O wielkich czasach

Mali ludzie uwielbiają żyć w wielkich czasach. Wyśmienity przykład takiej małości podaje Hermann Hesse w swoich zapiskach biograficznych. Pisze w nich, że czasie I wojny światowej spotkał w szpitalu dla rannych żołnierzy starą pannę, pełniącą tam obowiązki sanitariuszki. Kobieta ta opowiadała mu – na sali pełnej kalekich i cierpiących młodych mężczyzn – ze „wzruszającym entuzjazmem” o tym, jak bardzo jest „szczęśliwa i dumna, że dożyła tych wielkich czasów”. Potrzebowała wojny, by swą nudną, egoistyczną i gnuśną egzystencję uczynić czymś wartościowym i aktywnym. Tak, tym czego naprawdę potrzebuje mały człowiek to wojna, rewolucja, zniszczenie i zbiorowe cierpienie. Tylko to daje mu szansę, by swoje życie uczynić sensownym, gdyż nie jest zdolny do tworzenia, nie ma żadnych zainteresowań, nie znajduje w swym życiu nic, co wyrastałoby ponad jego skarłowaciałe „ja”, nic ponad parę wyświechtanych ideologicznych obrazków. Wielki czas jest dla niego wybawieniem, jest czasem który wynosi go wzwyż, a jego całkowicie wyzutą z sensu egzystencję wydaje się czynić czymś znaczącym. Jedynie zbiorowe szaleństwo destrukcji jest falą, na której zwykły człowiek może wznieść się wzwyż i osiągnąć coś, co jest żałosną, stadną namiastką wielkości.

Dodaj komentarz