O sensie życia

Pomimo tak podniosłego tytułu dzisiejszy wpis będzie dotyczył kwestii zwykłej i konkretnej. Każdy, nawet ktoś kto nigdy nie zetknął się z filozofią, chce prowadzić życie, które będzie mu dawało satysfakcję, które przeżyje szczęśliwie, które będzie wedle jego systemu wartości życiem dobrym. Nie chcemy by nasze życie było tylko opowieścią snutą dla wzbudzenia zazdrości innych. Świat dostarcza nam mnóstwa bodźców, ale wiemy podskórnie, że jeśli nasze działania będą tylko reakcjami na te bodźce, to dorwą nas z czasem smutek i depresja. Chcemy żyć, czyli działać, być źródłem, z którego wytryska woda życia. Chcemy czuć, doświadczyć, przeżywać, zanurzyć się w nurcie życia i dać się mu porwać – choćby chwilami. Pragniemy tych chwil, gdy możemy sobie powiedzieć: „Czuję, że żyję”. Gdy w tak doświadczanej interakcji z realnym światem pojawia się w naszym ciele jakieś pobudzenie, mrowienie, zapał i ekscytacja – i to właśnie jest sens życia. Sens życia nie polega bowiem na przylgnięciu umysłem do jakieś religii czy ideologii, choćby najbardziej wyrafinowanej i osadzonej w wiekach tradycji. Sensu życia nie możemy ująć w słowach. Nic o nim nie mówi nauka. Sens życia to coś, czego doświadczamy w naszym ciele. W psychologii istnieje rozróżnienie na wiedzę deklaratywną i proceduralną. Pierwsza obejmuje to, co możemy intelektualnie zaprezentować, jak na przykład wiedza o dacie bitwy pod Grunwaldem. Druga to wiedza zawarta w naszym ciele, taka jak umiejętność jazdy na rowerze, czy pływanie. Sens życia jest bez wątpienia wiedzą proceduralną, a pojawia się wtedy, gdy nasze ciało jest tak w pełni obecne w jakieś sytuacji, że nasz umysł z ulgą odpuszcza sobie wszelkie pytania o sens życia.