Sześć lat temu temu przeczytałem wspaniałą książkę Johna Gray’a „Czarna msza. Apokaliptyczna religia i śmierć utopii”. Spośród wielu zawartych w niej myśli chcę podkreślić jedną, która wydaje mi się najważniejsza: „Polityczne ideologie ostatnich dwustu lat były nośnikami mitu o zbawieniu w historii – najbardziej problematycznego daru, jaki chrześcijaństwo przyniosło ludzkości. Przemoc religijna żywiąca się tym mitem jest wrodzoną chorobą Zachodu.” (s. 301-302) Nie jest to myśl całkiem nowa, ale po lekturze książki Gray’a rozumiemy, że jeśli chrześcijaństwo chciało być lekarstwem na choroby ludzkości w czasach cesarstwa rzymskiego, to dziś – gdy minęło prawie 2000 lat i dawne choroby już zniknęły – cierpimy już tylko na jakże bolesne skutki uboczne, które to lekarstwo wywołało. Współczesna ludzkość, zamiast odkryć nowe, skuteczne lekarstwo, aplikuje sobie nieustannie i bezmyślnie stare, pogłębiając tylko objawy (wspaniale pokazuje to Gray, omawiając religijne źródła polityki Busha, czy ateizm, jako współczesną chrześcijańską herezję). Faszyzm, komunizm, liberalizm, neokonserwatyzm – to tylko postchrześcijańskie mutacje nieskutecznego, przeterminowanego już antidotum na nieuleczalne niedoskonałości ludzkiej natury. Dziś tezy tej książki są jeszcze bardziej aktualne. Aktualnie w Polsce mamy do czynienia z wzrastającą falą utopijnych ideologii obiecujących poprawę państwa i bytu narodu, a będących oczywiście w istocie rzeczy niczym innym jak pustymi, zrytualizowanymi i upolitycznionymi formami pseudochrześcijaństwa. To Polska specyfika, religijna mimikra – tu katolicyzm perfekcyjnie udaje, że ciągle ma coś wspólnego z chrześcijaństwem. Używając metafory ewangelicznej, mamy do czynienia ze starymi bukłakami, tyle że pustymi, a nowego wina brak.
