Są takie chwile w życiu, które nadają mu niezbywalną wartość, albo – jak to ja nazywam – konsystencję. To chwile, gdy coś się w moim wnętrzu układa (nazwanie tego zrozumieniem byłoby zbyt ubogie). Układa się, bo zmieniam perspektywę patrzenia na coś, co mnie na przykład dotąd w życiu bolało. Nagle uświadamiam sobie, że mogę na to spojrzeć inaczej. Można to nazwać wglądem, ale też jest to nazwa nie oddająca w pełni owego uczucia, bo jest to raczej uczucie, nie myśl. Taka chwila daje wolność. Trudno ją opisać za pomocą pojęć, bardziej pomagają tu opowieści i metafory.
Taka chwila jest jak „eureka” Archimedesa, to obrót w podstawach świadomości, zmiana polegająca na przejściu postawy życiowej w swoje przeciwieństwo. Jung w jednej ze swoich książek podaje przykład mężczyzny, który doświadczył takiego obrotu w podstawach świadomości (termin ten nie jest jungowski). Mężczyzna ten zawsze pragnął kobiet, które były z kimś innym. Czuł wtedy zazdrość i starał się je odbić. Gdy jednak tylko mu się to udawało, tracił nimi wszelkie zainteresowanie. Aż pewnego razu, już będąc w analizie, zobaczył parę zatopioną w miłosnej rozmowie – i nie poczuł już przymusu, by cokolwiek robić, wyzwolił się ze swojego starego postrzegania rzeczywistości. Był wolny, bo nastąpiła fundamentalna reorganizacja jego sposobu postrzegania rzeczywistości.
I to są te jedyne chwile, gdy życie ma sens, chwile wolności, gdy nagle widzimy, że można inaczej żyć, że można nie cierpieć. Jak jednak człowiek może zyskać wolność, przecież poddany jest przemożnym wpływom fizycznym i psychicznym, że nie powiem o duchowych? Nad zagadnieniem ludzkiej wolności od wieków łamią sobie głowy filozofowie – i nic ciekawego nie wymyślili. Mnie podoba się pewna opowieść, która rzuca na ten problem dużo światła. Mówi ona, że kabaliści, próbując rozgryźć tajemnicę wolności człowieka w perspektywie bożej wszechwiedzy i wszechmocy, ukuli taką oto metaforę – człowiek jest wolny tylko wtedy, gdy Bóg przymyka oczy i wyrzeka się na chwilę swojej wszechwiedzy.
To jedna z najpiękniejszych metafor jakie usłyszałem w życiu, opowiedziana mi przez mojego promotora, profesora Andrzeja Wiercińskiego w jego letniskowej chacie w Urlach we wrześniu 1997 roku. Ze swej strony zawsze dopowiadałem sobie dalszy ciąg tej metafory – bo profesor tego tak nigdy nie ujął – że przymykamy oczy w momentach przyjemności, na przykład gdy jemy słodycze, albo gdy kichamy. Przymykamy też oczy w chwili najwyższej przyjemności, jaką jest orgazm. I tu otwiera się fascynująca możliwość interpretacyjna owej kabalistycznej metafory: wolność człowieka jest niczym innym jak orgazmem Boga. To byłby ten moment, w którym nie ma nas, nie ma Boga, jest tylko wolność.
