We wszystkich religiach występuje mit pierwotnego upadku, w którego wyniku istoty predystynowane do lepszego bytu stały się ludźmi. Mit ten wyraża podstawowe rozczarowanie z faktu bycia człowiekiem, z nędzy jego egzystencji. Można powiedzieć, że wraz z uświadomieniem sobie swej kondycji człowiek wyraził swoje głębokie niezadowolenie z niej. W dzisiejszym postmitycznym świecie mity upadku i odkupienia w dalszym ciągu tworzą naszą rzeczywistość psychiczną. Są tylko ubrane w szaty maskujące ich prawdziwy charakter. Takim mitem jest transhumanizm, będący – w tej perspektywie – pierwotną ideą ludzkości. Dzisiaj nie musimy już tak pompatycznie ogłaszać, że niewygoda naszej egzystencji jest wynikiem katastrof na skalę kosmiczną – możemy dziś z niepokojem zgłosić: „Houston, mamy problem”. A Houston nie zamieszkuje już dziś brodaty Jahwe, który tyle samo złego i dobrego uczynił swemu narodowi wybranemu. W Houston grupa ludzi pracuje nad rozwiązaniem problemu, choćby przypominał on kwadraturę koła. Skoro bogowie zawiedli (buddyzm jest tu szlachetnym wyjątkiem, nie angażując bogów w sprawę wyzwolenia) ludzie postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Czy jednak nie porywają się czyn godny barona Munchausena, który wyciągnął się sam z bagna, ciągnąc się za harcap – ba, wyciągnął też tak konia, którego miał pod sobą! Ale z drugiej strony – kto ma się tym zająć? Podobnie jak każdy nowy techniczny gadżet służył „wyjaśnieniu” tego, czym jest pamięć, tak każda ludzka aktywność miała posłużyć wyzwoleniu – religia, sztuka, filozofia, nauka, a nawet, o zgrozo, polityka! Słowem człowiek uświadamiając sobie swoją kondycję odkrył, że ma problem. I z zapałem zabrał się z jego rozwiązywanie.
Jaki jest zatem najnowszy pomysł na człowieka? No, nie taki nowy, ma już swe dzieje, jako pomysł filozoficzny ponad sto lat. Pomysł ten to prosta intuicja – skoro bycie człowiekiem jest problemem, to zostawmy ten problem za sobą. Przejdźmy do poza(trans)człowieka. Może ów transczłowiek nie będzie już wymyślał pseudoproblemów, a zajmie się tym, co najważniejsze – zapewnieniem sobie szczęśliwej egzystencji. Niezależnie jakbyśmy pojmowali szczęście, a każdy przecież pojmuje je inaczej, jest ono uniwersalnym pragnieniem. No, ale przecież mówimy o sprawie poważnej – o porzuceniu tożsamości gatunkowej, o zakończeniu historii człowieka. O wypisaniu się z gatunku ludzkiego, skażonego fundamentalną niedoskonałością zwaną byciem człowiekiem. Wszelako poważne mówienie o transhmanizmie grozi intelektualną patologią. Powaga tu jest niewskazana, bo zwykle prowadzi do bajek o nadczłowieku, nadętych i pustych. Istotną cechą człowieka jest humor. Nie chciałbym bo transczłowiek był pozbawiony poczucia humoru, wprost przeciwnie – chciałbym, aby Monthy Pythoni przy nim wydawali się nudni!
