„Życie jest to opowieść idioty, pełna wrzasku i wściekłości, nic nie znacząca”. To Shakespeare w Makbecie. W ten specyficzny, namiętnie zachodni sposób wyraził pierwszą szlachetną prawdę buddyzmu, która głosi, że życie jest cierpieniem. Czym jest cierpienie, duhkha? To może zbyt twarde słowo, bo buddystom chodzi o zasadniczą niewygodę, dyskomfort, towarzyszący każdej chwili naszego życia. Pewien nauczyciel buddyjski porównał życie do podróży wozem, którego osie nieustannie skrzypią. I rzeczywiście trudno zaprzeczyć, że w naszym życiu coś ciągle „skrzypi”. Każde nasze doświadczenie jest słodko-gorzkie. Duhkha to towarzyszący nam nieustannie brak stałego zadowolenia.
Buddyjską intuicję tego, czym jest życie i związane z nim cierpienie najlepiej można oddać opisowym sformułowaniem: doświadczanie zmiany. Jesteśmy w nieustanym przepływie, a mimo to jest coś w nas, co pragnie trwałości, niezmienności. Tak działa nasze ego. Tworzy ono rozmaite iluzje dotyczące nieprzemijalności, bo tylko to daje mu zadowolenie. Najbardziej ekstrawagancka z nich to koncepcja nieśmiertelnej duszy. Skoro w tym świecie wszystko przemija – szepcze nam do ucha ego – to chociaż wyobraźmy sobie inny świat, gdzie wszystko jest trwałe. Doprawdy, zdolności do samooszukiwania się przejawiane przez ego są nieskończone.
Ja wszelako jestem realistą i twardo stąpam po ziemi, nawet jeśli okazuje się ona ostatecznie płynnym gruntem naszego doświadczania zmiany. Wiem, że wszystko co piękne, przemija, to co złe też. Nie chwytam się niczego, obserwuję swoje życie jak bieg obłoków po niebie. Dziś jestem tu, jutro tam, a pojutrze mnie już nie będzie. To naturalna kolej rzeczy. Czasem moje usta są pełne wrzasku, czasem milczę. Czasem jestem idiotą, a czasem mądry. Dziwią i degustują mnie ludzie, nie wiedzą bowiem jak żyć. Nie akceptują swojego życia – a co innego mamy niż to właśnie życie, czasem szalone, czasem nudne, a czasem nie do zniesienia?
