Ciebie” to tak naprawdę kłamiemy, dajemy jedynie wyraz naszego egoizmu. Jeśli bowiem prawdziwie kochamy, to w kochanej osobie nie ją samą kochamy, ale potencjał, który może się przez nią zamanifestować, siłę, dzięki której może ona ulec przemianie i stać się wyjątkowym, niepowtarzalnym indywiduum. To myśl, którą znajdujemy także u C.G. Junga. Według niego możemy podążać drogą indywiduacji, czyli osiągać pełnię psychiczną wykraczającą poza nasze ego, tylko poprzez relacje z innymi ludźmi. A miłość jest wyjątkową relacją, gdyż jest bezpośrednio nakierowana na ponadosobowy ( i tym samym ponadegoiczny) potencjał tkwiący w każdym z nas, nazywany przez Junga jaźnią.

Wszelako w naszym chaotycznym świecie, pełnym przypadkowych i płytkich relacji, spotkanie drugiej osoby, w której moglibyśmy dostrzec potencjał i ją pokochać, nie jest łatwe, a najczęściej wręcz niemożliwe. Jest tak w dużej mierze dlatego, że wchodzimy w związki kierując się egoistycznymi, „terapeutycznymi” celami. Ukochana czy ukochany ma nas zbawić, wyzwolić od cierpienia, naprawić deficyty dzieciństwa – a tymczasem w miłości chodzi o coś całkiem przeciwnego! To ja mam być uważnym lustrem, w którym odzwierciedli się ukryty potencjał ukochanej. I stanę się takim lustrem tylko wtedy, gdy będę jak najczęściej zapominał o sobie, pozwalając jej rozkwitać, czerpiąc radość z pragnienia jej szczęścia. Nie kochamy, powtarzam raz jeszcze, Zuzi czy Bartka, kochamy to, czym mogą się oni stać, a co przekracza egoiczne interesy kochanej i kochającego. Jedno ego nigdy nie pokocha drugiego ego, jak bowiem dwa płaskie wyobrażenia siebie mogą osiągnąć jakiekolwiek głębsze porozumienie?

O myśleniu i chrześcijaństwie

Muszę się do czegoś przyznać. Często zdarzało mi się mówić, że aby być dobrym chrześcijaninem trzeba nie myśleć. Nie brzmi to dobrze w obecnej epoce poprawności politycznej, gdy nawet na wiatr trzeba mówić, że to zorganizowany ruch powietrza. Nie łudźmy się jednak, pobożność i myślenie nie idą w parze. Całkiem niedawno przeczytałem zdanie, które wypowiedział autorytet chrześcijański, a które w nieco zawoalowany sposób ujmuje tą tak bliską mi myśl: „Wierzący chrześcijanin jest osobą prostolinijną: biskupi powinni strzec wiary swych maluczkich przed władzą intelektualistów”. To słowa biskupa Josepha Ratzingera, wypowiedziane w kazaniu uzasadniającym pozbawienie praw nauczania Hansa Künga, wypowiedziane 31 grudnia 1979.

Cóż, moim zdaniem chrześcijanin mógłby jednak myśleć. Treści jego wiary zawierają przecież wiele wspaniałych paradoksalnych przesłań symbolicznych pobudzających do myślenia. Tak czynią owi intelektualiści, przed którymi ostrzega Ratzinger, tacy jak Küng, Drewermann, czy u nas Obirek. To kościół jako instytucja pragnie by owieczki nie myślały. Każda instytucja tego pragnie, również uniwersytet. Dlatego każda instytucja jest występkiem przeciwko ludziom. A im jest większa, tym ten występek jest boleśniejszy. Chrześcijaństwo jako instytucja zawiniło potrójnie. Jest winne trojakiego wyparcia: seksualności, twórczej wyobraźni i związku z naturą. Seksualność została ograniczona do prokreacji, twórcza wyobraźnia została spętana przez system dogmatów, a szacunek do natury został zgnieciony przez pychę panowania nad nią. Dobrą wieścią jest to, że chrześcijaństwo instytucjonalne kończy się, wreszcie także w Polsce. I chwała Bogu!

Obyśmy się widzieli w roku 2023

Na’vi, rdzenni mieszkańcy Pandory z filmu „Avatar”, witając się mówią: „Widzę Cię”. Czasem używają tej formuły też w innych sytuacjach, ale zawsze podkreśla ona wagę relacji pomiędzy nimi albo z innymi istotami. Ta formuła ma głęboki sens. Wypowiadając „Widzę cię” potwierdzam, że wiem o Twoim istnieniu, dostrzegam Twój wewnętrzny świat, który stanowi o tym, kim jesteś. Nie jest to czymś oczywistym w relacjach między ludźmi. Filozofka Simone Weil napisała kiedyś: „Ostatecznie niewielu jest ludzi, którzy wiedzą, że inni istnieją”.Wiele osób czytających jej słowa, przytoczone przeze mnie na Facebooku, było wręcz oburzonych, twierdząc że przecież nieustannie zauważamy istnienie innych ludzi. Tak, ale prawie zawsze zauważamy ich jako takich, którzy albo dostarczają nam przyjemności, albo przykrości. Rzadko zwracamy uwagę na ludzi ze względu na nich samych, dostrzegając ich specyfikę, potrzeby i radykalną odmienność od nas. Powiedziałbym, że patrzymy na innych, ale ich nie widzimy – w sensie formuły Na’vi. C.G. Jung mawiał, że podstawowym błędem psychologicznym jest założenie, iż psychika drugiego człowieka jest taka sama jak nasza. Jest bowiem niesamowicie trudne, prawie niemożliwe, dostrzec odmienność innego, nawet jeśli jest to bardzo bliska nam osoba,

Pomimo tej trudności chcę życzyć wszystkim na rok 2023 – byśmy widzieli innych. Bo możemy być przekonani, że kogoś widzimy, ale najczęściej są to tylko nasze projekcje. Gdy są pozytywne, wtedy kochamy, gdy negatywne – nienawidzimy. Tak czy inaczej, nie rozpoznajemy go we własnej jego istocie. Z tego nierozpoznania bierze się całe zło tego świata, zaludnionego przez osiem miliardów niewidzących siebie nawzajem istot. Zobacz zatem drugiego człowieka, rozpoznaj jego inność i ją zaakceptuj. Każdy z nas ma swoją drogę, każdy inną, ale wszystkie te drogi są drogami ludzi, i prowadzą do tego samego celu – do doświadczenia szczęścia w życiu. Nie utrudniajmy zatem tego ani sobie, ani innym – zobaczmy siebie. Jak pisał Rainer Maria Rilke: „Miłość to dwie samotności, które spotykają się i nawzajem wspierają”. Jeśli matka widzi swe dziecko od samych narodzin, to w tym dziecku budzi się i rośnie poczucie istnienia. Bo dla ludzi istnieć to znaczy współistnieć.