Dla każdego człowieka przeniknięcie do końca zagadki, jaką on sam stanowi dla siebie to bardzo trudne zadanie. Mało tego, sam cykl życia temu nie sprzyja. Weźmy, dla przykładu najlepszego, ludzi młodych, takich w wieku licealnym, czy na początku studiów. Sami sobie wydają się świadomi swej formy istnienia, ale nie jest to do końca prawdą. Jest tak z bardzo prostego powodu – ludzie młodzi nie wiedzą jeszcze, co to znaczy istnieć w czasie. Te skromne kilkanaście lub nawet dwadzieścia lat, od których zamieszkują ten świat, to stanowczo za mało by doświadczyć, co to znaczy istnieć w formie ludzkiej. Młodzi mają jakiś zestaw wyobrażeń na ten temat, ale żadnego doświadczenia. Przeciętny dwudziestolatek prędzej sobie wyobrazi kwadratowe koło niż siebie w wieku sześćdziesięciu lat.
Nic zatem dziwnego, że młodzi lgną do różnego rodzaju mentalnych protez życia, do rozmaitych religii i ideologii, które dają im surogat wiedzy o tym, co to znaczy żyć. Są niecierpliwi i chcą od razu dowiedzieć się, jak to jest istnieć w czasie. Niestety, to nie jest takie łatwe. By doświadczyć istnienia w czasie musimy przepuścić przez siebie trochę strumienia czasu. Doznać, jak to jest, gdy ma się trzydzieści, czterdzieści, sześćdziesiąt, siedemdziesiąt lat. Zachodzą wtedy subtelne zmiany w funkcjonowaniu świadomości. Zmiany te zapowiadają się już bardzo wcześnie, w przeczuciu przyszłości. Ktoś na ławce w gabinecie fizycznym mojego liceum wyrył słowa piosenki: „Coś w człowieku się zmienia, myśli wychodzą z cienia”. Ta osoba tylko cytowała tekst, który jej się spodobał, ale spodobał się dlatego, że czuła początek zmian.
Wszystkie społeczeństwa pierwotne znały jakąś formę inicjacji, dzięki której osoby przechodziły do nowej, dojrzałej formy istnienia. Czasem proces inicjacji nie obejmował tylko inicjacji dojrzałościowych, ale trwał przez całe życie. I to mam na myśli. Ludzie zawsze potrzebowali wprowadzenia w kolejne fazy życia, w kolejne fale strumienia czasu, by móc zaadaptować się do zmiennych form istnienia. Dziś już tego rodzaju inicjacje są nieobecne albo dostępne są tylko ich marne zastępniki. Dziś sami musimy otwierać się na to, co nadchodzi. Ma to swoją dobrą stronę, bo już nie jesteśmy zależni od nauczycieli inicjacji, bo życie samo w sobie, czyli czas, który nas tworzy, ma strukturę autoinicjacji. Każdy człowiek, którego spotykamy, wszystko, co nam się przy-darza, wszystko czego doświadczamy, rok po roku, dekada po dekadzie, kształtuje formę naszej świadomości.
Zaistniawszy w czasie podlegamy doświadczeniu nieustannych zmian, temu co buddyzm nazywa duhkha. Nieustannie stajemy się inni, bo istnienie w czasie tworzy to, kim jesteśmy. W początkach młodości jesteśmy niczym wieczne dzieci, żyjemy marzeniami, nierzeczywistymi pragnieniami, tym wszystkim, co nam się mówi i przekazuje. Z czasem stajemy się dopiero sobą, nabieramy własnych doświadczeń, zostawiamy iluzoryczną przeszłość za sobą. I nagle, w pewnym momencie, w przepływie czasu naszego życia, stajemy się sobą. I od tego momentu wiemy już, kim jesteśmy, czego naprawdę pragniemy, za czym idzie nasze serce. Stajemy się świadomi swojego istnienia w czasie.
