Ostatnimi czasy do mych uszu dotarła wieść, że w pewnym kręgu zafunkcjonowało powiedzenie „czy zaraziłeś się pirógizmem?” To zapewne odnosi się do niektórych moich wpisów na blogu, racja, niezbyt wesołych, jak tu i w wielu innych miejscach, zwłaszcza gdy pisałem o kryzysie klimatycznym. Cóż, zawsze byłem przekonany, że jak czytam doniesienia naukowców, na przykład jak to, że roku 2019 znowuż wzrosły emisje CO2, to taka wiadomość nie jest zbyt wesoła. Fakt jest faktem, tylko jego konsekwencje są różnie oceniane. Moje oceny nie są wesołe i nie jestem w tym samotny. Ze swej strony mogę tylko powiedzieć, że od zawsze w moim życiu porządny pesymistyczny tekst, jakiegoś Schopenhauera czy innego Ciorana, podnosił mi nastrój. Słowem, im gorsze rzeczy czytałem, tym czułem się lepiej. Inni ludzie pewnie tak nie mają, muszą przyswajać motywujące ich teksty, takie kawałki dające nadzieję. Albo chociaż muszą coś robić, choćby to przypominało kadzenie umarłemu. Ja nigdy tak nie miałem.
Tu chciałbym przypomnieć pierwszą szlachetną prawdę buddyzmu, która szczególnie rezonuje z moim poglądem: „Świat jest cierpieniem”. Wedle Buddy uznanie tej prawdy jest początkiem drogi do zmiany. To podejście całkowicie pragmatyczne – jeśli chcesz coś zmienić, uznaj, że nie jest wesoło. Tak mocno i do głębi uznaj, że rzeczy mają się źle. Dopiero wtedy możesz ruszyć dalej. Płytki optymizm to chowanie głowy w piasek. Być może istnieje, nazwijmy to tak, głęboki optymizm, tak jak istnieje głęboka ekologia. Ale to już trudna sprawa, dla mądrzejszych ode mnie. W wymiarze społecznym wymaga ona bowiem wyjścia poza wartości hedoniczne, konstytuujące w całości naszą cywilizację. Nawet w kręgach ekologicznych są one cenione, bo jakże często pod płaszczykiem kontaktu z naturą czy tak zwanej dzikości szuka się tam tylko doznań zmysłowych. Czy człowiek jest zdolny do tego, by wyjść w tworzeniu swojego życia poza wartości hedoniczne? Moją odpowiedź czytelnik już może sobie wyobrazić.
