Genialną definicję śmierci podał Alan Watts: „Śmierć to koniec naszego systemu wspomnień”. Nic więcej, strumień tego czym byliśmy, strumień zwany pamięcią, kończy się. Ostatniej chwili już nie zapamiętamy, zresztą podobnie jak milionów chwil wcześniejszych. Rodzimy się nieświadomi, pełni sił życiowych, ale też w pełni zależni od innych. Od nich zależy całe nasze przyszłe życie. Potem żyjemy na wpół świadomi, uwikłani w najdziwniejsze relacje. I w końcu umieramy, i wtedy dopiero możemy w pełni przejawić swoją pełną tożsamość, spełnić to, kim jesteśmy. Śmierć to moment, gdy nasza ludzka godność osiąga swój szczyt. Niczym dojrzała gruszka spadamy z drzewa. Z jednej strony to koniec naszego dotychczasowego istnienia, przywiązanego do gałęzi bycia dojrzewającym owocem. Z drugiej strony to właśnie odpadnięcie jest esencją bycia owocem, bo w ten sposób zapładniamy przyszłe życie. Tak o tym pisał Leśmian w wierszu „Pragnienie”:
„I chciałbym przez przygodny wśród gałęzi przezior
Patrzeć, pieszcząc, w noc – w gwiazdy i w błyskania jezior
I za boga brać wszelkie lśniwo u błękitu,
I na piersi dziewczęcej doczekać świtu,
A słońce witać krzykiem i wrzaskiem i wyciem,
Żyć na oślep, nie wiedząc, że to zwie się życiem –
I pewnej nocy przez sen zaśmiać się w twarz niebu
I nie znając pokuty, modlitw ni pogrzebu,
Jak owoc, co się paszczy żarłocznej spodziewa,
Z łoskotem i łomotem w mrok śmierci spaść z drzewa!”
