Laozi mówił, że jak masz dobrze dopasowane buty, to ich nie czujesz. Podobnie jest z człowiekiem, gdy jest dobrze dopasowany do świata i żyje w zgodzie z tao, świat go nie czuje. I to jest według taoizmu podstawa sztuki życia – by tak w nim funkcjonować, jakby nas nie było, płynąć z nurtem rzeczywistości. Wtedy, jak mawiał pewien psychoterapeuta, dajemy światu odpocząć. Nie narzucamy się innym, nie zawracamy im głowy naszymi problemami. Ba, nawet tych problemów nie mamy, bo nie ma nas.
Nieraz uczestniczyłem w rozmaitych grupowych spotkaniach, terapiach i warsztatach. Dało mi to znakomitą okazję do obserwowania ludzi, którzy przychodzili na takie spotkania (bo moja dusza filozofa uwielbia obserwować). Niektórzy przynosili ze sobą swoje problemy i uważali, że wszyscy dookoła się będą nimi zajmować. Sami jednak byli do tego najmniej skłonni. Z czasem zacząłem podejrzewać, że wcale im nie chodzi o poprawę ich funkcjonowania psychicznego. Nie, zdawali się być wyznawcami zasady: „Cierpię, więc jestem”.
Wiem, po to istnieją różne rodzaje pomagania, by różnym ludziom pomagać. Taka lub inna interwencja, taka lub inna praca zawsze może pomóc, albo nie. Jednak postawa jaką zajmowali ci ludzie to odwrotność postawy taoistycznej. Chcą by to świat się do nich dopasował, a nie oni do świata. Boją się uwolnić od swoich problemów, bo boją się, że wtedy sami znikną. Nie wiedzą, że nieistnienie też ma swoje dobre strony. Na przykład każda przemiana jest zniknięciem, jest odejściem tego, co stare i pojawieniem się czegoś nowego.
Tak więc z jednej strony mamy setki tysięcy ludzi szukających pomocy, a z drugiej całe zastępy pomagaczy wszelkiego sortu. W Polsce obecnie studiuje psychologię 82.000 osób! Jest popyt i jest podaż. Czy jest się jednak z czego cieszyć? Większość terapii i zabiegów pomocowych ma dosyć ograniczoną skuteczność, a jednym z powodów tego jest – moim zdaniem – że klienci tak naprawdę nie chcą dać sobie pomóc. Nie chcą się zmienić, a tylko wygodniej trzymać głowę ponad poziomem szamba, jakim jest ich życie.
Jest takie stare powiedzenie, że terapeuta może pomóc swojemu klientowi tylko wtedy, gdy klient tego chce. Jest szczególnie wyraźne w takim rodzaju pomagania, jakim jest filozofia. Nikogo nie przekona się do filozofii, jeśli tego nie chce. Gdy mówię o filozofii mam na myśli filozofię praktyczną, a nie akademickie rozważania. Zatem, jeśli ktoś pozna filozofię, która mu odpowiada, to będzie ją poznawał cały czas, po to by zniknąć, by dać odpocząć sobie i światu. I będzie to czynił z własnej, nieprzymuszonej woli, bez zachęty z zewnątrz i bez obciążania swoimi problemami kogokolwiek. Istotą życia filozoficznego jest bowiem branie odpowiedzialności za siebie.
C.G. Jung zrobił kiedyś ciekawą ankietę. Zapytał korespondentów do kogo by się udali, gdyby mieli trudności psychologiczne, do lekarza czy do kapłana? Odpowiedzi były zróżnicowane ze względu na wyznanie korespondenta. Nie interesują nas tu szczegółowe wyniki, ale to, że Jung otrzymał też odpowiedź od jednego Chińczyka: „Kiedy byłem młody, chodziłem do lekarza, teraz, kiedy jestem stary, udaję się do filozofa”.
Przypomina to nieco moją historię. W wieku dwudziestu, dwudziestu paru lat byłem na terapii indywidualnej i trzy razy na terapeutycznych wyjazdach grupowych. Czy mi to coś dało? Raczej nie, czasem było ciekawie, a czasem żałośnie. Od tamtych czasów już nigdy nie wpadłem na pomysł, by udać się do terapeuty. A teraz, gdy jestem stary, powinienem, idąc za przykładem owego Chińczyka, iść do filozofa. Ale cóż, sam nim jestem i codziennie udaję się sam do siebie na rozmowę i rozważania nad życiem.
