Archiwa miesięczne: Sierpień 2024

O szczęściu

Dawno, dawno temu pewien znany mi profesor filozofii narzekał, że gdy jest zapraszany na publiczne wykłady, to zawsze organizatorzy proszą go by mówił tylko na jeden temat – o szczęściu. Nie wiem dlaczego tak jest kojarzona filozofia. Dzisiaj o szczęściu piszą głównie psychologowie. Najmniej chyba teolodzy, ale oni widzą szczęście w zaświatach. Nie wiemy czym jest szczęście, pomimo tysięcy wykładów i książek. Tym bardziej nie będę podawał tu własnej definicji. Zamiast tego powtórzę przypowieść, którą dawno temu przeczytałem gdzieś, nie pamiętam gdzie, więc nie wiem na ile jest ona prawdziwa. Ale jest piękna, a to wystarczy. Wedle tej przypowieści Hebrajczycy jedzący mannę byli zachwyceni jej smakiem, bo każdemu z nich smakowała ona jak jego ulubiona potrawa. Podobnie jest ze szczęściem.

Każdemu jego szczęście smakuje inaczej, bo ma swoje wyobrażenie o tym, czym jest jego szczęście. Ale, jak głoszą mądrzy ludzie, szczęście nie jest najważniejsze. Ważniejsze jest coś innego. Bardzo dobrze to ujął Fiodor Dostojewski w swoim dzienniku: „Szczęście nie polega na szczęściu, ale na próbach osiągnięcia go”. Wielu ludziom wydaje się, że osiągną szczęście realizując jakiś cel. To podstawowy błąd, bo gdy dotrzemy do tego, co zamierzyliśmy, przeważnie nie osiągamy satysfakcji. Nie mówiąc już o szczęściu. Starania by coś osiągnąć i zrealizować swoje marzenia to gotowy przepis na bycie nieszczęśliwym.

Szczęście polega na tym, by robić coś bez żadnego celu, skupiając się na codziennych aktywnościach naszego życia, na robieniu jedzenia z ukochaną osobą, na pozbawionych podniosłych konkluzji rozmowach z przyjaciółmi, lekturze interesującej książki, zabawie z dziećmi, spacerze w samotności. Wszystkie tego rodzaju aktywności tworzą tkankę naszego życia, nadają mu konsystencję i spójność. By być szczęśliwym nie trzeba nic robić, wystarczy tylko nie przeszkadzać życiu płynąć, bo ono wie o wiele lepiej, jaki tor obrać. A nieprzeszkadzanie życiu to trudna sztuka, bo każdy ma jakieś pomysły na życie, cele, zamiary, przepisy. Każdy jest intensywnie skupiony na tym, jak zrobić to lub tamto i w efekcie czyni wszystko tak, by być nieszczęśliwym. Nie bądź idiotą, zostaw starania i cele, bądź szczęśliwy

O grze zwanej życiem

Młodzi ludzie, którzy dopiero rozpoczynają grę zwaną życiem, są bardzo poważni. Mają naście albo dzieścia lat, świat odkrywa przed nimi swoje zaklęte rewiry, takie jak relacje, seks, prestiż, władza. Są początkujący w tej grze, bo najczęściej nikt im nie przedstawił jej reguł (rodzice zwykle w tym zawodzą, szkoła to parodia, internet to parada kretyństw, a rówieśnicy są w tej samej sytuacji). Grają zatem w ciemno, z całym namaszczeniem i powagą. Niech nas nie zmyli to, że wydają się być często niepoważnymi lekkoduchami, bimbającymi sobie z okolicznościami. Tak naprawdę są śmiertelnie poważni, gdy pierwszy raz robią to czy tamto. Bo pierwszy raz się liczy i zostawia ślad na zawsze. Bawią się, imprezują, są lekkomyślni, ale głęboko w środku są śmiertelnie przerażeni powagą tego, co ich spotyka, a co zwiemy życiem. Ich wszelkie niepoważne zachowania to swoista formacja reaktywna, czyli mechanizm obronny świadomości, polegający na zastąpieniu pierwotnego impulsu z nieświadomości jego przeciwieństwem.

Dopiero w pewnym wieku, dosyć podeszłym, można grę zwaną życiem zacząć traktować lekko. Z humorem podchodzić do wszystkiego co się nam przydarza. Taka lekkość i humor pojawia się zwłaszcza wtedy, gdy czujemy, że zbliża się już koniec tej gry. Kilkadziesiąt lat gry minęło, byliśmy bardzo poważni, a teraz już po wszystkim. Można odetchnąć. Wszystkie pierwsze razy minęły, świat odsłonił przed nami to, co miał do zaoferowania, i konstatujemy z lekkim rozczarowaniem: „To wszystko?” Teraz możemy się pośmiać z tego wszystkiego, które okazało się nie być czymś niezwykłym. Wiemy, że już nie musimy niczego oczekiwać, jeszcze mniej się możemy spodziewać, no i przed niczym się już nie musimy bronić. Możemy sobie powiedzieć: „A więc o to chodziło? To było to, co wszyscy nazywali życiem? Doprawdy, gra nie warta świeczki, myślałem, że będzie inaczej, ale wtedy byłem młody i poważny”.

W Tybetańskiej Księdze Umarłych, czytanej osobom, które właśnie umarły, znajdujemy piękny tekst: „Szlachetny synu! Oto przyszedł na ciebie czas tego, co nazywamy śmiercią, i stoisz w jej obliczu”. Podobne słowa należałoby napisać w jakiejś księdze dla młodych, wchodzących w życie: „Szlachetny synu! Oto przyszedł na ciebie czas tego, co nazywamy życiem, i stoisz w jego obliczu”. Po dalszy ciąg parafrazy odsyłam umysł każdego czytelnika do samego początku wzmiankowanej księgi. Tu tylko chciałem zauważyć, że tak jak traktujemy życie, tak i traktujemy śmierć. Przychodzi czas na życie i przychodzi czas na śmierć. W jednym i drugim powinniśmy zachować równowagę, jasny umysł i radość w sercu. A z czasem nawet i odkryć w nich zabawę i grę.

O przypisywaniu istotności

Zacznijmy od pewnego cytatu. Aldous Huxley kiedyś napisał:„Człowiek jest tak inteligentny, że czuje potrzebę wymyślania teorii wyjaśniających to, co dzieje się na świecie. Niestety, w większości przypadków nie jest on wystarczająco inteligentny, aby znaleźć właściwe wyjaśnienia. Dlatego też, gdy postępuje zgodnie ze swoimi teoriami, bardzo często zachowuje się jak wariat”. Tak, wszyscy odczuwamy ową przemożną potrzebę wyjaśnienia wszystkiego. I każdy z nas odpowiednio do swoich mocy umysłowych ją zaspokaja. Jeden stworzy system filozoficzny, innego usatysfakcjonuje teoryjka znaleziona w internecie. Jednak znalezienie właściwego wyjaśnienia jest trudne, i jak zauważył Huxley, właśnie z tego powodu większość ludzi zachowuje się jak wariaci. Dlaczego tak jest?
W psychiatrii istnieje ciekawy termin: przypisywanie istotności. Opisuje on funkcjonowanie umysłu schizofreników. Gdy siedzę w gronie przyjaciół, rejestruję głównie to, co oni mówią, przypisując istotność ich słowom i zachowaniom. W tle pozostają głosy innych ludzi, wszystko co dzieje się w restauracji, zapachy, dźwięki, wszystko to, na co nie zwracam uwagi. Schizofrenik natomiast przypisuje istotność bodźcom, które są dla normalnego człowiek drugorzędne i pozostają w tle. Spojrzenie kelnera, cicha rozmowa przy sąsiednim stoliku, klakson samochodu – wszystko ma dla niego znaczenie. Pojawiają się myśli: „Obserwuje mnie”, „obgadują mnie”, „dają znaki”. Umysłowa machina szukania wyjaśnień pracuje na najwyższych obrotach. Z czasem dołączają omamy, sfabrykowane spostrzeżenia, czyli przypisywanie istotności drugorzędnym reprezentacjom zmysłowym.
Łagodniejszą forma zaburzenia przypisywania istotności są zaburzenia nerwicowe, na przykład nerwica obsesyjno-kompulsywna, w której dotknięta nią osoba skupia się na wybranych elementach rzeczywistości, które wywołują u niej idiosynkrazje, a nie są istotne dla innych. Osoby takie mylą naznaczone emocjami interpretacje swoich doświadczeń z faktami, zamykając się w iluzyjnym świecie własnej nerwicy. Żyją w świecie ksobnych wyobrażeń, gdzie praktycznie wszystko odnosi się tylko do nich. Nie są tak odcięte od rzeczywistości jak schizofrenicy, ale obcowanie z nimi sprawia specyficzne wrażenie „kanciastości”, bo w każdej chwili możemy być zaskoczeni reakcją wypływającą z ich specyficznego postrzegania świata, nie mającą nic wspólnego z naszymi intencjami.
Podobnie funkcjonują także osoby będące zwolennikami teorii spiskowych. Przypisują istotność rzeczom drugorzędnym i szukają wyjaśnień nie mając najmniejszych zdolności intelektualnych do znalezienia właściwych wyjaśnień. Bycie zwolennikiem tej lub innej teorii spiskowej to w miarę łagodna forma schizofrenii, na którą cierpi spora część ludzkiej populacji. Tylko nikły procent ludzi dysponuje inteligencją i wiedzą, dzięki której mogą dojść do poznania realnych przyczyn i zrozumienia mechanizmów rozmaitych zjawisk. Większość przypisuje istotność błahym i nieistotnym przyczynom, które wszelako posiadają jedną istotną cechę – są zrozumiałe bez większego wysiłku umysłowego. Bo przecież filmik na You Tube albo wpis na Facebooku wyjaśnia wszystko, nieprawdaż?

O rozpaczy i iluzji

Od najwcześniejszego dzieciństwa uczymy się takich sposobów czucia i zachowania, które dają nam akceptację otoczenia. Nikt nie jest samotną wyspą, mówi poeta, co brzmi bardzo pięknie, ale te słowa mają też swoją ciemną stronę. Staramy się przez całe życie współistnieć z innymi ludźmi, zdobywać ich uwagę i akceptację, ale odbywa się to kosztem naszej indywidualności. Budujemy społeczny ideał ego i w jego służbie poświęcamy różne części siebie, ignorujemy je i wypieramy do nieświadomości. Tworzą one nasz cień, jak mawiał Jung.

Owe hołubione przez nas wzorce czucia i zachowania, mimo iż wzniosłe, bo tworzące to, co uważamy za samych siebie, są jednak w swej istocie autodestrukcyjne. Służą innym, nie nam. To dlatego możemy usłyszeć od dorosłych już osób zdania typu: „Zmarnowałem tyle lat życia by osiągnąć sukces/miłość/prestiż/szczęście/akceptację/ itd. itp.”. Tak mówią ludzie, którzy uwierzyli innym i poprowadzili swe życie wedle ich wskazań. Kiedy tylko sobie to uświadomimy, gdy ujrzymy w pełnym świetle fasadowość naszego życia, jego pustkę i całkowitą iluzoryczność, która została zbudowana na oczekiwaniach społeczeństwa, a nie jest osadzona w naszych najgłębszych pragnieniach, wtedy odczuwamy rozpacz.

Rozpacz to najlepsze i jedyne lekarstwo na iluzję, jaką jest nasze życie. Pojawia się wtedy, gdy projekty snute przez nasze ego okazują się złudne, czy to dlatego, że upadają, czy też dlatego, że je zrealizowaliśmy i nie przyniosły nam żądanej satysfakcji. Oby spełniły się twoje marzenia, mówi chińskie przysłowie. Wspinamy się po drabinie społecznych wyobrażeń przez większość życia i na szczycie okazuje się, że stoi ona przy niewłaściwym murze. I wtedy odczuwamy rozpacz, najbardziej oczyszczające ze wszystkich uczuć.

Nie lubimy rozpaczy. Rzeczywiście, istnieją niezliczone sposoby by jej nie odczuwać. Racjonalizujemy swoje błędne decyzje (które tak naprawdę nigdy nie były nasze), mówiąc, że były one niezbędną częścią naszego rozwoju, bo przecież nie ma przypadków, i w dodatku nauczyły nas dyscypliny. To przypomina żałosne teksty typu: „Ojciec mnie bił i to mi wyszło na dobrze. A teraz biję moje dzieci”. Albo odrzucamy to, co robiliśmy, oszukując się słowami: „To było przed moim przepoczwarzeniem się, teraz jestem inny”. Dbamy o swoje iluzje, bo ich zniszczenie wywołałby rozpacz.

Wszelako warto rozpacz docenić i w pełni przeżyć, bo pojawia się ona w tym szczególnym, niepowtarzalnym momencie w naszym życiu, gdy wszystkie egoiczne projekty biorą w łeb, gdy nie na ma już żadnych perspektyw na przyszłość, a świat zasnuwa ciemna mgła beznadziei. Tylko wtedy mamy szansę na to, by zacząć żyć prawdziwie, obmyci gorzką wodą rozpaczy. Jest ona żałobą po śmierci naszych iluzji i zarazem znakiem tego, że dotknęliśmy rzeczywistości. Doświadczenie rozpaczy jest jedyną szansą na realną zmianę w naszym życiu. Jeśli twoja kolejna iluzja się rozwiała i pogrążyłeś się w rozpaczy, to otwieraj szampana i raduj się, bo twoje życie właśnie nabrało sensu!