Niecały miesiąc temu zmarł mój wieloletni przyjaciel, Bogdan Kurpas. Trochę czasu mi zajęło, by zabrać się do napisania tych paru słów. Bogdan prowadził malutką księgarenkę w Katowicach, w domu handlowym „Skarbek”. Poznałem go w połowie lat dziewięćdziesiątych, w miarę rozwoju znajomości zaczęliśmy za sobą coraz dłużej rozmawiać – a bywałem u niego w księgarni co parę dni – a potem też spotykać się z innymi znajomymi na kolacjach. Bogdan miał obszerne znajomości w kręgach psychologicznych, znał blisko Wojciecha Eichelbergera, Jacka Santorskiego, Zenona Mazurczaka, Annę Winnicką. Jego zainteresowanie psychoterapią nie było tylko teoretyczne, bywał na warsztatach w Laboratorium Psychoedukacji (jeszcze w latach osiemdziesiątych), miał też własną terapię indywidualną i ustawienia systemowe. W latach dwutysięcznych przy jego współpracy w Katowicach pojawiły się takie postacie jak Bert Hellinger, Willigis Jaeger, Aleksander Poraj-Żakiej. Słowem był człowiekiem, który znał tych, których trzeba znać, by się orientować w psychologii. W jego księgarni mogłem nabyć wszystkie najnowsze pozycje psychologiczne. A ostatnimi laty, w tych ciemnych czasach, gdy w Katowicach ostały się tylko dwie porządne księgarnie, informował mnie zawsze telefonicznie o nowościach wydawniczych.
Te jego zainteresowania i znajomości, poparte także uczestniczeniem przez dekady w wielu warsztatach i terapiach psychologicznych, wynikały, jak to zawsze jest z nami, z jego osobistych problemów. Gdy parę lat temu zamknął swoją księgarnię, nasze kontakty ograniczyły się już tylko do rozmów telefonicznych. Miał problem, o którym tu nie chcę mówić, a także po prostu nie miał zbyt dużo pieniędzy. Rozmawialiśmy głównie o tym, co było jego głównym punktem zainteresowania od lat – o traumie. Dyskutowaliśmy bez końca o książkach Gabora Mate czy Levina i innych. Niestety, aż do końca swoich dni Bogdan nie uporał się ze swoją traumą, chociaż z jego słów i snów, które pomagałem mu interpretować, wynikało, że było blisko. Jeden z ostatnich snów na to wskazywał.
Parę miesięcy przed śmiercią skarżył się na kłopoty z sercem, miał arytmię. Być może miał też inne kłopoty zdrowotne, o których nie chciał wspominać. Mówił, że 69 lat to trochę za wcześnie by umierać. Niestety tak się stało. Ale najbardziej w pamięć mi zapadły jego słowa, które powiedział mi już dobrych parę lat temu, jeszcze wtedy, gdy prowadził swoją księgarnię. Przytoczył pewnego dnia stare śląskie powiedzenie: „Panu Bogu starość się nie udała”. Trudno się z tymi słowami nie zgodzić, bo wyrażają one krótko i zwięźle mądrość, która jest dostępna zwykłym ludziom, a często jest tak obca wyrafinowanym umysłom teologów, filozofów czy psychologów, pocieszających nas w ten czy inny sposób. Ale snują oni tylko swoje iluzje. Tak, starość nas zaskakuje, nie jest bowiem tym, co nam obiecywało życie. Każdy z nas kiedyś doświadczy starości, i będzie mógł osobiście skonfrontować się z treścią tego powiedzenia.
To tyle krótkiego wspomnienia o Bogdanie. Jak zawsze, więcej pozostanie niewypowiedziane, bo albo on by tego nie chciał, albo ja też o wielu rzeczach nie wiedziałem. Każdy człowiek jest tajemnicą, niepowtarzalnym zaistnieniem, którego nikt nigdy do końca nie pozna. W swoim czasie każdy z nas weźmie ze sobą do grobu całą swoją niepowtarzalność i wyjątkowość, całą pamięć, która żyła tylko w nim, pamięć tych wszystkich chwil, niegdyś pierworaźnych, a potem spłowiałych przez zapominanie w ciągu przybywających lat. Tak działa przemijanie, nietrwałość tego świata. Księgarze mawiają, że książki mają swoje losy. Tym bardziej sami księgarze. I podobnie my wszyscy.
