Konfucjusz powiedział kiedyś: „Nieuchronne jest to, że w chwili, kiedy człowiek czuje się najszczęśliwszy, jednocześnie odczuwa smutek”. Tak, każda przyjemność jest słodko-gorzka. To nadaje smak naszemu życiu. Rzeczywistość to jedność przeciwieństw, którą nieustannie stara się rozbić nasz upraszczający wszystko logiczny umysł. Najwyraźniej widać ową jedność, czy też zbieżność przeciwieństw, w sferze uczuć. Uczucia nie są ambiwalentne, nie są sprzeczne. Są dynamiczną jednością przeciwieństw, tworząc taoistyczną jedność doświadczania. Ktoś kiedyś napisał, nie wiem kto: „Smutno mi bez Ciebie. Spośród wszystkich smutków ten jest najprzyjemniejszy”. Tak to właśnie czuję, gdy nie ma przy mnie tej, którą kocham. Jestem wtedy smutny, ale zarazem ten smutek jest moją radością. Bo wiem, że ona przyjdzie i smutek minie. Gdy będziemy razem, będę szczęśliwy, chociaż wiem, że niedługo odejdzie i znowu będę smutny. Ale powróci niedługo. Pielęgnuję więc mój smutek, jest on bowiem źródłem mojego szczęścia. Jedno wyrasta z drugiego, jedno jest warunkiem drugiego, łączą się ze sobą w nieustannym tańcu. Nierozdzielne jak bliźnięta jednojajowe, nigdy nie idą osobno. To właśnie nazywa się jednością przeciwieństw.
Archiwa miesięczne: Październik 2021
O prostej odpowiedzi
Większość ludzi ceni sobie proste odpowiedzi na trudne pytania. No, praktycznie wszyscy tego pragną. Zatem oto prosta odpowiedź na najtrudniejsze pytanie: O co chodzi w życiu? Odpowiedź jest, jak zapowiadałem, bardzo prosta: W życiu chodzi o to by dawać, a nie brać. To odpowiedź bardzo prosta i zarazem najtrudniejsza. Jak to mawiają, łatwo powiedzieć, trudno zrobić. Ale jeżeli nauczymy się dawać, choćby w minimalnym wymiarze, to efekt jest niesamowity. Uwalniamy się od podstawowego źródła naszego cierpienia, jakim jest egocentryzm i uzyskujemy poczucie sensu naszego życia, mamy siłę by je tworzyć i czerpać z niego radość, a co najważniejsze – osoby, które kochamy naprawdę czują naszą miłość. Nie wiem czego można pragnąć więcej. Pamiętać wszakże warto o równowadze – należy dawać, ale gdy ukochana osoba pragnie nam się odwzajemnić, pozwólmy sobie również przyjąć to, co chce nam od siebie podarować. Bo pozbawione egocentryzmu przyjęcie daru jest najwyższą formą dawania siebie.
O neotenii
Neotenia w znaczeniu jakie mnie tu interesuje to zachowywanie cech osobników młodocianych przez osobniki starsze. Przykładem gatunku u którego obserwujemy neotenię jest człowiek, którego osobniki dorosłe mają cechy charakterystyczne dla młodych małp człekokształtnych. Wiąże się to też ze znamiennym faktem – ze wszystkich ssaków człowiek ma najmniej rozwinięty mózg w momencie narodzin. Ten organ, z którego jesteśmy tak dumni, potrzebuje minimum półtora roku by osiągnąć jako taką umiejętność kontroli neurologicznej nad ciałem. A taki na przykład koń potrafi biegać już od pierwszego dnia życia. Rodzimy się w pewnym sensie za wcześnie, potrzebny byłby jeszcze co najmniej rok życia wewnątrzmacicznego, byśmy przychodzili na świat bardziej sprawni i panujący nad sobą. Niestety, pod koniec dziewięciu miesięcy ciąży głowa jest największym organem płodu i z powodów anatomicznych konieczny jest poród. Dlatego to trzy czwarte wzrostu naszego mózgu dokonuje się już poza macicą. Owocuje to największą spośród ssaków zdolnością do uczenia się i przystosowywania się do otoczenia. Znany prymatolog, Frans de Waal widzi zalety neotenii „w naszej niesłabnącej skłonności do zabawy, dociekliwości i kreatywności, a także w naszej bujnej wyobraźni seksualnej”.
Niestety ma ona też swoje ciemne strony. Mózg noworodka zawiera miliardy więcej połączeń neuronalnych niż to jest potrzebne do funkcjonowania organizmu. Jego mózg od pierwszych dni po narodzinach kształtuje proces zwany przycinaniem synaptycznym – te połączenia neuronalne, które są często używane ze względu na bodźce odbierane ze środowiska, przetrwają. Te, które są nieużywane zanikają. To jest powodem tego, że mózg każdego człowieka jest trochę inny, bo będący wynikiem jego indywidualnych doświadczeń. Pierwsze lata życia mózgu dziecka decydują zatem o jego strukturze i modelują późniejsze zachowania. Podam radykalne przykłady: jeśli dziecko pozbawimy możliwości rozmawiania, nie wykształci się u niego mowa; dziecko trzymane w ciemności od urodzenia nie będzie widzieć, bo nie wykształcą się odpowiednie ośrodki neurologiczne w jego mózgu. Nie sięgając do takich skrajności, co powiemy o dzieciach wychowywanych w ubogim środowisku emocjonalnym? Czy wręcz postawionych w sytuacji deprywacji emocjonalnej? Do ukształtowania się zdrowego mózgu konieczny jest związek dziecka z co najmniej jedną osobą, która dostępna, emocjonalnie obecna i spokojna. Tylko w takiej sytuacji może wysycić się podstawowa dla dziecka potrzeba przywiązania. Wynika ona z absolutnej bezradności i zależności dopiero co narodzonych ludzkich dzieci, jest więc owocem neotenii.
Potrzeba przywiązania może być podstawą najpiękniejszych relacji interpersonalnych w dorosłym życiu, gdy dążąc do jej spełnienia tworzymy głęboki związek z drugim człowiekiem. Jednak najczęściej jest przyczyną rozmaitych uwikłań emocjonalnych, toksycznych związków czy uzależnień wszelkiego rodzaju. Są one tylko nędznymi zamiennikami prawdziwej relacji. Dzieje się tak dlatego, że w najwcześniejszym dzieciństwie nie otrzymaliśmy wystarczająco dużo ciepła i uwagi, by nasz mózg ukształtował się we właściwy sposób. Mózg rodzica dosłownie programuje mózg dziecka, a jego emocje tworzą świat jego emocjonalnych przeżyć. Cóż zatem może przekazać dziecku rodzic cierpiący na brak miłości, zestresowany i pogrążony w nieszczęśliwszym związku?
O tułaczce
Drzewa rosną wedle tego jak wiatry wieją, a umysły ludzi kształtują się pod wpływem zbiorowej pamięci poprzednich pokoleń. Jest ona matrycą, w łonie której się rodzimy. Tworzą ją w dużej mierze traumatyczne wydarzenia z przeszłości. Dla całej ludzkości trauma trwa od 10.000 lat, od czasu gdy wpadliśmy na nieszczęsny pomysł, by się osiedlić, porzucając nomadyczny tryb życia na rzecz neolitycznej iluzji bezpieczeństwa. Życie w miastach, w zgrupowaniach ogromnych mas, nie jest zdrowe dla ludzkiego zwierzęcia. Jesteśmy bowiem wyjściowo tułaczami. Naszym losem jest wędrówka, nieustanna zmiana miejsca naszego życia. Jesteśmy w tym życiu tylko przechodniami, jednodniowymi jętkami, które nigdzie nie powinny zagrzewać miejsca. Spełniamy się w drodze i błądzeniu.
Niedawno zamieniłem parę słów ze starszym panem, który mi się przyznał, że mieszka w ogromnym dziesięciopiętrowym bloku od czasu jego powstania, czyli od 1970 roku. To tylko pół wieku, ale zarazem całe jego dorosłe życie. Jest w pełni zintegrowany z tym, jak funkcjonuje blok. Nawet rozpoznaje, na którym piętrze jest winda, rozpoznając to po jej dźwięku. Jego życie to idealne wgranie się w maszynowe schematy społeczeństwa. Winda kieruje jego życiem, bez niej nawet by nie wyszedł na zewnątrz. To najlepsza metafora kondycji współczesnego człowieka, który zdradził swoją duszę nomady i pędzi żywot mrówki w mrowisku. Większość ludzi jest tak dobrze dostosowanych do tego chorego społeczeństwa, że tworzą je w sposób tak naturalny jak oddychają. Stają się wyzutymi z tożsamości trybikami w maszynie, przyszpilonymi do jednego miejsca. A tymczasem „navigare necesse est, vivere non est necesse”.
O efekcie Pigmaliona
Na początku lat sześćdziesiątych psycholog Bob Rosenthal przeprowadził ciekawy eksperyment. Zbadał grupę uczniów testem IQ, potem wyrzucił wyniki do kosza i „wytypował” tych najbardziej zdolnych poprzez rzut monetą. Nauczycielom powiedział, którzy są najbardziej „inteligentni”, nic nie wspominając o „wynikach” samych dzieciom. Efekt był oczywisty – zadziała magia wysokich oczekiwań. Nauczyciele poświęcali grupie najbardziej „inteligentnych” uczniów najwięcej czasu i uwagi, co spowodowało, iż wyniki nauczania wzrosły znacząco. To właśnie efekt Pigmaliona. To jak nas ktoś postrzega zmienia nasze postrzeganie samych siebie i owocuje wyższymi osiągnięciami związanymi z poprawą samooceny. Przypomina to efekt placebo. Różni się tylko tym, że działa wtedy, gdy to inni mają o nas dobre zdanie, a nie my sami.
Mitologiczny Pigmalion zakochał się w posągu Galatei, który ożywiła bogini miłości Afrodyta. Ta mitologiczna opowieść oddaje najgłębszy sens miłości, która jest kształtującą, transformującą siłą zdolną zmienić wszystko w naszym życiu. Nie możemy miłości zdobyć od drugiej osoby przez żadne żądania, naciski czy błagania. To czysty dar. Po prostu ktoś musi się w nas zakochać, czyli spojrzeć na nas innymi oczami niż my sami spostrzegamy siebie i w pełni zaakceptować. Może to zrobić, bo nie jest uwikłany w historię naszego życia, nie zna naszych kompleksów, widzi nas nowymi i czystymi. A wtedy, przemienieni przez to spojrzenie, stajemy się tym, kim zawsze chcieliśmy być. Bo miłość to kształtujące spojrzenie. Pochodzi od kogoś innego, ale daje nam samych siebie.
Filozof George Berkeley mawiał, że istnieć to być postrzeganym. Osoba kochana istnieje, a istnieje bardziej, gdy obraz jaki ma o sobie – czasem bardzo negatywny, gdy ma poczucie niższej wartości – jest przemieniany przez obraz wytworzony przez osobę kochającą. A na tym przecież polega nasze istnienie jako ludzi, gdyż istniejemy naprawdę tylko wtedy gdy istniejmy bardziej. Aha, na koniec chciałem dodać, że działa to w obydwie strony. Bo kochanie kogoś to nieustanne staranie się by się zmienić samemu, by dorosnąć do jego wyobrażenia o nas.
