Ludzie potrzebują opowieści. Tworzyli je od zawsze, od czasów, gdy dopiero uczyli się mówić. Tworzyli mity, które budowały tkankę ich życia psychicznego, które opowiadały im, jak to jest być człowiekiem. Siedzieli przy ogniskach, wpatrzeni w płomienie, wsłuchani w ruchy, gesty, śpiew i głos opowiadacza; blisko siebie, dotykając się ciałami, czuli bliskość i bezpieczeństwo. I ta bliskość była najważniejsza, bo zetknięcie się ciał tworzyło bezsłowny sens owej opowieści. A o czym była ta opowieść? Była to opowieść o miłości, o tym, jak to jest być razem. Wszelka bowiem sensowna opowieść wyrasta z ciała, z jego najgłębszych pragnień. W splocie pragnienia i opowieści pojawia się ciało, wehikuł miłości.
Dzisiaj także tak jest, że gdy kogoś kochamy, jednym z pierwszych odruchów miłości jest chęć przytulenia ukochanej. Miłość rozgrywa się pomiędzy dwoma ciałami. Od pierwszego, nieśmiałego dotknięcia po namiętny pocałunek, i dalsze, coraz bardziej śmiałe pieszczoty. Dotykając wyczuwamy ciepło i życie w ciele ukochanej. Smakujemy jej usta, a potem przywieramy swoimi do jej piersi. Ręce głaszczą jej ciało, błądzą po jego zakamarkach. Nie trzeba nic mówić, ciała snują swoją własną opowieść nie potrzebując komentarza. Nasze ciała dogadują się bez słów, jak para aniołów, którzy jak wiadomo nie mają swoich słów, a jedynie przekazują myśli Boga, tego najgłębszego z naszych instynktów.
Dawno temu koleżanka z liceum napisała mi na zdjęciu, pamiątce z wycieczki szkolnej, słowa z Mickiewicza: „On kocha ludzi? Zacóż od ludzi ucieka? Bo on kocha w człowieku ludzkość, nie człowieka”. Miała rację, nigdy jej nie przytuliłem, nie pocałowałem. Moje uczucie było abstrakcyjne. Można kochać i wielbić wyobrażenie o kimś, podobnie jak bezcielesnych bogów albo idee, ale to nie jest miłość. Miłość staje się konkretna tylko dzięki ciału. Kobiety lubią usłyszeć od mężczyzny słowa miłości, są one jak kwiaty, ale ciepło uczucia i pewność daje im dopiero przytulenie i świadectwo ciała. „Kto nie dotknął ziemi ni razu, ten nigdy nie może być w niebie”, by znowu zacytować Mickiewicza.
Psychologowie mówią, że ciało pamięta. Koncentrują się wprawdzie na traumach, ale ciało pamięta też, a być może przede wszystkim, chwile rozkoszy. Z kolei dla buddystów nasze ciało jest skrystalizowaną karmą, a więc jest samą pamięcią, istotą wszechświata. Dzięki ciału istniejemy w tym świecie, jesteśmy żywymi punktami w siatce rzeczywistości. Ciała są odrębne, każde z nich jest zamknięte w kapsule skóry. Ale dzięki tej odrębności mogą się dotykać, mogą wyrażać miłość, której nie czulibyśmy, gdyby wszystkie ciała stanowiły jedność. Mistycy wprawdzie piszą o poczuciu wszechogarniającej jedności, ale prawdziwa miłość dzieje się tylko pomiędzy dwoma ciałami, które są same dla siebie i siebie pragnące.
Ciało nie ocenia, nie analizuje, nie nadyma się, nie pragnie zaszczytów, nie ma złych myśli – ciało wyraża. Wie, czego potrzebuje, albowiem było pierwsze, nim jeszcze pojawiła się mowa. Ciało może zamanifestować to, czego nie da się powiedzieć słowami, nic dziwnego zatem, że jest wehikułem dla tego, co dla niego najważniejsze, ale też całkiem niewymowne, czyli dla miłości. Jesteśmy ciałem i kochamy poprzez ciało. W miłości nie ma mnie. Jestem tylko okiem, które widzi jej ciało, jestem ręką dotykającą jej ciała. Dwa nagie ciała to esencja miłości. Gdy dwoje ludzi się kocha, są bliżej siebie niż matka i dziecko. Łączą swoje ciała w doświadczeniu całkowitej intymności, najwyższej z dostępnych w tym świecie.
