O samoświadomości

Samoświadomość wyraża się z sformułowaniu: „Wiem, że wiem”, albo jeszcze dokładniej: „Jestem świadomy tego, co jest treścią mojej świadomości”. Otóż okazuje się, że przez około 30-50% czasu naszego życia na jawie nie jesteśmy samoświadomi (tak pokazują różne badania, jest to więc średnia, moim zdaniem zbyt optymistyczna, bo o wiele więcej czasu spędzamy na autopilocie). Jesteśmy rozproszeni, nasz umysł wędruje, dokonujemy wielu rzeczy i rozmawiamy z ludźmi – ale nie jesteśmy samoświadomi. Nieustannie odklejamy się od teraźniejszości, pogrążając się w myślach, wspomnieniach, nagłych nastrojach. Śnimy na jawie i to przez połowę lub więcej swojego życia. Wskazuje to, jak trudny jest do uzyskania – i utrzymania – stan samoświadomości.

Jest takie piękne polskie słowo, którego zawsze używam mówiąc o samoświadomości. To słowo przytomność, które nie ma dla mnie sensu potocznego („stracił przytomność”), ale wywodzę go ze skojarzenia „być przy”. Jestem w pełni „przy czymś”, gdy jestem samoświadomy i w pełnym kontakcie z teraźniejszością. Ten stan pełnej przytomności pokazuje opowieść z kręgu buddyzmu zen. Otóż pewien mistrz zen swoich uczniów, którzy wchodzili do jego pokoju na indywidualne spotkanie mające sprawdzić ich stopień urzeczywistnienia, zwane dokusan, pytał zawsze na początku o to, gdzie zostawili swoje sandały przed wejściem – po lewej czy po prawej stronie drzwi. Jeśli jakiś uczeń nie umiał odpowiedzieć, był odsyłany z kwitkiem. Pełna przytomność, samoświadomość związana jest bowiem mocno z pamięcią, jak to dziś mawiają psychologowie, pamięcią roboczą.

Pamięć robocza (inaczej nazywana operacyjną) odpowiada za jednoczesne przechowywanie i przetwarzanie informacji. Pamięć tę można porównać do pamięci komputera. Podobnie jak w naszych komputerach mała pojemność pamięci operacyjnej sprawia, że sprzęt działa powoli, a niektórych programów wręcz nie może uruchomić, tak samo dzieje się w naszym wędrującym zwykle umyśle. Trenowanie przytomności jest zatem niczym innym jak nieustannym rozbudowywaniem pamięci operacyjnej naszego wewnętrznego komputera. Bo umysł uwielbia się zajmować sobą, ciągle ruminować i marzyć, i dopiero samoświadomym, medytacyjnym wysiłkiem trzeba go sprowadzać do rzeczywistości, dokleić do teraźniejszości.

Tylko w momentach samoświadomości jesteśmy w pełni ludźmi, bo wtedy jesteśmy wolni. Samoświadomość daje nam możliwość działania bez szkody dla innych, bo tylko wolny człowiek daje wolność. A dlaczego napisałem o momentach samoświadomości? Czy nie byłoby lepiej trwać w tym stanie bezustannie? Nie wiem czy to możliwe, wątpię, a ponadto mam w głowie pewną kabalistyczną przypowieść. Mówi ona, że Bóg patrzy na wszystko, zna wszystko i nad wszystkim panuje. Jak zatem człowiek może być wolny – pyta kabalista? Otóż może być wolny tylko w tych chwilach, gdy Bóg przymyka oczy. To najpiękniejsza przypowieść o samoświadomości jaką znam.

Gdy pisałem te słowa, z mojej pamięci wychynęło wspomnienie tego, w jakich okolicznościach ją po raz pierwszy usłyszałem. Było to w sierpniu 1997 roku, w letniskowej mieścinie pod Warszawą nazywającej się Urle, w czasie dyskusji na moim doktoratem, którą prowadziłem z moim promotorem, profesorem Andrzejem Wiercińskim. On wówczas, w niepamiętnym już teraz kontekście, przytoczył ową przypowieść. Tak, pamięć zachowuje tylko chwile samoświadomości.

Dodaj komentarz