O religii i wycieczkowcu

Każdy zna słowa Karola Marksa o religii, głoszące, że jest ona opium dla ludu. Nie każdy jednak wie, że poprzedza je nader ciekawe zdanie: „Religia jest westchnieniem duszy w bezdusznym świecie”. Słowa te są piękne i brzmią jak poezja, ale trudno się zgodzić z Marksem, tak z czysto religioznawczego punktu widzenia. Wszak dla ludzi religijnych wszystkich epok świat jest „pełen bogów”, jak o tym jeszcze zapewniał Heraklit. Bogowie i duchy zaludniały od zawsze całą rzeczywistość, a świat nie był jeszcze odczarowany. Czy zatem Marks się po prostu mylił?

Nie, moim zdaniem Marks dobrze oddał stan duch człowieka końca XIX wieku. Przypomnijmy, że w tym czasie także Nietzsche pisał o śmierci Boga. Dla Marksa najważniejsze było położenie proletariatu, w którym pokładał nadzieję na rewolucję. Inni jednak widzieli nadzieję gdzie indziej, nie w transcendentnej rzeczywistości duchowej, ani tym bardziej w rewolucji proletariatu, ale w przyszłości pełnej technologicznych cudów. Pojawiały się opisy wspaniałej przyszłej cywilizacji, jak na przykład w wydanej w 1888 roku powieści Edwarda Bellamy’ego W roku 2000. Była ona niesamowicie popularna przez pół wieku, a dziś jest zupełnie zapomniana. Mark Twain nazwał ją „najnowszą i najlepszą z biblii”. Bellamy snuje w niej utopijne wizje przyszłości, w której panuje pełny dobrobyt, a technologia rozwiązuje wszystkie problemy. Takie hedonistyczne i futurystyczne utopie powstawały w owych czasach dziesiątkami i setkami.

Zatem Marks miał rację, nazywając swoje czasy bezdusznymi, ale tylko do pewnego momentu. Dzisiaj dążymy do bezdusznego świata lgnąc do przyjemności, dobrobytu i iluzorycznej równości. Nasze życie ma przypominać rejs na wycieczkowcu Icon of the Seas, o długości 365 metrów, o wyporności ponad 250.000 ton, zabierającym co najmniej 5600 pasażerów obsługiwanych przez 2300 osób. Titanic to przy nim łódka. Tydzień w luksusowym apartamencie kosztuje skromne 100.000 dolarów. W ten sposób, półtora wieku po Bellamym, spełniliśmy jego sen, tworząc świat błyszczący, połyskliwy i pozbawiony duszy.

Czy w takim świecie będzie jeszcze komuś dane westchnąć? Przypomina mi się opowieść pewnego stewarda z innego wycieczkowca. Opowiadał on, że po każdej dłuższej podróży, na przykład trwającej miesiące podróży dookoła świata, zawsze znajdowano w jakiejś kabinie martwe ciało samotnego, starszego pasażera. Dosłownie wybrał się on w swoją „ostatnią podróż”, albo, jak to dawniej powiadali Polacy, na „wakacje życia”. Ja to rozumiem doskonale. Czyż można jeszcze czegoś chcieć w tym świecie pragnień po tym, jak już zakończyliśmy wycieczkę życia na najwspanialszym wycieczkowcu?

Orwell ostrzegał przed totalitaryzmem, jednak wiek XXI to wbrew jego przewidywaniom wiek konsumpcjonizmu. Mottem człowieka XXI wieku jest: „Zeżrę całą planetę, czy wam to się podoba czy nie. Choćbym miał zdechnąć. W tym celu wyzbędę się myślenia, pozbawię się wszelkiego współczucia”. Konsumpcja okazała się większym zagrożeniem niż totalitarne reżimy. Bo konsumować chce każdy i nie potrzebuje do tego bata Wielkiego Brata. Hasło consumo ergo sum przyświeca każdemu współczesnemu człowiekowi. Sami budujemy gorliwie mury więzienia, w którym spędzamy pozbawione sensu życie. Osiem miliardów idiotów.

Dodaj komentarz