Zazdrość, podobnie jak miłość, ma tysiąc imion. Z tych wszystkich powiem tu o jednym. W zazdrości przejawia się najgorsza cecha człowieczeństwa – pragnienie tego, by ktoś inny był tylko taki, jakim my chcemy go widzieć; zazdrość to pragnienie by odebrać mu całkowicie jego indywidualność. Opowiem to ze swojego, męskiego punktu widzenia. Każde ukłucie zazdrości to nic innego jak uświadomienie sobie tego, że ona nie okazała się taka, jak myślałem; to niezgoda na to, że odbiega od mojego wyobrażenia o niej. Tym samym neguję jej osobowość, jej pragnienia i wszystkie zachowania, które wypływają z tego, kim ona jest. Zazdrość to swego rodzaju dysonans poznawczy, gdy nagle okazuje się, że kobieta, którą kocham jest inna niż obraz jaki sobie o niej wytworzyłem. Obraz może i jest piękny, ale ona jest inna i wynikająca stąd dysproporcja objawia się właśnie jako zazdrość. Nic zatem dziwnego, że zazdrość to zwykle śmierć związku.
Tak rozumiana zazdrość wypływa oczywiście z fundamentalnej naiwności, którą żywimy wchodząc w związek. Psychologia nazywa to uczenie projekcją, czyli widzeniem w kochanej osobie tylko naszych pragnień. A ponieważ życie jest procesem obdzierania nas z naiwnych wyobrażeń, to zazdrość mu nieustannie towarzyszy. I ma swoich dwóch towarzyszy, łagodniejszych braci zazdrości – rozczarowanie i przykrość. Rozczarowanie, że ona jest inna niż myślałem. I przykrość, że ona tak mogła postąpić. I tak się toczy ten światek.
