Zauważyłem, że ilekroć ktoś mi opisuje jakąś osobę, którą dobrze znał nawet przez lata, to z jego słów wyłania się obraz tej osoby nader nieadekwatny. A jest on takim dlatego, że gdy uda mi się kiedyś poznać ową osobę, to nie rozpoznaję w niej opisywanego mi osobnika. Zawsze, absolutnie zawsze, filtrujemy każdą znaną nam osobowość, przez filtr własnej osobowości. Wycinamy, przykrawamy, modyfikujemy, zmieniamy – i obraz jaki opisujemy bardziej oddaje nasze reakcje, marzenia, idiosynkrazje, urazy itd. niż to, kim ta osoba była. W złudnym pragnieniu adekwatności opisu dopytuję nieraz dalej, wiem jednak, że to czcze pragnienie. Że zawsze będę obcował tylko z wykreowanym obrazem, wytworzonym przez słowa.
Czy jednak należy się temu dziwić? Nie. Nawet przecież będąc z kimś blisko obcujemy tylko z obrazem, być może tylko trochę bardziej adekwatnym, bo wzbogaconym o wspólne przeżycia; z obrazem wyposażonym w niejaką głębię, którą dają emocje. Zawszeć to jednak obraz. I widać to najdoskonalej wtedy, gdy się rozstajemy. Nagle złudzenie obcowania pryska. Sami wtedy nie możemy opisać, z kim byliśmy. Nie poznajemy też siebie, tamtych. Coś się wytworzyło i coś zniknęło. Nie byłem to ja, nie była to ona. Reakcja chemiczna się skończyła, nie powstała żadna nowa substancja. I to też jest nieopisywalne.

Całe szczęście, że pisarze i poeci mojej młodości o tym jeszcze nie wiedzieli. 🙂
PolubieniePolubienie
To niemożebność owa ich pociągała. Podobnie mistycy – ciągle piszą o tym, czego powiedzieć nie sposób.
PolubieniePolubione przez 1 osoba