Już za dwa dni ludzie będą się cieszyć tym, że minął stary rok, a nastaje nowy. Że są o rok starsi i o rok bliżsi śmierci. Że przemijają coraz szybciej. Jest taki fragment ze Staffa, traktujący o przemijaniu i życiu. Zawsze wart jest przypominania, bo sam nie przemija i nie pierzcha w zapomnienie:
„Już? Tak prędko? Co to było?
Coś strwonione? Pierzchło skrycie?
Czy się młodość swą przeżyło?
Ach, więc to już było…życie?”
Koniec roku wymyślony został chyba po to, by przypominać o przemijaniu. Zegar, kalendarz…wszystko to przypomina o czasie i nie pozwala żyć w jedynej wieczności jaką mamy – w teraźniejszości. Nie mamy nad nią kontroli, możemy tylko jak Goethe zakrzyknąć: „Chwilo, trwaj!”. Także pamięć jest naszym wrogiem. Uzmysławiamy sobie, że coś zdarzyło się w naszym życiu już tak dawno temu. Albo – co gorsza – że się nie przydarzyło, i pamięć o tym nieprzydarzeniu się boleśnie odzywa się w nas.
Tak czy inaczej, żyjemy i w czasie i w wieczności. Wieczność, czyli teraźniejszość, jest jedyną dostępną nam realnością. Czas jest sposobem na uświadamianie sobie przemijania. Jednak czas i wieczność to dwa aspekty tej samej rzeczywistości, zwanej życiem. Słowa Staffa są pisane z perspektywy pamięci, ale przecież dobrze wiemy, że na przykład w młodości – albo też w późniejszych latach – przydarzały się nam takie bardziej absolutne chwile teraźniejszości.
Mam za sobą sześćdziesiąt lat ulotnych chwil absolutnej teraźniejszości, czasem pięknej, czasem strasznej. Był to istny rollercoaster życia, którego pęd udało mi się jakoś, jak dotąd, przetrwać. Co będzie za rok? Zobaczymy, jazda trwa, światełka migają, wagoniki czasu toczą coraz szybciej i szybciej, orkiestra na „Titanicu” gra coraz głośniej, ludzie coraz bardziej rozczarowują i wkurzają. Jedyne co pozostaje to ciekawe książki do przeczytania.
