Młodzi ludzie, którzy dopiero rozpoczynają grę zwaną życiem, są bardzo poważni. Mają naście albo dzieścia lat, świat odkrywa przed nimi swoje zaklęte rewiry, takie jak relacje, seks, prestiż, władza. Są początkujący w tej grze, bo najczęściej nikt im nie przedstawił jej reguł (rodzice zwykle w tym zawodzą, szkoła to parodia, internet to parada kretyństw, a rówieśnicy są w tej samej sytuacji). Grają zatem w ciemno, z całym namaszczeniem i powagą. Niech nas nie zmyli to, że wydają się być często niepoważnymi lekkoduchami, bimbającymi sobie z okolicznościami. Tak naprawdę są śmiertelnie poważni, gdy pierwszy raz robią to czy tamto. Bo pierwszy raz się liczy i zostawia ślad na zawsze. Bawią się, imprezują, są lekkomyślni, ale głęboko w środku są śmiertelnie przerażeni powagą tego, co ich spotyka, a co zwiemy życiem. Ich wszelkie niepoważne zachowania to swoista formacja reaktywna, czyli mechanizm obronny świadomości, polegający na zastąpieniu pierwotnego impulsu z nieświadomości jego przeciwieństwem.
Dopiero w pewnym wieku, dosyć podeszłym, można grę zwaną życiem zacząć traktować lekko. Z humorem podchodzić do wszystkiego co się nam przydarza. Taka lekkość i humor pojawia się zwłaszcza wtedy, gdy czujemy, że zbliża się już koniec tej gry. Kilkadziesiąt lat gry minęło, byliśmy bardzo poważni, a teraz już po wszystkim. Można odetchnąć. Wszystkie pierwsze razy minęły, świat odsłonił przed nami to, co miał do zaoferowania, i konstatujemy z lekkim rozczarowaniem: „To wszystko?” Teraz możemy się pośmiać z tego wszystkiego, które okazało się nie być czymś niezwykłym. Wiemy, że już nie musimy niczego oczekiwać, jeszcze mniej się możemy spodziewać, no i przed niczym się już nie musimy bronić. Możemy sobie powiedzieć: „A więc o to chodziło? To było to, co wszyscy nazywali życiem? Doprawdy, gra nie warta świeczki, myślałem, że będzie inaczej, ale wtedy byłem młody i poważny”.
W Tybetańskiej Księdze Umarłych, czytanej osobom, które właśnie umarły, znajdujemy piękny tekst: „Szlachetny synu! Oto przyszedł na ciebie czas tego, co nazywamy śmiercią, i stoisz w jej obliczu”. Podobne słowa należałoby napisać w jakiejś księdze dla młodych, wchodzących w życie: „Szlachetny synu! Oto przyszedł na ciebie czas tego, co nazywamy życiem, i stoisz w jego obliczu”. Po dalszy ciąg parafrazy odsyłam umysł każdego czytelnika do samego początku wzmiankowanej księgi. Tu tylko chciałem zauważyć, że tak jak traktujemy życie, tak i traktujemy śmierć. Przychodzi czas na życie i przychodzi czas na śmierć. W jednym i drugim powinniśmy zachować równowagę, jasny umysł i radość w sercu. A z czasem nawet i odkryć w nich zabawę i grę.
