Archiwa miesięczne: Luty 2025

O czterech jeźdźcach apokalipsy inaczej

Przed paru dniami odbyłem ciekawą rozmowę, która mnie zainspirowała do poniższych rozważań. Pojawiały się w niej różne tematy, głównie dotyczące kondycji duchowej współczesnego świata. Nie będę tu jej tu w pełni referował, tylko podam główne punkty. A nawiążę przy tym do klasycznych czterech jeźdźców apokalipsy (przypomnę: zaraza, wojna, śmierć, głód), tylko trochę inaczej nazwanych.

Pierwszy jeździec to monoteizm. Obciążenie duchowe w cywilizacji Zachodu związane ze spuścizną trzech głównych religii monoteistycznych jest ogromne. Głównie chodzi tu o odcięcie wyznawców tych religii od autentycznego kontaktu z rzeczywistością tego świata, z naturą, jej cyklami, światem przyrody, roślinami i zwierzętami, w końcu z własnym ciałem. Wyznawcy religii monoteistycznych żyją w świecie skonstruowanym z koncepcji zawartych w świętych księgach, oderwanym od rzeczywistości i ostatecznie wrogim wobec niej, co najpełniej widać w zapowiedziach zagłady i końca świata. Religie monoteistyczne to najgorsza zaraza duchowa.

Drugi jeździec to scjentyzm, który ma się bardzo dobrze w naszych czasach. Jego zalążki pojawiły się w wieku XVII, a on sam rozkwitł w pełni w kolejnych wiekach jako spuścizna monoteizmu. Scjentyzm to irracjonalne przekonanie naukowców, że tylko wiedza naukowa jest jedynym – i najwyższym – rodzajem poznania. Nauka to jedyna pewna wiedza, poświadczona jedyną metodologią, a metodologia jest tu najważniejsza, bo jest świętą drogą do jedynej prawdy. Scjentyzm to odpowiednik wojny, dzielącej ludzi i niszczącej łączność duchową ze światem.

Trzeci to materializm, ścisły kompan scjentyzmu i jego podpora ideologiczna. Jakże nauka staje się prosta i zrozumiała, jeśli całość rzeczywistości ograniczymy tylko do materii, czyli do tego, co poddaje się obserwacji empirycznej i pomiarom matematycznym. Wprawdzie materia ma niezwykłe oblicze, co pokazuje mechanika kwantowa, ale większość fizyków spokojnie trwa przy uspakajającej obliczalności matematycznej, nie przejmując się tym, że niczego nie można zrozumieć. A to obliczenia matematyczne doprowadziły do skonstruowania bomby atomowej. Nic dziwnego, że materializm to odpowiednik śmierci.

Trzej dotychczasowi jeźdźcy apokalipsy przygotowali grunt, na którym rozwinął się czwarty jeździec, czyli konsumeryzm. Jego motto to: Consumare necesse est, vivere non est necesse. Tak, postawą prawie wszystkich ludzi współczesnych jest nieznośne pragnienie konsumpcji. Nie pragną być, żyć, pragną tylko mieć, coraz więcej mieć. To esencja współczesnej cywilizacji naukowo-technicznej, skupionej na maksymalizacji zysku poprzez niczym nieograniczoną konsumpcję. Konsumeryzm jest wyrazem głodu duchowego, bowiem najważniejszych potrzeb duchowych człowieka nie zaspokoi żaden monoteizm i jego współczesne bękarty – scjentyzm i materializm.

O miłości i szamanizmie

Dla mojej szamanki in spe

Analityk jungowski John R. Haule w swojej książce Pilgrimage of the Heart proponuje interesującą paralelę pomiędzy miłością romantyczną a szamanizmem. Ponieważ uwielbiam tego rodzaju niezwykłe zestawienia, przedstawię tu i skomentuję jego pomysł, dodając też sporo od siebie. Zacznijmy zatem od szamanizmu. Szaman to osoba, która dzięki swoim predyspozycjom i doświadczeniu jest predysponowana do troski o duszę innego człowieka, zdiagnozowania tego, co jej dolega i potem podjęcia się jej leczenia. Ma zatem swego rodzaju uprzywilejowany dostęp do duszy drugiego człowieka, sięgający największych głębi, jak wtedy, gdy udaje się do dolnych światów po jej uzdrowienie, spotykając tam różne, czasem niezbyt miłe, istoty duchowe. Można by rzec, że jest często bliżej duszy leczonego człowieka niż on sam.

Podobnie jest w miłości romantycznej, która nie musi być tylko złudną iluzją młodości, ale w swojej najlepszej odsłonie może być ścieżką prowadzącą do inicjacji w dojrzałe życie. W miłości spotykamy się z kimś całkowicie innym i wykraczamy poza swoje ego, co możemy odbierać jak inicjację szamańską, w której nasz dotychczasowy świat ulega rozpadowi, a ego obserwuje wówczas bolesną dezintegrację dotychczasowej osobowości. W chwilach ekstazy i oddania wręcz zlewamy się z ukochaną osobą, tracimy siebie – ale tylko po to, by siebie odzyskać w nowej, bardziej skonsolidowanej postaci. Gorycz i słodycz są nieodłączne w miłości.

Miłość bowiem aktywuje głębokie, archetypowe energie, dzięki którym możemy mieć dostęp do duszy ukochanej, ale też daje ona wgląd we własną duszę, w te jej obszary, które nigdy by nie ujrzały światła świadomości, gdyby nie odzwierciedlała ich ukochana osoba. Szaman, by uleczyć duszę, wchodzi w ekstatyczny trans, w którym nawiązuje łączność z leczoną duszą; kochankowie, by poznać swoje dusze, piją napój miłosny wzajemnej fascynacji, jak w archetypowej opowieści o Tristanie i Izoldzie. Płaska wizja współczesnej nauki mówi tu o wydzielaniu się naturalnych endorfin. Niezbyt to romantyczne. Jung mówi o transformacji indywidualnej świadomości poprzez partycypację w dynamice archetypowej. Takie sformułowanie bardziej odpowiada rzeczywistości doświadczenia miłosnego.

Czym zatem jest miłość romantyczna? To nie jest to o czym myślicie, o nie. Tak naprawdę to dostępna każdemu okazja do odbycia szamańskiej podróży w archetypowe światy własnej duszy. Za tym idzie odkrycie, że szaman to nie jakaś wyjątkowa jednostka, gdzieś tam zamieszkująca daleko od nas, ale także możliwość obecna w duszy każdego człowieka. Większość z zakochanych nie wykorzystuje tej możliwości, pozostając na krótkotrwałym, wstępnym, fizycznym etapie fascynacji. Niektórzy jednak idą dalej i odbywają niezwykłą, szamańską podróż po wewnętrznych światach, odkrywając w sobie pokłady nieświadomych dotychczas skarbów. Odbywają podróż bohatera/bohaterki i wracają do siebie, obdarzając się nawzajem bezcennym darem wyższej świadomości.

O początkach mistyki

William James w swoich Odmianach doświadczenia religijnego, która od ponad 120 lat pozostaje jedną z najlepszych książek o psychologii religii, opisuje pierwszy krok w kierunku doświadczenia mistycznego, które według niego jest jądrem wszelkiego życia religijnego. To krok tak prosty, że najczęściej nie jest rozeznawany jako mający coś wspólnego z mistyką: „Najprostszym zaczątkiem doświadczenia mistycznego wydaje się to pogłębione poczucie znaczenia pewnej maksymy lub formuły, jakie nas czasem nachodzi. Wołamy wówczas: ‘Słyszałem to powtarzane przez całe życie, lecz do teraz nie rozumiałem znaczenia tych słów’. To poczucie głębszego znaczenia nie ogranicza się do wypowiedzi racjonalnych. Gdy umysł jest odpowiednio nastrojony, takie poczucie mogą wywołać pojedyncze słowa lub ciągi słów, gra światła na ziemi lub na morzu, zapachy i dźwięki muzyczne”.

Każdy człowiek ma w sobie zalążki tego poczucia, najsilniej obecne w dzieciństwie i młodości, zwykle jednak w wieku dojrzałym u większości ludzi obumierające. Nieliczne jednostki pozostają zdolne wszelako do takich przeżyć, i to im zawdzięczamy najlepsze kwiaty na drzewie ludzkiej duchowości. A kwiat taki może rozkwitnąć, gdy, dajmy na to, przeczytamy jakieś słowa i pod ich wpływem nasz umysł się zmieni. Albo możemy ujrzeć wspaniały widok, który już nie pozostawi nas takimi jak przedtem. W tych niezwykłych momentach odsłania się przed nami dotąd nieznany sens, nieujmowalny w słowa nawet w przypadku, gdy docieramy do sensu jakieś formuły słownej, jak pisze James. Bo przeczytawszy ją nagle wiemy, co te słowa dla nas znaczą, ale nie umiemy tego znaczenia przekazać innej osobie. To ona sama musi doznać tego obrotu w podstawach świadomości, pojawienia się dotąd niewidzianego kształtu świata, jak to właśnie dokonało się w nas. Sens bowiem to nie słowa i ich znaczenie, sens to przeżycie, to ten moment w życiu, w którym już o nic nie pytamy, tylko trwamy w niemym zachwycie.

Mistyka to naturalna skłonność ludzkiego umysłu, obecna w różnym stopniu na każdym jego poziomie. Jej istotą jest coś tak subtelnego, że aż niezauważalnego w swoich prymarnych etapach – to zdolność do samoistnej zmiany sposobu funkcjonowania umysłu niezależnie od kształtujących go chaotycznych bodźców zewnętrznych. Te zmiany prowadzą do odkrywania czy też konstruowania wzorców kreujących rzeczywistość. W zaawansowanym doświadczeniu mistycznym mamy do czynienia z doświadczeniem ostatecznego wzorca rzeczywistości, jakim jest wszechogarniająca jedność wszystkiego. W pierwszych krokach doświadczenia mistycznego także mamy do czynienia z tym samym, z doświadczaniem wzorców jedności, jeszcze ułomnych, cząstkowych, ale już napawających umysł poczuciem sensu. Każde takie uchwycenie jedności jest niczym mikrosamadhi, jak najskromniejszy przedsmak niedualności.

Jak napisałem, trudno przekazać sens, jest to praktycznie niemożliwe, ale spróbuję mimo to. Drzewo, które widzę za oknem nie ma nic wspólnego ze słowem „drzewo”. Słowa, jako dźwięki, nie mają i nie niosą ze sobą żadnego znaczenia. Pomimo tego, gdy małe dziecko, uczące się dopiero języka, usłyszy słowo „drzewo”, nagle w jego umyśle pojawi się wzorzec, dzięki któremu będzie mogło postrzec spójną całość – drzewo. Na tym rudymentarnym etapie umysłu jest to odpowiednik oświecenia. W późniejszych etapach życia warto jednak wyjść poza taki rodzaj konstruowania wzorców jedności. Jest to trudne, większość ludzie pozostaje na tym wyjściowym etapie pojęciowym – ale cóż, pozostaje też na nim większość filozofów. A to dopiero doświadczenie mistyczne, doświadczenie jedności, wyprowadza nas dalej.

Nie twierdzę jednoznacznie, czy wzorce jedności konstruujemy, czy odkrywamy. Być może na różnych etapach naszego życia odczuwamy to odmiennie, być może ta różnica, jak wszystkie inne związana z językiem, nie ma po prostu znaczenia, bo przecież język nie niesie ze sobą znaczeń. Pojęcia tworzą dualistycznej wizję rzeczywistości, poza którą wychodzi mistyka. Plotyn, który najpiękniej pisał o Jednem, czy też o Jedni, zostawił nam taką wskazówkę: „Mówimy i piszemy, aby posyłać ludzi w drogę ku Niemu i aby przebudzić ich z myślenia do widzenia, jakby wskazując drogę komuś, kto pragnie zobaczyć. Nauczanie nasze bowiem dotyczy jedynie drogi i sposobu podróżowania, a samo widzenie jest dziełem tego, kto pragnie Je zobaczyć“. A więc ten, kto widzi, wie. Gnoza jest w oczach widzącego. Każdy akt widzenia to zmiana funkcjonowania naszego umysłu, o której pisałem na początku, a zatem to akt gnozy.

O dojrzałości

Co decyduje o tym, że jesteśmy dojrzali? Co w ogóle znaczy to słowo? Moim zdaniem nie sposób być dojrzałym, jeśli nie skorzystało się z możliwości jakie daje nam życie. No tak, już widzę te nieporozumienia wokół tego, co właśnie napisałem. Ktoś powie, że zatem dojrzałym jest nastolatek, który próbuje wszystkiego, co mu życie podsuwa, od seksu do narkotyków. Ktoś inny podsunie przykład niebieskich ptaków, którzy w obfitości korzystają z możliwości, jakie daje im życie, czerpiąc z niego pełnymi garściami, i wysysając jego przyjemne soki do samego dna.

Nie, nie o to mi chodzi. Nie mam na myśli pospolitego hedonizmu, polegającym na egoicznym narzucaniu światu moich pragnień. Wprost odwrotnie – to świat mi coś proponuje, a ja mogę na to przystać. Korzystanie z przyjemności jakie dostarcza życie nie prowadzi do dojrzałości. Dążenie do dojrzałości jest odkrywaniem tego, co mogę w swoim życiu i ze swoim życiem zrobić. To odkrywanie to nie kolejne chwile przyjemności, ale wglądy w to, kim naprawdę jestem. Zobaczenie kim jestem opiera się na sprawdzeniu, co mogę robić, co daje mi satysfakcję w życiu i co mogę zatem dać z siebie innym – co jest rzeczą najważniejszą.

W moim przypadku owym skorzystaniem z możliwości, jakie daje życie było nauczanie filozofii i etyki. W 1992 roku, będąc jeszcze studentem, podjąłem się nauczania etyki w liceum, które dziewięć lat wcześniej skończyłem. Wprowadzenie religii i etyki do szkół przez ówczesny rząd było możliwością, a ja byłem tym, który ją wykorzystał. Pamiętam do dziś, że szedłem wtedy do mojego liceum, pytając się siebie w sercu, czy chcę to robić. Odpowiedź brzmiała: tak. A dwa lata później skorzystałem z kolejnej możliwości i rozpocząłem pracę na uniwersytecie. Te dwie decyzje ukształtowały moje życie. Bo dojrzałość przychodzi przez decyzje.

Życie podsuwa nam sposobności. Gdy z nich korzystamy, zyskuje ono konsystencję i coś, co nazywa się znaczeniem albo sensem. Dzieje się tak tylko wtedy, gdy świadomie decydujemy się na wykorzystanie owych sposobności. Wtedy wchodzimy w dialog z życiem. Ono mówi do nas, oferując sposobność. My odpowiadamy, czy jej chcemy. Jeśli traktujemy nasze życie poważnie, to staje się ono naszym najlepszym nauczycielem. Nie jest potrzebny żaden guru ani podniosłe wskazania. Wystarczy tylko odpowiedzieć ze swej głębi na to, co życie nam podsuwa.

Życie też podsuwa nam sposobności w postaci partnerów, z którymi możemy być. Tu też jest ważna decyzja, a nie tylko bezwiedne przyzwolenie na bycie razem, jak to bywa na przykład w związkach nastolatków. Jeśli z kimś chcę tworzyć moje życie to nie mogę polegać tylko na ogólnych przekonaniach, że warto mieć kogoś, że mężczyzna i kobieta powinni być ze sobą, bo tak inni robią. To za mało. Zawsze trzeba się zapytać: Czy chcę być z nią albo z nim? Nie dlatego, że tak mi wypadło, ale dlatego że chcę. Rzeczywistość naszego życia tworzą decyzje, i każda z nich przyczynia się do naszej dojrzałości.