O esencji miłości

Pisałem już o zakochaniu. Jest ono prostym odzwierciedleniem, wzajemną projekcją. Miłość jest niewyobrażalnie trudniejszym tematem, spróbuję jednak coś o niej powiedzieć. Jeśli podejmując to zdanie polegnę, proszę mi wybaczyć. Jednak spróbuję. Istota miłości polega na tym, że przyjmujemy, akceptujemy drugiego człowieka. Należy jednak dokładniej powiedzieć, na czym to przyjęcie polega. Przyjmujemy kochanego przez stworzenie mu w naszym wnętrzu przestrzeni, do której on może wejść, zagościć się w niej i rozwinąć; a być może także zakwitnąć i przynieść owoc. I teraz to, co najważniejsze – taka miłość tworzy się przez akt ustąpienia, cofnięcia się w siebie i dania miejsca ukochanej. Jak matka czyni w swym ciele miejsce dla dziecka, tak osoba kochająca tworzy w sobie miejsce, w którym przyjmuje ukochaną. Jakaś część matki umiera i zmartwychwstaje w dziecku. Podobnie dzieje się w miłości do partnerki czy partnera. Miłość to nie wyjście ze swoimi pragnieniami do drugiej osoby, to ruch wprost przeciwny; to zapewnienie wolności, wewnętrzne przyzwolenie na to, by osoba kochana urzeczywistniała siebie w naszym związku. Bowiem miłość to pozwolenie na to, by kochana osoba powróciła do siebie, poznała siebie. Pomimo wszelkich podziałów i różnic.

Jak przebiega dynamika miłości? Jak rozgrywa ona ową wydawałoby się nierozwiązywalną kwestię oddzielenia i samoistności kochających się osób? Opowiem pewną historię. Powiedziane jest, że czas i przestrzeń są przyczyną cierpień, a wielość jest przyczyną sporów. Chasyd mówi: na świecie jest mało miejsca, bo jeden chce wejść na miejsce drugiego. Biorę zatem jabłko, tak piękne, że aż przykro zjeść je samemu. Podaję je mej ukochanej, piękne i dar. Jej oczy się śmieją, a ręce ukochanej d z i e l ą otrzymany dar – dla m n i e i dla n i e j. Podaje mi swoją c z ę ś ć, sięgając dłonią poprzez c z a s i p r z e s t r z e ń ku mnie. Rozkoszujemy się smakiem o b o k siebie. Tak niewiele potrzeba by dzięki wielości odkryć jedność.

A skoro jesteśmy przy chasydyzmie to pójdźmy dalej i nieco dawniej. W kabale Izaaka Lurii centralne miejsce zajmuje pojęcie cimcum, które należy rozumieć jako wycofywanie się Boga z jakiegoś miejsca, po to by świat mógł powstać. Świat mógł zostać stworzony tylko dlatego, że Bóg się w pewnym sensie skurczył, odszedł do własnego wnętrza. I to jest najdoskonalsza metafora miłości. Bóg kocha swoje stworzenie, a by mogło ono w ogóle zaistnieć i rozkwitnąć, daje mu miejsce w sobie ku temu. W ten sposób chroni stworzenie przed rozpłynięciem się w nim. Bóg jest w tym ujęciu matką, która daje miejsce swemu dziecku. Podobnie kochający daje miejsce kochanej, by była sobą, by realizowała swe najistotniejsze pragnienia. Kochający woła do kochanej: „Stań się sobą!” Bo miłość jest aktem stworzenia, a akt stworzenia jest aktem ofiary. Dzisiaj psychologowie mówią o dawaniu przestrzeni, ale chcę pokazać, że metafora przestrzeni to o wiele głębsza i starsza idea, sięgająca swoimi korzeniami archetypowego podłoża naszej psychiki. Bo miłość to coś większego niż tylko ty i ja.

To czyni miłość tak trudną. Mężczyźni zwykle się szybciej zakochują, ale miłość jest dla nich wyzwaniem, wyzwaniem dla ich ego. A że współcześnie są bardzo niepewni i krusi, kochać nie potrafią, otorbiają się w sobie. Zwykle rozumieją miłość jako branie – i giną od tego. Kobiety, potencjalne matki, kochają ustępując i dając siebie. Mężczyzna jest dla nich niczym dziecko (z czego mężczyźni tak często korzystają!), dają mu miejsce w sobie, a czasem nawet dają całą siebie, zapominając o sobie i swoich potrzebach („bo faceci tak mają” ). Zwykle rozumieją miłość jako dawanie – i giną od tego. Obydwie postawy niszczą każdy zalążek miłości. Bo miłość to zespolenie dwu pierwiastków, opisywanych w taoizmie jako yin-yang, to pełen radosnej dynamiki taniec dawania i brania, tworzący nową jakość, jaką jest my.

Dodaj komentarz