Czyż może być coś, cokolwiek, choćby najmniejszego, acz jednak pożytecznego w depresji? Przecież to straszliwa dolegliwość psychiczna, która drąży i przenika naszą cywilizację, przypadłość, która jest przyczyną śmierci, samobójstw i cierpień milionów ludzi. Jak przewidują psychologowie niedługo stanie się głównym zagrożeniem psychicznym cywilizacji Zachodu. Depresja nie pozwala cieszyć się życiem, nie pozwala być twórczym, ba, nawet nie pozwala pracować regularnie osiem godzin dziennie, wybija z kieratu, w który bez grama refleksji większość ludzi zaprzęga się, by egzystować. Bez wątpienia depresja jest zła. A jednak dostrzegam coś pozytywnego w depresji i nucąc refren z piosenki kończącej „Żywota Briana” mogę krótko i zwięźle powiedzieć: człowiek w depresji przynajmniej nie jest idiotą. Bo jak pisze Kierkegaard: „Kiedy człowiek rozpacza o byle czym, rozpacza właściwie nad sobą i chciałby pozbyć się siebie”. A kto chce się pozbyć siebie, ten chce odrzucić ten najbardziej zbędny bagaż w swoim życiu, jakim jest jego ja. A to już jest duże osiągnięcie.
