Archiwa miesięczne: Lipiec 2025

O akceptacji

Cyceron w swoim dialogu Katon Starszy o starości wypowiada niezwykle trafne słowa: „Jeśli ktoś w samym sobie nie znajduje podstaw, by żyć dobrze i szczęśliwie, to każdy okres życia jest dla niego ciężki. Kto zaś w sobie samym znalazł źródło wszelkich dobrych mocy, temu nic, co wynika z konieczności natury, złym wydawać się nie może”. Słowa te skierowane są do tych, którzy mają problemy z akceptacją starości. Wydają się być nią zaskoczeni, bo przynosi ze sobą dary, które nie są mile widziane. I jakże odmienna się wydaje starość od młodości czy wieku dojrzałego.

Cyceron podaje nam prawdziwe filozoficzne lekarstwo, wskazując zarazem na źródło wszelkiej akceptacji. Nie musi tu chodzić o starość, mogą to być zwykłe perypetie naszego życia, wszystko, co uważamy, że nie powinno się nam przydarzyć. Początkiem wszelkiej akceptacji jest bowiem akceptowanie samego siebie, odnalezienie w sobie „źródła wszelkich dobrych mocy”. Akceptując samego siebie tworzę twierdzę wewnętrzną, która pozwala mi żyć w zgodzie z „koniecznościami natury”.

Z pewnym wahaniem użyłem słowa akceptacja, tak wyświechtanego przez współczesne poradniki psychologiczne. Pochodzi ono z łacińskiego acceptatio, co oznacza przyjmowanie. Jeśli człowiek wpierw przyjmie samego siebie, to i wszystkie zdarzenia, które mu przynosi jego życie będzie mógł zaakceptować. Przyjęcie siebie samego, takim jakim się jest, daje oparcie i siłę w życiu. Jednocześnie jest czymś trudnym, absolutnie najtrudniejszym zadaniem życia, bo gdy chcemy przyjąć to, jakimi naprawdę jesteśmy, nie możemy siebie oszukiwać. Nawet znieść siebie prawdziwego jest trudno, a co dopiero zaakceptować.

O indywiduacji

Według Junga indywiduacja to stawanie się sobą. Ale ku temu trzeba przeżyć wpierw unicestwienie samego siebie, by stać się czymś więcej. Zatem indywiduacja to zagłada, śmierć, rozpacz i nicość. Być może, jeśli to przetrwamy, to możemy funkcjonować w inny sposób, inny niż zwykłe egoiczne robienie pod siebie przez całe życie. Indywiduacja nie jest niczym przyjemnym, nie jest piękną opowiastką w książce, jest cierpieniem dla osoby indywiduującej się i dla jej bliskich. To dojście do skraju przepaści, a potem skok w ciemność, w to co niewiadome i nieznane. Nie wiemy wtedy co się dzieje, nie mamy żadnych układów odniesienia, żadnych wskazówek.

Tak to jest z tym stawaniem się sobą. To nie piękna bajka i wzniosłe uczucia, ani kolorowe symbole czy intrygujące marzenia senne. To coś najgorszego, co nam się przytrafia. To pragnienie skończenia ze sobą, ostatecznego opuszczenia tego życia, nigdy nie dającego satysfakcji. To zstąpienie do piekła, zetknięcie z najciemniejszą stroną życia. Jedyne co można zrobić to obserwować ten proces, słuchać go, podążać za nim. Można zatem powiedzieć – nie róbcie tego, pędźcie swoje życie w spokojnej bladej nicości powierzchownego istnienia.

Bo indywiduacja to nic przyjemnego. To nie ciemna noc duszy albo alchemiczne nigredo – to tylko apotropaiczne etykietki zaczerpnięte z książek. Jest wiele nazw, które mają oswajać to, co się z nami dzieje. Ale najlepiej nie znać tych nazw, odrzucić wszelkie systemy, całą psychologię i duchowość. Trzeba stanąć w pełni przed tym co się dzieje, a czemu wszelkie pojęcia tylko przeszkadzają. Indywiduacja to bowiem ostatecznie eksperyment, ale nie taki jaki my dokonujemy, lecz taki który jest dokonywany na nas. Jego wynik jest nieznany, bo nawet nie ma hipotezy badawczej na jego początku.

O rozumieniu siebie

W każdym człowieku jest zakątek, o którym on nic nie może powiedzieć, którego nie zna. A jeśli z tego zakątka coś wypłynie na światło dzienne, ów człowiek tego nie rozumie. Znaczy to, że nie zrozumie samego siebie. To, że w pełni i całkowicie pojmujemy samych siebie, że wszystko w nas jest nam dostępne i jasne, jest jedną z największych iluzji. Jakże bowiem często z tego zakątka wyłaniają się takie stany psychiczne, myśli i uczucia, które danego człowieka powinny wprawić w ekstremalne zdziwienie albo i przerażenie. Ale tak się nie dzieje. Dlaczego? Odpowiada za to mechanizm działania świadomości, będącej w swej podstawowej funkcji uniwersalnym mechanizmem identyfikacji ze wszystkim, co w niej się zjawia. Cokolwiek sobie uświadamiam czy czuję, to jest mną – tak mówi mi moja świadomość.

Mam zatem radę praktyczną wypływająca z powyższych obserwacji: nigdy nie należy brać dosłownie nic z tego, co ktoś o sobie mówi. Absolutnie nic. Podobnie z tego, co my sami o sobie myślimy. Prawie wszyscy ludzie biorą za dobrą monetę wszystko, co tylko pojawia się w ich umysłach, a zwłaszcza to, co wypływa z owego ukrytego zakątka. Zachowują się jak osobniki poddane sugestii posthipnotycznej i racjonalizują wszelkie myśli i impulsy. Wyobraźcie sobie – ludzie traktują siebie na serio. Dla mnie jest to doprawdy coś zadziwiającego.

Ostatnimi czasy miałem możliwość obserwowania i uczestniczenia w różnych ciekawych zdarzeniach. Ludzie w nich uczestniczący bez wątpienia uważali, że są świadomi. Tu moja refleksja jest prosta – traktowali oni to co robią i swoje stany wewnętrzne bardzo poważnie. Spotkałem się na przykład z opinią że „uczucia są zawsze prawdziwe”. To ciekawe stanowisko, zważywszy, że uczucia pochodzą z owego zakątka. Osoby czujące uwielbiają się jednak z nimi identyfikować, podobnie jak ideolodzy ze swoimi myślami. Ot, taki imperializm epistemologiczny, pozwalający za pomocą paru pojęć wszystko uzasadnić.

Krańcową postacią takiego identyfikowania się ze swoimi myślami i stanami wewnętrznymi jest schizofrenia. Jak dobrze wiadomo, wszelkie patologie najlepiej pokazują sposób funkcjonowania ludzkiego umysłu. Schizofrenik wierzy, że głosy w jego głowie są realne, że to, co widzi jest realne i że jego uczucia są realne. Schizofrenik nie jest zdolny do tego, by obserwować samego siebie, bo całkowicie się utożsamił się z treściami swojego umysłu – a jest to nic innego jak najprostsza definicja stanu nieświadomego.

Zwykli ludzie nie są schizofrenikami, ale poziom ich samoświadomości jest w większości przypadków prawie zerowy. Są takimi niedorobionym schizofrenikami drugiego sortu, pałętają się po swoim życiu na oślep, nie wiedząc kim są i co robią na tym świecie, a wszystko, co im miga pod czaszką biorą za dobrą monetę. Ich życie nie ma większego sensu, ale nawet tego nie widzą. Nie rozumieją samych siebie i nawet nie odczuwają takiej potrzeby. Niczym się właściwie nie różnią od zwierząt, z tym, że zwierzęta mają nad nimi znaczącą przewagę – słuchają się swoich instynktów. Ludzie natomiast mają zaburzoną strukturę instynktów, zwichrowaną przez ten koszmarny wynalazek ewolucji, zwany świadomością.

O Grofie i Jungu

Niedawno swoje 94 urodziny obchodził Stanislav Grof, autor wielu książek, w których przedstawia niezwykłą wizję ludzkiej psychiki. Prowadzone przez niego od lat pięćdziesiątych XX wieku badania nad wpływem LSD na ludzką psychikę doprowadziły do skonstruowania zgoła niezwykłej topografii nieświadomości. Okazało się, że pomiędzy obszarem indywidualnych kompleksów a jungowskimi archetypami znajduje się sfera tzw. matryc okołoporodowych. Są to struktury psychiczne kształtujące się w czasie porodu i mające przemożny wpływ na życie człowieka. A co najistotniejsze – doświadczenie obrazów wiążących się z tymi matrycami w czasie sesji LSD równoważne jest przeżyciu inicjacyjnemu i ma potencjalnie głęboko leczący wpływ na psychikę. O traumie narodzin pisał już w 1924 roku Otto Rank. Jung wyśmiał jego pomysły, pisząc, że przecież każdy człowieka przechodzi przez proces narodzin i trudno tu stawiać jakieś różnicujące diagnozy. Okazuje się jednak, że się grubo mylił.

W późniejszym okresie swojej działalności, gdy w Stanach Zjednoczonych LSD stało się substancją nielegalną, Grof opracował technikę oddychania holotropowego, które ma dawać podobne efekty do zażywania substancji psychodelicznych. Wśród reformatorów duszy ludzkiej rzadko kto sięgał ku tak radykalnym początkom jak Grof. W ten psychodeliczny sposób ziściło się w wieku XX odwieczne pragnienie człowieka – odrodzenia się przez doświadczenie początku swego indywidualnego bytu. W doświadczeniach, które opisuje, ludzie sięgali także poza okres okołoporodowy, aż do wymiaru doświadczeń archetypowych. Tu koncepcje Grofa łączą się z koncepcjami Junga.

We wrześniu 2014 roku miałem okazję porozmawiać z Grofem w czasie jego wizyty w Krakowie. Były to dwa dni bardzo ciekawych wykładów, a pomiędzy nimi obiad w pięknym krakowskim ogrodzie. Zapytałem go wtedy o to, czy Jung zawdzięczał swoje niesamowite wizje, opisane w Czerwonej księdze, jakimś substancjom psychodelicznym. Stanowczo odparł, że nie nie. Wiem, że niektórzy jungiści twierdzą, że te wizje są podobne do tych jakie mamy po meskalinie. Ale z kolei Richard Noll, autor bardzo kontrowersyjnych i plotkarskich książek Kult Junga i Aryan Christ, które nie zostawiają suchej nitki na Jungu, podając także niezbyt smaczne szczegóły z jego życia osobistego, nie wspomina nigdzie o tym, że Jung używał jakiś substancji psychodelicznych. Noll nie przepuściłby żadnej okazji by zdeprecjonować myśl Junga. Tak więc myślę, że Jung dotarł do swych wizji korzystając tylko z niezwykłych zdolności swojego umysłu.

Grof jest entuzjastą użycia psychodelików do eksploracji duszy i ducha ludzkiego. Cała jego twórczość mówi o tym, jak wartościowe może być dla eksploracji swojego wnętrza używanie psychodelików. Jung najprawdopodobniej sam nie eksperymentował, ani też nie był zwolennikiem używania psychodelików. W jednym z listów napisał, komentując referowane mu doświadczenia z meskaliną: „Wiem tylko tyle, że bezcelowe byłby próby, by dowiedzieć się więcej na temat nieświadomości, niż podają marzenia senne i intuicje. Im więcej człowiek o tym wie, tym większe obciążenie moralne, tym cięższe brzemię, albowiem gdy tylko treści niewiadome zaczynają przedostawać się do świadomości, przemieniają się w indywidualne zadania i obowiązki”. Grof zapewne by się z Jungiem nie zgodził co do użycia substancji psychodelicznych, chociaż być może przyznałby mu rację co do zobowiązań moralnych płynących z kontaktu z treściami nieświadomymi.

Każdy z nich ma swoje racje i odbywaj są wielkimi autoinicjowanymi XX wieku, każdy z nich to wybitny pionier w badaniu obszaru transpersonalnego ludzkiego ducha i mapowaniu tej przestrzeni. Ich metody są różne, ale wyniki, do jakich doszli są w dużej mierze zbieżne. Zaznajomienie się z dorobkiem Junga i Grofa jest punktem wyjścia dla każdej osobistej podróży w obszary nieświadomości, jak i do refleksji nad kondycją współczesnego człowieka. Niezależnie od tego, w jaki sposób otwieramy bramy percepcji, są one drzwiami do takiego rodzaju egzystencji, który może być nazwany w pełni ludzkim. Jung i Grof przeciwstawiają się płaskiemu racjonalizmowi naszej epoki, który spłaszcza człowieka i niweluje świat duchowy. To największe zagrożenie naszych czasów, wmawianie ludziom, że nie ma nic poza zmysłowo-racjonalną rzeczywistością. Nie dajmy się uwieść tym tendencjom – czytajmy Junga i Grofa i podróżujmy w światy poza tym światem.