Strindberg z niepokojem oczekiwał czterdziestki, czasu „gdy wszystko przenika się wzrokiem na wskroś, jakby było ze szkła” (K. Jaspers, „Strindberg i van Gogh”, s. 51). Nie spotkałem trafniejszych i bardziej zwięzłych słów, które by tak adekwatnie oddawały ową zmianę, jaka dokonuje się w percepcji rzeczywistości w drugiej połowie życia. Problem w tym, że większość ludzi tej zmiany nie chce zauważyć, ucieka od niej, przerażona kruchością i niesubstancjalnością świata, jaki mogła by im objawić ta przemieniona percepcja. A przecież widzi się wtedy dosłownie na wskroś, już nie zaślepiają nas złudzenia, wszystko jest tak cenne, jak nieuchwytna gra świateł na powierzchni jeziora, albo jak tęcza, którą widzimy mrużąc oczy. Dostrzegamy marność wszystkiego w najlepszym, koheletowskim sensie i odkrywamy, że to właśnie jest rzeczywistość, że taki jest świat – kruchy i nierzeczywisty, przemijający szybciej niż błysk światła słonecznego na rzęsie. I dopiero wtedy go zaczynamy doceniać. Jeśli szukamy trwałości, stałości i pewności – oszukujemy siebie, lgnąc do złudzeń pierwszej połowy życia.
