Archiwa miesięczne: Listopad 2022

O potrzebie szaleństwa

Wprawdzie filozofowie zapewniają, że tylko panowanie nad afektami daje nam wolność, ale nie zawsze wypada słuchać ich mądrych rad. Czasem jest potrzebna odrobina szaleństwa. Stanowi ona bowiem antidotum na dwie podstawowe bolączki naszej egzystencji, które nie są uleczalne za pomocą racjonalnych maksym. Rozum jest bardzo ważny, ale nie jest jedyną opoką naszej egzystencji. Potrzeba jeszcze szaleństwa.

Pierwsza bolączka to rutyna, jednostajność i nuda, które są nieodłączne od naszego życia. Świat to system nawyków, które, jako instynkty, podtrzymują jego istnienie, ale jako przyzwyczajenia są jego grobem. Z czasem prawie wszyscy ludzie stają się swoimi karykaturami, bezwiednymi automatami prowadzącymi życie wedle martwych reguł. A wtedy w pewnym momencie trzeba sobie powiedzieć: „Dosyć!” Jeśli to zrobimy, wyrwiemy się spod władzy zastałego rozsądku, a strumień naszego życia popłynie znowu przed siebie, drogami, których nie mogliśmy przewidzieć. I wtedy zakrzykniemy: „Ja żyję!”

Druga bolączka to zranienia emocjonalne i towarzyszący im psychiczny ból, pojawiający się wtedy, gdy życie pokaże nam swoją ciemną stronę. Wtedy też trzeba sobie powiedzieć „Dosyć!” i pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa. Odmieni ono wtedy bieg naszych afektów, odwróci ich powodujący ból przepływ i da nam poczucie, że warto żyć! Wiem, że to brzmi dosyć ogólnikowo, ale kto tego próbował – w pierwszym albo drugim przypadku – ten wie, o czym mówię. Wbrew stoikom, a w zgodzie z taoistami, zanurzenie się w rwącym strumieniu życia daje orzeźwiające efekty.

Jak uspokoić małpi umysł

Stara hinduska parabola przyrównuje nasz umysł do małpy, która skacze z gałęzi na gałąź. Obraz ten doskonale oddaje funkcjonowanie naszego umysłu, co chwila zwracającego uwagę na inny bodziec. Jest to zrozumiałe z ewolucyjnego punktu widzenia – zwracanie uwagi na dominujący bodziec w otoczeniu mogło uchronić przed atakiem drapieżnika lub innym niebezpieczeństwem. Jednak umysł współczesnego człowieka, żyjącego obecnie w miarę bezpiecznym środowisku, nie musi już działać w ten sposób. Wprost przeciwnie, małpi umysł staje się dlań źródłem rozproszenia. Niestety, nieustanne dystrakcje, w które obfituje to bezpieczne w miarę środowisko, są przyczyną braku skupienia i uważności, a co za tym idzie fragmentaryzacji i nieubłaganej zmienności życia. A doświadczanie zmiany jest tym, co buddyzm nazywa cierpieniem.

Jak temu przeciwdziałać? Wykorzystując możliwość kierowania uwagą. Ta zdolność jest czymś, co możemy wypracować. Wystarczy zawsze wtedy, gdy jakiś bodziec – na przykład wizualny – przyciągnie naszą uwagę, zapytać siebie: „Kto patrzy?” Gdy usłyszymy jakiś dźwięk pytamy: „Kto słyszy?” Gdy jakaś myśl zaprzątnie naszą uwagę pytamy: „Kto myśli?”. Tylko i aż tyle, nieustanne zapytywanie o podmiot doznawania. Powtarzanie tej praktyki daje niesamowite skutki. Nagle zauważamy, że nasza małpa się uspokaja, siedzi na jednej gałęzi i patrzy. Już nie skacze od bodźca do bodźca, ale staje się uważnym obserwatorem zjawisk. Wprowadza to do naszego życia spokój i jeśli nawet nie wyzwalamy się z cierpienia, staje się ono mniej dojmujące. Obserwujemy zmiany i akceptujemy je, jak obłoki płynące po niebie.

I, co najważniejsze – nigdy się nie dowiemy czym jest ów „kto”. To nie jest celem tej praktyki. Filozofia jest nieustannym zapytywaniem, a nie tworzeniem gładkich odpowiedzi. Wystarczy pytać. Nic więcej.

O chrześcijaństwie i spermie

Richard Rohr w swej książce „W poszukiwaniu Graala” przytacza historię młodego filipińskiego franciszkanina (sam Rohr też jest franciszkaninem), który po raz pierwszy w życiu doświadczywszy wytrysku poczuł, że to jest jego chwila chwały i moment przełomowy w jego życiu. „Wbiegłem na boisko – mówi ów młody franciszkanin – z ręką pełną spermy, a wokół mnie zebrali się koledzy. Mam nasienie, mam nasienie – wołałem do nich. Wszyscy patrzyli na mnie z podziwem, bo znaczyło to, że jestem już mężczyzną. I wtedy podszedł mnie stary franciszkanin i zapytał: Co trzymasz w ręce? Odpowiedziałem, że moje pierwsze nasienie. Idź i umyj ręce i nie waż się teraz wracać – powiedział”. Zawiedziony młodzieniec pyta: „Dlaczego nasienie, które Bóg umieszcza w naszym ciele miałoby być czymś, czego należy się wstydzić?”

To pytanie młodego franciszkanina to podstawowe pytanie skierowane do chrześcijaństwa. Pomimo swej tezy o inkarnacji boga w ciało jest ono kompletnie bezradne wobec spraw ciała. Można powiedzieć, że chrześcijaństwo odniosło totalną porażkę, jeśli chodzi o cielesność i męskość. Wprawdzie symboliczny areopag chrześcijaństwa stanowią bóstwa męskie, ale przez to mężczyźni wcale nie mają lepiej. Są co najwyżej patologicznymi beneficjentami patriarchatu. Żadnej radości z pierwszego wytrysku, tylko nędzne, wtórne przekonanie o własnej wyższości kosztem kobiet, dzieci i świata.

Takich historii jak powyżej można usłyszeć wiele. Mnie kiedyś pewien młody mężczyzna powiedział, że gdy miał pierwszy wtrysk pod prysznicem, to oprócz oczywistej przyjemności poczuł się także winny, bo mógł przecież owego nasienia użyć do zapłodnienia jakieś kobiety. To wspaniały przykład podświadomej transmisji poczucia winy, tak charakterystycznej dla chrześcijaństwa. Rodzina tego młodego mężczyzny nie należała do zbyt pobożnych, ale jego matka była sierotą, wychowaną przez zakonnice. Porównajmy jego poczucie winy z radosnym przeżyciem młodego Filipińczyka.

Radość kontra poczucie winy – oto chrześcijaństwo. Niestety, ta esencjonalnie patriarchalna mitologia nie przysłużyła się mężczyznom, budowała czasami tylko dobry pijar dla ich najgorszych przywar. Mężczyźni padają bowiem ofiarą tego, co tak lubią – hierarchii. W oparciu o nią budują instytucje religijne i wszelkie inne struktury. A instytucja wypacza doświadczenie indywidualne, którego podstawą jest doświadczenie ciała. Hierarchia i nieodłącznie z nią powiązana rywalizacja jako tako funkcjonują w stadzie szympansów, ale w społeczeństwach ludzkich są tylko źródłem zła strukturalnego.

O męskości

Nie jest możliwe cokolwiek powiedzieć o psychice i duchowości mężczyzn bez odniesienia się do tego, że świat, w którym żyjemy, jest światem patriarchalnym. Patriarchat to formacja kulturowa, która z psychologicznego punktu widzenia jest zbiorową kompensacją męskiej niemocy, polegającej w dużej mierze na uzależnieniu od matki. Przeciętny mężczyzna zatem to osobnik, który nigdy nie uwolnił się od wpływu swojej matki. Tak więc w patriarchacie, wbrew powszechnej opinii, to mężczyźni są zależną płcią, bo są poddani władaniu wewnętrznej, niezintegrowanej kobiecości. Ich życie jest wieczną ucieczką przed kobiecością albo nieudanymi próbami jej kontrolowania. Rodzi to z jednej strony całkowitą niemożność do budowania zdrowych relacji z kobietami, a z drugiej – przemoc wobec kobiet. Mężczyzna albo chce być posłusznym synem kobiety, widząc w niej swoją matkę, albo walczy z kobietą, deprecjonując ją i jej uwłaczając.

Odpowiednio, największe pragnienie mężczyzny i zarazem jego największy lęk to powrót do łona. Tylko gdy przezwycięży ową regresywną tęsknotę i wtórną wobec niej agresję, może stać się samodzielnym człowiekiem. Tylko wtedy będzie mógł naprawdę ukochać życie, zamiast być symbiotycznie od niego uzależnionym albo je niszczyć. Dopiero wtedy będzie mógł wyjść poza zabójczy dualizm – niszczyć siebie albo niszczyć innych. Dawniej w owym przezwyciężeniu pomagały inicjacje, dostarczające młodym mężczyznom archetypowych wzorców męskości i dzięki intensywnym przeżyciom emocjonalnym uwalniające ich ze świata matek. Dzięki inicjacji mężczyzna odkrywał obszar bytu dostępny tylko dla niego, stawał się bytem teoretycznym, kulturowym konstruktem realizującym ideały danej kultury. W ten sposób uzupełniał zjednoczoną z naturą sferę kobiecości, urzeczywistniając taoistyczny ideał in-jang.

Jednak współczesny mężczyzna to pozbawiony ojca chory człowiek patriarchatu. Stworzył ze swych zranień świat, w którym, jak pisze Joseph Campbell: „Życie podporządkowane jest przemocy, zamiast miłości, indoktrynacji zamiast edukacji, władzy zamiast doświadczeniu”. Nic dziwnego, że w tym świecie cierpi wszystko – kobiety, mężczyźni, zwierzęta, cała planeta. To świat ponurych, dogmatycznych, sztywnych ojców, niszczących życie swoich synów i córek, zadających wszystkiemu ból. A ze ślepego bólu nie może powstać nic innego jak ból. To świat opętany władzą, wyrastającą ze wszechobecnego strachu mężczyzn przed kompletnym brakiem znaczenia, odrzuceniem przez kobiety i zranieniem przez innych mężczyzn. Patriarchat jest zabójczy nie tylko dla kobiet, ale też dla mężczyzn, i dla całego świata, któremu obecnie grozi zagłada klimatyczna, ekonomiczna, wojenna. Przygniótł samych mężczyzn, którzy mimowiednie stworzyli rzeczywistość całkowicie wypraną z symbolicznych znaczeń, w której ich zranienia są tylko dosłowne i nie niosą nic poza cierpieniem dla nich samych i innych ludzi.

Coraz więcej kobiet jest świadomych tego, że troska o duszę jest najważniejsza w życiu. Mężczyźni nawet nie są świadomi tego, że utracili duszę, czyli zdolność do odczuwania i wchodzenia w głębokie relacje. W relacjach z kobietami liczy się dla nich tylko seks, a w relacjach z innymi mężczyznami rywalizacja. I nawet nie wolno im mówić o uczuciach, bo „chłopaki nie płaczą”. Owo kulturowe wyparcie skutkuje agresją, depresją, pracoholizmem i uzależnieniami. Nie mogą być autentyczni, nikt ich tego nie nauczył, nie pokazał jak dbać o siebie, a świat każe im tylko pracować, konkurować i cierpieć. Kultura patriarchatu jest zabójcza dla samych mężczyzn, którzy mają podobno być jej beneficjentami. Niestety, koszty przekraczają zyski, mężczyźni tracą zdrowie fizyczne i psychiczne, w zamian uzyskując pozorne korzyści w postaci dopieszczenia najbardziej żałosnego aspektu męskiej osobowości – ego.

Efektem tej kulturowej patologii jest między innymi to, że, mężczyźni opanowali do perfekcji sztukę udawania, są idealnymi pozerami, udającymi wszystko, co tylko się da. Niestety, na tę sztukę nabierają się kobiety, błądzące szlakami własnych kompleksów. Jak mi żałośnie powiedziała jedna z nich: „Zakochałam się w jego personie!”. I tak toczy się ten światek. A tymczasem potrzeba by mężczyźni wykroczyli poza dualizm wyznaczony z jednej strony przez autystycznego Clinta Eastwooda, a z drugiej przez długowłosego chłopaczka z warsztatów New Age. I dopiero wtedy będą mieli coś do zaoferowania światu.