O dzieciach i dorosłych

Bardzo często widząc zachowanie dorosłych wobec dzieci zastanawiam się: Co one im zrobiły? Dlaczego mam wrażenie, jakby dorośli i dzieci byli od siebie tak bardzo odlegli ? Nie jestem osamotniony w tym osądzie. Alison Gopnik w swej książce „Dziecko filozofem” pisze: „Dzieci i dorośli są odmiennymi reprezentantami gatunku Homo sapiens. Mają bardzo różne – choć równie złożone i potężne – umysły, mózg i formy świadomości, stworzone po to, aby spełnić odmienne funkcje ewolucyjne. Rozwój człowieka przypomina raczej swoistą metamorfozę, przekształcenie się poczwarki w motyla, aniżeli nieskomplikowany proces wzrostu – choć mogłoby się wydawać, że to raczej dzieci są żywymi, bezustannie ruchliwymi motylami, które z wiekiem zmieniają się w poczwarki kroczące wolno ścieżką dla dorosłych”. Dorośli nie widzą, że dziecko jest motylem. Podobnie jak świadomość zwierząt, tak i świadomość dzieci uznawana jest za niższą, gorszą. Dla każdego zwykłego rodzica dziecko to nieudana odmiana osoby dorosłej, traktowana protekcjonalnie, jak swego rodzaju osoba z zespołem Downa, która z czasem wyzdrowieje. Pisał o tym C.G. Jung: „Bo dorośli nie zwykli zbyt uważnie słuchać dzieci: w każdym wieku, we wszystkim co istotne, traktują je jako osobników niepoczytalnych, jeśli zaś chodzi o sprawy niezbyt ważne, przypisują im cechy doskonałych automatów”. Dzieci, ze swymi cudownie świeżymi pytaniami filozoficznymi, przypominają mi niewolników w platońskiej jaskini, której ściany zbudowane są z umysłów dorosłych. W swoich „Antypamiętnikach” Andre Malraux przytacza słowa pewnego księdza, który wysłuchiwał spowiedzi przez ponad pięćdziesiąt lat: „Przede wszystkim ludzie są znacznie bardziej nieszczęśliwi, niż się myśli.” To dosyć oczywista uwaga. Ale potem ksiądz dodaje: „Poza tym, w gruncie rzeczy, nie ma ludzi dorosłych.” Tak, nie ma ludzi w pełni dorosłych, czyli w mojej nomenklaturze – dojrzałych. Dojrzały człowiek to rzadkość, bo dorasta się własnym wysiłkiem, a dzieci, dzieci są wychowywane i wyrastają na dorosłych. Jedyną cnotą nas dorosłych wydaje się być wprost nieograniczona zdolność do akceptowania absurdów, które sami stworzyliśmy. Stworzyliśmy świat, z którego jesteśmy dumni i w którym cierpimy; powołujemy do istnienia nowych ludzi, by z niekłamaną radością uczynić z nich swe, coraz gorsze, kopie. Trafnie to ujął Ronald D. Laing: „Nim nowy człowiek osiągnie wiek piętnastu lat, jest już istotą całkowicie do nas podobną. Jest na wpół oszalałym stworzeniem, niemal już przywykłym do życia w obłąkanym świecie.” Tak zwani dorośli to dzieci o pomarszczonej skórze, o ambicjach rodem z piaskownicy i  o marzeniach wyciągniętych z kolorowych książeczek.