Archiwa miesięczne: Marzec 2025

O sprawczości i mitach

O czym mówią wszelkie mity, podania, baśnie i opowieści ludzkości? O sprawczości. Pokazują, że ledwo co wyłoniona z ciemności nieświadomego istnienia świadomość człowieka chce czuć, że jest ważna, że liczy się w sprawach świata, który dopiero co odsłonił się przed jej oczami. Postawiona wobec ogromu zjawisk chce je ogarnąć w całości, bo nic innego jej nie satysfakcjonuje. Chce czuć się podmiotem w tym świecie, chce odnaleźć w nim swoje miejsce, mimo tego, że go nie rozumie. Tworzy zatem opowieści, które mają oswoić świat. Wszystkie twory kultury są wyrazem owego niesamowitego wysiłku twórczego. Są one opowieściami o tym, jak człowiek budował swoje poczucie sprawczości.

C. G. Jung wspomina rozmowę z wodzem Pueblosów, Ochwie Biano, który mu powiedział w przypływie szczerości: „Jesteśmy ludem, który mieszka na dachu świata, jesteśmy synami naszego Ojca Słońca i naszą religią ciągle pomagamy Ojcu w jego codziennej wędrowce po niebie. Nie robimy tego tylko dla siebie, lecz dla całego świata. Gdybyśmy zaprzestali praktyk naszej religii, to nie później niż za dziesięć lat Słońce by zaszło i już nigdy więcej nie wzeszło”. Jung podkreśla egzystencjalny sens takiego widzenia świata, sens nieobecny w życiu współczesnego człowieka. Ale podkreśla też, że taka postawa, nawet wobec wszechmogącego Boga chrześcijaństwa, „rodzi poczucie dumy nadające ludzkiemu indywiduum godność czynnika metafizycznego”.

Zwykle to poczucie sprawstwa było mniej „metafizyczne”. Dawnymi czasy w Polsce na samym początku wiosny niszczono kukłę symbolizującą Marzannę, boginię uśpionej natury, śmierci i zimy. Czyniono tak po to, by mogła się przemieniać w Dziewannę, boginię rozkwitającej przyrody. W ten sposób uwalniano ducha roślinności, pomagano wiośnie w jej dziele. Także w dzień Matki Boskiej Roztwornej rozwiązywano w stodołach snopy zboża, albowiem ludzie byli przekonani, że bez tej czynności nie urodzi się nowe zboże. Wspomagali w ten sposób cykl wegetacji. Takie opowieści mityczne można by przytaczać bez końca, bo ostatecznie o tym traktuje cała mitologia ludzkości – o współpracy człowieka ze światem natury i bogów.

Można ową współpracę człowieka z naturą rozumieć jako wyraz jego łączności ze światem przyrody, bogów i duchów, w duchu holizmu i jedności. To bardzo modny dziś pogląd. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że ten świat tak naprawdę zawsze był sprawą między bogami – pojętymi jako moce bytu – a człowiekiem. Tak było od czasu pierwszej zapisanego mitu, opowieści o Gilgameszu, i tak było tysiące lat wcześniej. Malowidła naskalne w prehistorycznych grotach, powstałe kilkadziesiąt tysięcy lat temu, są świadectwem prób uchwycenia niesamowitości i niepoznawalności tego świata, ale też okiełznania zjawisk, których nie można było kontrolować, jak na przykład populacji zwierząt łownych. Możemy się dziś domyślać, że w grotach tych odbywały się magiczne rytuały, oparte o opowieści mityczne i mające zapewnić pomyślność łowów i obfitość zwierząt.

A dziś? Cóż, mamy od czasów nowożytnych swój mit, całkiem nowy, mit o władaniu nad światem poprzez naukę i technikę. Już nie potrzebujemy teurgicznie zaklinać bogów, bo ich się pozbyliśmy, redukując świat do samej tylko płaskiej materialności. A tym najniższym poziomem rzeczywistości można w miarę łatwo władać, tu wystarczy tylko intelekt. Łudzimy się, że jesteśmy bogami, którzy wkrótce polecą na Marsa albo opanują energię termojądrową. Tymczasem nie umiemy nawet panować na sobą. Tu sprawczość człowieka Zachodu niestety pokazuje swoje fundamentalne ograniczenie, bo owo „opanowanie” poziomu materialnego jak dotąd przynosi głównie zagrożenia dla dalszej egzystencji ludzkości.

O nieprzywiązywaniu

O niczym nie jestem bardziej przekonany jak o tym, że nie ma innego świata niż ten. Widzę drzewo w blasku słońca, chmury, a pod nimi ptaka płynącego w powietrzu – i to jest ostateczna rzeczywistość. Być może oczyszczone „bramy percepcji” pozwoliłyby mi widzieć „rzeczy same w sobie”, anioły, demony, czy przyszłość – ale to wszystko jest dalej t y m światem, poza którym nie ma innego. „Tamten” czy też „inny” świat jest najgorszym ze wszystkich możliwych złudzeń. Równie silnie jestem jednak przekonany, że drugą najgorszą rzeczą jest przywiązanie do t e g o świata, obojętnie czy będziemy w nim wielbili rozkosze zmysłowe, władzę, wizje, odczucia, wiedzę czy cokolwiek innego. Jedynie życie pozbawione przywiązania do tego świata jest życiem ludzkim.

Wielu twierdzi, że jeśli boimy się śmierci to znaczy, iż nie żyjemy pełnią życia. Że nie jest ono radosne, głębokie, znaczące. Jak więc żyć tak, by nie bać się śmierci? Skłaniam się do jednej odpowiedzi – nie przywiązywać się do niczego, łącznie z samym sobą. Nic nie posiadamy, nic nie jest naszą własnością. Gdy niczego nie chcemy, żyjemy pełnią życia i nie myślimy o śmierci. Pozwólmy życiu przez nas przepływać, jak w tych najpiękniejszych chwilach, kiedy nic od świata nie chcieliśmy, doświadczając jedynie cudowności i świeżości chwili. Choć zabrzmi to paradoksalnie, tylko gdy nie trzymamy się życia możemy w pełni z niego czerpać. Będąc przywiązanym, na przykład do moich doznań, boję się, że je utracę gdy umrę. A to rodzi strach.

Jak mówił Epikur, gdy jestem, wtedy nie ma śmierci, a gdy jest śmierć, nie ma mnie. Te suche słowa filozofa mają wszelako głębokie i żywe znaczenie. W bardzo zwięzły sposób przekazują nam sens życia, wskazując, że nie istnieje on poza samym życiem. Bo żyć, jak pisał Mistrz Eckhart, to być niczym młody źrebak wypuszczony na łąkę, radosny i skaczący. Niczego więcej nie potrzeba. Pamiętam jedną chwilę, gdy byłem takim młodziutkim źrebakiem i beztrosko wybiegłem do ogrodu tuż za moim domem. Stałem pośród drzew i krzewów, pławiłem się w słońcu i zieleni, a w mej głowie nie było nawet jednej myśli. Tylko czysta radość bycia i całkowite nieprzywiązanie.

O infantylizmie ludzi

Ponad sto lat temu Jung napisał jakże prawdziwe słowa: „Psychologicznie rzecz biorąc, ludzkość w gruncie rzeczy znajduje się jeszcze ciągle w okresie dzieciństwa. Ogromna większość ludzi potrzebuje autorytetu, przywództwa i prawa”. Tak, jesteśmy dziećmi, a gdy osoby pretendujące do bycia dorosłymi zachowują się jak dzieci, nazywamy to infantylizmem. I Jung trafnie wypunktował, o co w nim chodzi.

Po pierwsze – autorytet. Jak pies słucha swojego pana, tak my słuchamy tzw. autorytetów. To oczywiste, że dla dzieci autorytetami naturalnymi są ich rodzice. A dla rodziców? Ktokolwiek. Telewizyjna postać, polityk, youtubowy gaduła, kapłan, ktokolwiek. Taki podążający za autorytetem osobnik może napisać w komentarzu na Facebooku: „Myśl samodzielnie”. Nie wie jednak, że myślenie samodzielne do nie myślenie wedle tego, co chce. Praktycznie wszyscy mylą myślenie z własnymi pragnieniami. I dlatego gdy znajdzie się ktoś, ktokolwiek, kto wyrazi ich pragnienia, idą za nim jak owce. Brak samodzielnego myślenia jest infantylny.

Po drugie – przywództwo. Jeśli już znalazłem autorytet, to podążam za nim. Jeśli jest to polityk, albo influencer, to poddaję się jego władzy. Myślę, to co on myśli, pragnę tego, czego on pragnie, jest po prostu moją zastępczą osobowością. Tak funkcję spełniają rodzice wobec dzieci. Gdy dziecko się przewróci, patrzy na rodzica, czeka na jego reakcję. Jak rodzic powie: „O, jak boli”, to dziecko się rozpłacze. Jak powie: „Nic się nie stało kochanie”, dziecko się uśmiechnie. Na tym polega przywództwo, na wyznaczaniu przez kogoś innego niż my tego, co czujemy wobec siebie i ludzi, co w nich widzimy i co o nich myślimy. I każdy, kto pragnie przywództwa, jest infantylny.

Po trzecie – prawo. Podleganie autorytetowi i uległość przywództwu rozwijają postawę krańcowej niemoralności. Kształtuje ona ludzi, którzy zachowują się dobrze tylko wtedy gdy stoi przy nich policjant. Nietrudno zauważyć, że to powszechna postawa społeczna. Zwykli ludzie robią to po amatorsku, bogaci – przekupują policjantów. Jedyne prawo, które działa, to to wyryte w naszych sercach. Ale by postępować zgodnie z wewnętrznym prawem, trzeba być dorosłym. Kierowanie się strachem i normami społecznymi jest infantylne.

Nic dziwnego, że Jung kiedyś napisał, że Ziemia to „a house for idiot children”, co można obrazowo przełożyć na język polski jako przytułek dla kretynków. A to jest nawet gorsze niż infantylizm. Ludzie dorośli powinni troszczyć się swoje dzieci. Niestety tego nie robią. Ani w wymiarze indywidualnym ani zbiorowym. Dlaczego? Bo sami są „an idiot children”. A zamiast troski o swoje dzieci wymyślają Auschwitz, chińską rewolucję kulturalną, naturalizację dzieci Aborygenów, reżim Czerwonych Khmerów, głód na Ukrainie w latach trzydziestych, rzeź w Rwandzie, eksterminację ludów oby Ameryk, wojny wszelkiego sortu i tysiące innych kretyństw.

Tak, ludzie próbujący robić rzeczy, które uważają za dorosłe, ale dysponując jedynie mentalnością parolatka, emanują niesamowitym okrucieństwem, bo dzieci są okrutne w całkiem nieświadomy, niewinny sposób. Natomiast tzw. ludzie dorośli zwykle pozostają takimi nieświadomymi kretynkami, małymi, głupimi, okrutnymi i złośliwymi stworzeniami, nawet nie zasługującymi na miano ludzi. Są tylko dziećmi w dorosłym ciele. Przypominam, że Eichmann był posłuszny autorytetom, podległy swojemu przywódcy i wypełniać chciał jak najlepiej prawo Trzeciej Rzeszy.

O pytaniu o Boga

„Bo wszelkie pytanie jest wrogiem mimowolnym własnej odpowiedzi”

Bolesław Leśmian, Schadzka

Pytany byłem nieraz czy wierzę w Boga. Uważam to pytanie za jedno z najgorzej postawionych. Proste odpowiedzi – tak albo nie – są niesamowicie płaskie, zamykające wszystko i nie odpowiadające na nic. Bóg raczej nie uprawia logiki zero jedynkowej, to specyfika homo sapiens. A zatem sprawa jest warta pewnego zniuansowania. Po pierwsze, piszę Bóg dużą literą, by podkreślić to, że umysł człowieka zdolny jest ustosunkować do całości, jakkolwiek by ją ujmował. Po drugie, treść pytania zmienia się, mimo tej samej formy, w zależności od tego, kto pyta. Tak więc udzielenie odpowiedzi, na przykład w postaci tekstu, jest bardzo trudne, o ile nie niemożliwe. Spróbuję jednak coś napisać, wiedząc, że większość czytelników – mówiąc łagodnie – pojmie to po swojemu.

Zatem, jak to jest z tą „wiarą” w Boga ? Odpowiem pewnym obrazem, bo moje myślenie to tworzenie obrazów, malowanie słowami. Oto przede mną siedzi mój rozmówca, który właśnie mnie o to zapytał. Widzę jego postać, słyszę głos, odczuwam do pewnego stopnia jego emocje. Jest dla mnie jasne, że poza tymi postrzeżeniami jest ktoś, jego ja, które on odczuwa jako siebie. To ja jest mi niedostępne bezpośrednio, żadnym zmysłem go nie sięgam. Odczuwam jednak, że organizuje ono tą postać, która siedzi przede mną, która mi zadaje pytanie. Że ten człowiek od lat, podobnie jak ja sam, odczuwa coś co nazywa sobą, z czym się utożsamia, a co nie jest tylko jego ciałem. Można powiedzieć, że ciało tego człowieka, jego zachowanie, jest do pewnego stopnia manifestacją jego ja.

Podobnie jest z Bogiem, którego odczytuję ze świata. Mam przed sobą rzeczywistość, mam swoje życie, nad którym po części mogę panować, a po większej części nie. To wszystko, czego doświadczam w świecie, relacje z innymi ludźmi, świat przyrody, stan mojego ciała, tworzy tą rzeczywistość, w której żyję. W tej perspektywie Bóg jest niczym innym jak sposobem organizacji mojego postrzegania tego świata. Nie muszę używać dodatkowych nazw, jak dajmy na to Jezus czy Allah, bo nie jestem człowiekiem, który by się przywiązał do jakiegoś ograniczonego sposobu percepcji rzeczywistości, związanego z jakąś religią. Bóg, o którym tu mówię, jest nieskończenie większy niż wszystkie religie.

Nie muszę zatem „wierzyć” w Boga. Mogę Go doświadczać doświadczając życia w tym świecie, w całym jego pięknie i w przerażającym cierpieniu, w miłości i nienawiści, w życiu i śmierci, we wszystkich przeciwieństwach, które są Jego manifestacją. To nie jest jakiś panteizm albo inny filozoficzny pomysł, wymyślony tylko po to, by obracać nim jak nic nie wartym żetonem. Nie, to coś bardzo konkretnego. Wiem, że Bóg jest sposobem organizacji mojego doświadczenia. Niczym więcej. Nie jest to żaden stworzyciel świata, albo ktoś, do którego miałbym się zwracać w osobistych sprawach. Takie ujęcia Boga zostawmy małym umysłom, zagubionym i pragnącym opieki. Od zawsze takie umysły kształtowały historię religii, ale to nie znaczy, że mają coś w ogóle do powiedzenia w kwestii, o której tu mówimy. Bóg przerasta każdy umysł ludzki, a największą cnotą człowieka jest przyznanie się do tego.

Jeśli Bóg jest dla mnie sposobem organizacji mojego doświadczania świata to nie znaczy, że ja cokolwiek rozumiem. Raczej chodzi mi o te chwile, gdy cały świat zjawisk, tak fascynujący i przerażający, na moment ujawnia się jedynie jako zasłona, poza którą odczuwam coś nieuchwytywalnego. Wtedy nie „wierzę”, ale wiem, że poza wszystkim co jest mi dane, jest coś jeszcze. Takie chwile są bezcenne, są esencją mojego życia, bo w nich doświadczam czegoś przerastającego to wszystko, czym jestem. Tak, Bóg jest tym czymś więcej, nieskończenie więcej niż możemy naszym małym umysłem ogarnąć z rzeczywistości tego świata.

O czterech jeźdźcach apokalipsy raz jeszcze – niedualnie

Pod poprzednim wpisem otrzymałem na Facebooku bardzo ciekawy komentarz. Jego Autorka doszukała się głębszego podłoża apokaliptycznych wizji świata, którym to podłożem jest dualizm, wywodzący się źródłowo z zaratusztrianizmu. Chodzi o to, że apokaliptyczne wizje chrześcijaństwa i innych religii są specyficzną próbą rozwiązania problemu dualizmu, będącego, jak pisze Autorka, „młotem na duchowość współczesnego człowieka”. Dualizm jest obecny w scjentyzmie, materializmie i konsumeryzmie, bo są to nieudane próby negowania jego istnienia.

Zgadzam się z tymi uwagami. Ulegnę zatem monoteistycznej pokusie szukania jednej przyczyny i spojrzę na problem duchowości współczesnego (i nie tylko) człowieka w tej perspektywie. Bez wątpienia dualizm wiąże się ze sposobem funkcjonowania ludzkiej świadomości, na co też zwraca uwagę Autorka komentarza. Ludzka świadomość odnajduje świat jako coś jej danego, niekoniecznie tożsamego z nią. Być może niemowlęta odczuwają całkowitą jedność z rzeczywistością. O takowej też mówią mistycy. Dla zwykłego człowieka dualizm jest naturalną wizją świata, w której z jednej strony jest jego ja, z drugiej – rzeczywistość.

By poradzić sobie z dualizmem mogę przywołać to, co głosi buddyzm. Budda zapytany kiedyś o istnienie ja milczał. Podobnie zapytany o nieistnienie ja również milczał. Unikał w ten sposób dualizmu, który późniejsza filozofia buddyjska ujęła jako opozycję pomiędzy eternalizmem (ja istnieje) a nihilizmem (ja nie istnieje). Buddyzm w kontrze do takiego dualistycznego podejścia naucza ścieżki środkowej, którą nazywa ścieżką niedualną. To miałem na myśli, gdy akapit wyżej wspomniałem o mistykach, niekonieczne tylko buddyjskich. Możliwe jest funkcjonowanie ludzkiego umysłu na poziomie niedualnym, chociaż jest to rzadkie i trudne. Możemy wyjść poza przeciwieństwa w ekstazie mistycznej, albo co najmniej je zjednoczyć w psychologicznym doświadczeniu coincidentia oppositorum.

O podejściu niedualnym można by długo pisać, ale zostawię to na inną okazję. Tu chciałem tylko zaznaczyć, że moim zdaniem problemy, z którymi boryka się obecnie ludzkość, a które narastają wykładniczo, wynikają ze zwykłego sposobu funkcjonowania świadomości człowieka. Być może kiedyś ów sposób, jak dotąd naznaczony dualistycznym postrzeganiem rzeczywistości, się zmieni. Bo – co nie trudno dziś zauważyć – jeśli się nie zmieni, to nie będzie już po prostu komu czegokolwiek postrzegać. To, czy ten świat przetrwa jeszcze dekadę czy dwie zależy tylko od tego, ilu ludzi wykroczy poza dualizm.