Ten wpis jest tylko jednym długim cytatem. Nawet nie będę go szerzej komentował, przypomnę tylko, że tekst powstał ponad 150 lat temu. Zamieściłem go już na blogu prawie dwa lata temu. Od paru dni jest znowu aktualny. Tym razem w kontekście obłędu Putina. Pod koniec Zbrodni i kary czytamy o śnie Raskolnikowa, przebywającego wówczas na katordze. Oto ten sen: „Już będąc rekonwalescentem, przypomniał sobie swoje sny, gdy jeszcze leżał w gorączce i w malignie. Roiło mu się w chorobie, jakoby cały świat skazany został na pastwę jakiejś strasznej i niesłychanej morowej zarazy, idącej z głębi Azji na Europę. Wszyscy musieli zginąć oprócz niektórych, bardzo niewielu wybranych. Zjawiły się jakieś nowe bakterie, żyjątka były duchami, obdarzonymi rozumem i wolą. Ludzie, których się uczepiły dostawali zaraz obłąkania. Lecz nigdy, nigdy ludzie nie mieli się za tak rozumnych i stanowczych, jak ci właśnie zarażeni. Nigdy nie uważali za bardziej kategoryczne i słuszne swoich wyroków, swoich wywodów naukowych, swoich moralnych przekonań i poglądów. Całe osady, całe miasta i narody zarażały się i wariowały. Wszyscy byli niespokojni i nie rozumieli jeden drugiego, każdy myślał że w nim jednym zawarta jest prawda, i męczył się, patrząc na innych, bił się w piersi, płakał i załamywał ręce. Nie wiedzieli kogo i jak sądzić, nie mogli się zgodzić co uważać za złe, a co za dobre. Nie wiedzieli kogo oskarżać, a kogo usprawiedliwiać. Ludzie zabijali jeden drugiego w jakiejś bezmyślnej złości. Zbierali się jeden przeciwko drugiemu całymi armiami, lecz armie już w marszu, zaczynały nagle same siebie gnębić, szeregi pierzchały, rycerze rzucili się jeden na drugiego, kłuli się i zarzynali gryźli i pożerali jeden drugiego. W miastach przez cały dzień uderzano na trwogę: wzywano wszystkich, lecz kto i po co wzywał, nikt tego nie wiedział, a wszyscy byli w trwodze. Opuszczano najpospolitsze rzemiosła, każdy bowiem ofiarowywał swoje myśli, swoje poprawki i zgodzić się nie mogli; rolnictwo stanęło. Gdzieniegdzie ludzie zbiegali się w kupki, umawiali się o coś, przysięgali, że się nie rozstaną, ale zaraz zaczynali coś zupełnie innego, aniżeli zamierzali przed chwilą, zaczynali oskarżać siebie nawzajem, bili się i zarzynali. Zaczęły się pożary, zaczął się głód. Wszyscy i wszystko ginęło. Zaraza wzrastała i rozszerzała się coraz dalej i dalej. Uratować się w całym świecie mogło bardzo niewielu, a tymi byli czyści i wybrani, posłannicy nowego rodzaju ludzi i nowego życia, lecz nikt nie słyszał ich ani głosu.”
Archiwa miesięczne: Luty 2022
O skromniemózgowych
Bywało, do czego się przyznaję ze skruchą, że zdarzało mi się użyć wobec niektórych ludzi określenia, które oznaczało w grece „człowieka prywatnego”. To było wysoce niesprawiedliwe. Bo należy przyznać, że praktycznie wszyscy ludzie, włącznie ze mną, zajmują się przede wszystkim swoimi sprawami prywatnymi. Nie wychodzą poza ograniczony krąg swoich przekonań, pragnień i lęków. W kręgu tym zamykają ich emocje, ugruntowane na przekonaniach – no i wtedy, gdy biorą one górę, okazujemy się skromniemózgowymi. W technicznym języku psychologii oznacza to, że jesteśmy wtedy nieświadomi. Nieustanie czegoś pragniemy, coś odrzucamy, jesteśmy zazdrośni albo pyszni. Nie widzimy racji innych, tylko swoje własne. A to oznacza właśnie skrajną nieświadomość. Zawsze gdy jesteśmy przekonani, że mamy rację, jesteśmy właśnie nieświadomi. Zawsze gdy ogarnia nas jakaś emocja (obojętne czy pozytywna, czy negatywna) wobec innej osoby – jesteśmy nieświadomi. Dlatego jesteśmy skromniemózgowymi, nie wystawiającymi nosa poza tunel naszego ego. Jak kiedyś powiedział Michał Heller: „Pytany o inteligentne życie pozaziemskie odpowiadam, że nie jestem pewien, czy życie inteligentne istnieje nawet na Ziemi”. Według mnie istnieje – ale skromniemózgowe właśnie. Na tyle, na ile nas stać. I przyznanie się do tego może być dla nas, skromniemózgowych, największym osiągnięciem.
O ukochanej
Ibn Arabiemu, najwybitniejszemu filozofowi i mistykowi sufickiemu, przypisuje się opowieść o mężczyźnie, który zapukał kiedyś do drzwi swej ukochanej. Zapytała: „Kto tam?”, a na to on odparł: „To ja!” Nie wpuściła go. Po paru latach zapukał ponownie. Ukochana zapytała: „Kto tam?” Odparł wtedy: „To Ty!” I drzwi się otwarły…
Myślę, że komentowanie tych słów jest niepotrzebne. Nikt bowiem prościej i zwięźlej nie oddał istoty miłości, nikt lepiej nie opisał tego, jak otworzyć drzwi do bycia razem. Ibn Arabi miał oczywiście na myśli relację między duszą człowieka a Bogiem, ale czyż to nie w misterium miłości między kobietą a mężczyzną zawiera się cała mistyka?
O cierpieniu
Cierpienie nie uszlachetnia. Jest wprost odwrotnie, to człowiek szlachetny może je uczynić szlachetnym. A właściwie może stać się co najwyżej „godnym swojego cierpienia”, jak to ujął Dostojewski, i stanąć na wysokości zadania, by przyjąć przypadłe mu cierpienie. Wysiłkiem swojego ducha może nawet uczynić owo cierpienie sensownym, cokolwiek by to nie znaczyło. Wystarczające jest już powiedzenie mu „tak”, akceptowanie cierpienia, gdy jest ono nie do uniknięcia.
Zwykle jednak cierpienie czyni człowieka egoistycznym i narcystycznym. To ja cierpię. I stawiam sobie pytanie: Dlaczego ja? Cierpienia różnych ludzi są nieporównywalne, ale zapominamy o tym, gdy to ja cierpię, bo wtedy najważniejsze jest moje cierpienie. To jak „wielkie” jest moje cierpienie zależy tylko ode mnie. Ból czyni mnie nadwrażliwym, w skrajnym przypadku uważam nawet, że inni ludzie powinni a priori wiedzieć, jak bardzo cierpię, jeśli nawet im tego nie powiem. Taka postawa to nic innego, jak sposób na odrzucenie cierpienia – chcę je wykluczyć ze swego życia, bo to moje ja jest w nim najważniejsze. Pozornie je gloryfikuję, ale w istocie – odrzucam.
Mistrz Eckhart, wielki średniowieczny mistyk, napisał kiedyś, że cierpienie jest najszybszym koniem doprowadzającym nas do Boga. Tak w swoim chrześcijańskim języku sformułował myśl o tym, że szlachetny człowiek wykorzystuje cierpienie jako wehikuł wyprowadzający go poza jego „ja”. Zresztą, jak dobrze wiemy, cierpienie zwykle czyni to nie pytając nas o pozwolenie, przystępuje do nas i robi swoje. A my możemy co najwyżej zdobyć się na szlachetną odpowiedź, unikając cierpiętnictwa ani nie winiąc innych.
