O archetypowych podstawach materializmu

Jednym z najciekawszych fenomenów zachodniej kultury jest rozwijająca się od XVII wieku nauka. Można szukać rozmaitych powodów tego, że tak wiele umysłów zwróciło się ku czysto materialnej rzeczywistości, by ją badać metodami naukowymi. Mnie podoba się hipoteza oparta na myśli Junga. Zwraca ona uwagę na czasy, jakie poprzedziły powstanie nauki w Europie. Były to długie stulecia, w trakcie których dominowała jednostronnie przeduchowiona postawa chrześcijańska, deprecjonująca świat materialny jako tylko doczesny i nieistotny wobec rzeczywistości duchowej, uosobionej w męskim do szpiku kości Bogu. Materialistyczna nauka byłaby w tej perspektywie niczym innym jak kompensacją owej jednostronności. Naukowcy byliby zatem niczym innym jak współczesnymi czcicielami Magna Mater, zaniedbanej przez chrześcijaństwo Bogini Matki, tyle że pojętej nie jako osobowe bóstwo, ale jako absolutna, materialna podstawa rzeczywistości.

Jeśli ktoś żywi jakieś głębokie przekonanie metafizyczne, uważa je za oczywiste. A tak czynią naukowcy. Ich wyznanie wiary brzmi: nie ma niczego poza materią, a nauka jest jej prorokiem. Niczym dzieci w pełni ufające swojej matce, uważają, że jest ona ostateczną rzeczywistością, którą mogą poznać. Marzą, że w ten sposób osiągną zjednoczenie z nią, bo jak dobrze wiemy jest to największe marzenie dziecka. Ale dla nich poznać to znaczy – opanować. Jest to bardzo ciekawe, szczególnie gdy zwrócimy uwagę na to, że nauką zajmują się głównie mężczyźni, o umysłach przypominających umysły osób ze spektrum autyzmu. Kiedyś przeczytałem bardzo dobre określenie takich umysłów – są to umysły organizatorów, chcących poznać, a tym samym opanować, ostateczną strukturę rzeczywistości materialnej. Są przy tym, poza bardzo nielicznymi wyjątkami, niezdolni do głębszej refleksji filozoficzno-duchowej.

Obserwuję świat nauki od wielu lat, a i sam kiedyś studiowałem fizykę. Niegdyś charakterystyczny dla naukowca sposób funkcjonowania mentalnego wydawał mi się naturalny. Dzisiaj widzę już, że jest to tylko specyficzna i jednostronna forma stosunku do świata, ograniczona do jednego tylko jego wymiaru – materialnego. Rzeknę zatem, parafrazując Szekspira, że ten świat jest ciekawszy niż to, co się śni naszym naukowcom. Nauka ma bez wątpienia wiele osiągnięć, ale jeszcze więcej porażek. Dobrym przykładem jest tu skonstruowanie broni atomowej, dokonane przez umysły organizatorów, którzy jednak byli całkowicie odcięci od swoich uczuć, co nie pozwoliło im ocenić wpływu ich pracy na przyszłość świata. W Los Alamos cieszyli się – jak dzieci – gdy udało im się dokonać pierwszej eksplozji bomby atomowej.

Niektórzy z nich rozważali możliwość, że eksplozja atomowa spowoduje zapłon całej atmosfery Ziemi i ostateczne zniszczenie ludzkości. Na całe swoje szczęście ocenili to niebezpieczeństwo jako minimalne. Uspokoiło ich to, bo przekonali się dzięki swoim matematycznym kalkulacjom, że Wielka Mamusia się nie zezłości i ich nie zniszczy. To dla mnie najlepszy przykład infantylizmu umysłów naukowych. Niestety dziś piękne gadżety, jakie produkuje nauka, podobają się wszystkim. I tak oto toczy się ten światek, ku nie wiadomo jakim końcom. Ale za to z optymistycznym uśmiechem naukowego bobasa na ustach.

2 komentarze do “O archetypowych podstawach materializmu

  1. GregPast's awatarGregPast

    Naukowcy to jeszcze pół biedy. Gorzej, że zwykli ludzie tak łatwo dali się temu omamić. Ale czemu się tu dziwić? Materia jest wszędzie wokół nas, a osiągnięcia techniczne bardzo użyteczne (przynajmniej z pozoru, jak np smartfon plus internet). Duchowość tak łatwo nie daje korzyści. Generalnie jest „trudna”. Chyba trzeba liczyć na naturalną kontrkompensację w odpowiedzi na przematerializowanie.

    Polubienie

    Odpowiedz

Dodaj komentarz