Niedawno spędziłem parę dni na „Festiwalu szamanizmu” w Nowym Kawkowie. Moc warsztatów i innych zajęć. Oprócz doświadczeń i niezwykłych przeżyć – o których teraz nie chcę tu pisać – nie byłbym sobą, gdybym nie wyniósł ze spędzonych tam dni także pewnej inspiracji intelektualnej. W czasie jednego ze spotkań usłyszałem bardzo ciekawą interpretację tego, czym jest animizm, uznawany za pierwotny światopogląd ludzkości i mocno związany z szamanizmem, który, jak dobrze wiadomo, opiera się w całości na kontakcie ze światem duchów i na pracy z duszami.
Termin animizm (łac. anima) pojawił się w XIX wieku jako nazwa sposobu postrzegania rzeczywistości charakterystycznego dla społeczeństw pierwotnych. W tej wizji świata wszystko posiada duszę, a więc jest ożywione: nie tylko ludzie, ale i oczywiście zwierzęta, rośliny, kamienie, góry, rzeki, piorun, wiatr czy cień. Wszystko. Całość rzeczywistości jest w tej perspektywie żywa. Ale co to znaczy żywa, co znaczy posiadająca duszę (która od zawsze była we wszystkich kulturach uznawana za zasadę życia)? Dlaczego możemy o czymś powiedzieć, że posiada duszę?
Odpowiedź animizmu jest bardzo prosta, chociaż niesamowicie trudna do zrozumienia przez współczesnego człowieka. Być żywym, a więc posiadać duszę, to znaczy być połączonym z całością rzeczywistości. Jeśli mam duszę to mam możliwość czucia w sobie wszystkich innych istot, czy to będą zwierzęta, czy rośliny, kamienie, wiatr itd. Mieć duszę to być połączonym z wszystkimi bytami. One również mają duszę, co znaczy, że są połączone ze mną. Mogę podejść do kwiatka i zapytać go o sprawę, która mnie dręczy, bo on ma duszę i w mojej głowie mogę usłyszeć jego odpowiedź ( zrobiłem takie ćwiczenie i wiem, że to działa). To nie tylko pogląd, to praktyka życiowa ludów szamańskich sięgająca czasów paleolitu, a według niektórych jeszcze wcześniej. Ludy te doświadczały świata jako jednej wielkiej, żywej całości. Widoczne to było na przykład w ich stosunku do zwierząt łownych, których dusze zawsze po zabiciu były przebłagiwane.
Jednym słowem – bycie żywym oznacza bycie połączonym z całością wszechświata. Kojarzy mi się to z buddyjską koncepcją pustki (śunjata). W tym koncepcie, nieco zbyt suchym (no ale cóż, Budda był facetem i jego następcy też), także ujęte jest to, że wszystko jest ze sobą połączone i żaden byt nie ma niezależnego od innych osobnego istnienia, ani żadnej własnej istoty. W ujęciu buddyjskim istnieć to współistnieć. Buddyjską pustkę można też rozumieć jako pełnię, w której wszystko jest ze sobą połączone. Takie ujęcie pustki/pełni bardziej współgra z pierwotnym rozumieniem natury rzeczywistości w animizmie.
Dla mnie jednak najważniejsze jest rozumienie bycia żywym jako połączenia ze wszystkim. Jestem martwy, gdy otaczają mnie odrębne ode mnie byty, które wypełniają na przykład współczesne miasta. Płyty chodnikowe, tory tramwajowe, moje buty, samochody, budynki, nawet drzewa w ogromnych donicach zamiast zasadzone w ziemi – wszystkie są w tym sensie martwe. Nie ma środowiska mniej przyjaznego życiu, czyli wzajemnemu połączeniu, niż miasto. Cała nasza cywilizacja, od co najmniej kilkuset lat, od czasu Kartezjusza i powstania nauki, tworzy świat odłączenia i rozszczepienia, dążąc tym samym do śmierci, a nie do życia.
To chyba najważniejszy przekaz dla człowieka współczesnego – możesz być żywy, możesz odczuwać w trzewiach sens swojego życia, tylko wtedy, gdy jesteś połączony z całością, ze wszystkim co cię otacza, a czego jesteś witalną częścią. Nie ma życia poza tym połączeniem, nie ma żadnego sensu poza tą całością. A najważniejsza część tego przekazu brzmi – jest to możliwe do osiągnięcia, nawet dla nas, zagubionych dzieci współczesności.
