Czytając jakąś książkę na temat sekt pielęgnuję nieustanne zdziwienie. Zadziwia mnie przepastna potrzeba przynależności, którą spotykamy u ich członków . Potrzeba ta przekracza wszelkie granice rozsądku, jak w przypadku pewnej kobiety, która cudem uszła żywa z masowego samobójstwa sekty Jima Jonesa „Świątynia Ludu” w 1978 roku w Gujanie. Nie zniechęciło jej to do dalszego szukania przynależności, po paru latach odnalazła się w paru innych, by tak rzec, „łagodniejszych sektach”. Przynależę więc jestem – oto motto takich ludzi. I zarazem jest to najlepsza odpowiedź na pytanie dlaczego ludzie wstępują do sekt.
Ja sam nigdy nie chciałem przynależeć do żadnej grupy. Po prostu nie miałem takiej potrzeby, by poprzez mimikrę uzyskać fejkowe poczucie tożsamości, albo tym bardziej konformistycznie przypodobać się innym. Nie ciągnęło mnie ani do grupki rówieśników, do jakieś subkultury, fandomu, czegokolwiek – zawsze powtarzałem przez całe życie, że nigdy nie należałem do żadnej grupy, nawet do zuchów. Moim mottem życiowym jest powiedzenie Groucho Marxa:„Nie chcę być członkiem żadnego klubu, który by mnie chciał za członka”. Patrzę zatem na ludzi, którzy nie mogą pozyskać tożsamości poza grupą jak na przypadki biedaków, którzy z niewiadomych mi powodów nie wiedzą kim są, jeśli nie są w grupie.
Stawiałem sobie natomiast przez całe życie pytanie o to kim jestem, niezależnie od jakiekolwiek grupy. Stawiam sobie to pytanie do dzisiaj. I chyba dlatego nie zostałem członkiem żadnej sekty, żadnej grupy, nawet nigdy nie włożyłem togi i biretu akademickiego. Bo do dziś nie mam na nie żadnej odpowiedzi. A członek jakiejkolwiek grupy uzyskuje ją od razu, jak tylko zgłosi do niej akces. I z tego się cieszę, że udało mi się przeżyć sześćdziesiąt lat bez „dowiedzenia się”, kim jestem. Polecam, to cudowne uczucie.

„Nie chcę być członkiem żadnego klubu, który by mnie chciał za członka”. Zwłaszcza nie chcę być członkiem wysuniętym z ramienia na czoło. PS. zasłyszane.
PolubieniePolubienie
Dobre!
PolubieniePolubienie